Podobne artykuły:

W 1930 roku odbyły się w Lublinie bardzo popularne wówczas pokazy atletów. Nie było to nic innego jak walki zapaśnicze. Zwycięzca otrzymywał dość pokaźną nagrodę pieniężną. Do Lublina przyjechało wówczas 16 zapaśników z całej Europy.

Tego samego roku w sierpniu odwiedził Lublin człowiek-mucha, czyli Feliks Nazarewicz. Był znany z tego, że bez żadnego zabezpieczenia wspinał się na wysokie budynki. To samo zrobił w Lublinie. Na oczach licznych widzów, którzy zapłacili po 50 gr, wspiął się na czwarte piętro kamienicy przy ulicy Kościuszki 3. Dochód z imprezy zasilił kasę Oddziału Lubelskiego Związku Inwalidów Wojennych. Nazarewicz wcześniej poinformował oczywiście policję i straż o swoim występie.

Lublinianie chętnie przychodzili też do cyrków. W latach międzywojennych rozstawiały one swoje namioty między innymi na rogu ulic Okopowej i Lipowej, przy Chopina, gdzie po wojnie przez wiele lat mieścił się sklep meblowy, lub w pobliżu Domu Żołnierzy przy ulicy Żwirki i Wigury. Jednym z największych wydarzeń wówczas były występy Cyrku Braci Staniewskich.

W latach 60. na podbój Europy wyruszył znany wówczas rosyjski Cyrk Wielki. Występował także w Polsce. W Lublinie miał być w 1962 roku. Wszystko było już uzgodnione. Po występach w Krakowie artyści mieli się udać do Lublina. Niestety, sprytniejsi byli katowiczanie, którzy namówili cyrkowców do zmiany trasy. Zamiast do Lublina – pojechali do Katowic. Udało się dopiero za rok. Wówczas tłumy lublinian obejrzały występy moskiewskich artystów. Oprócz żonglerki, występu klaunów czy akrobatów najwięcej braw otrzymał sympatyczny miś oraz jego treser.

 

Ich występ widownia oglądała bez żadnych zabezpieczeń. Dziś można się tylko domyślać, co musieli czuć widzowie w pierwszych rzędach

 

W czasach PRL-u trupy cyrkowe starały się tak planować trasy, żeby nie omijać większych. Każdy ich występ przyciągał tłumy widzów. Wiele z nich sięgało po nietypowe formy reklamy swoich występów. Stąd widok słoni spacerujących po centrum miasta czy pokaźnych rozmiarów niedźwiedź jadący w kabriolecie na tylnym siedzeniu.

- Pamiętam, jak na początku lat 80. stałem w kolejce do okienka w banku przy Krakowskim Przedmieściu – opowiada pani Marzena z Lublina. - W pewnym momencie zobaczyłam przez okno idącego słonia. Po chwili następnego. Wszyscy oniemieli. To była właśnie reklama jakiegoś cyrku, który przyjechał do miasta.

 

Niektóre występy cyrkowe dostarczały jednak niespodziewanych i nieplanowanych emocji

 

W czerwcu 1969 roku do Lublina przyjechał kameralny cyrk i rozstawił swój namiot na placu przy ulicy Prusa. Na wiele dni przed jego przyjazdem pojawiły się w mieście plakaty o tym wydarzeniu. Zakłady pracy dużo wcześniej wykupiły bilety dla swoich pracowników, a dzieci nie mogły już się doczekać występów.

Wieczorny spektakl przebiegał początkowo bez żadnych niespodzianek. Artyści za każdy numer dostawali gromkie brawa. W drugiej części programu do metalowej klatki stojącej na środku areny wpuszczono cztery tygrysy. Rozpoczęły się pokazy pod okiem młodej, dwudziestosiedmioletniej treserki. Niektórzy z widzów zauważyli, że zwierzęta są zbyt podniecone. Nie wszystkie ochoczo wykonywały polecenia. Treserka zmuszona była kilkakrotnie użyć bata. Szczególnie krnąbrny był samiec o imieniu Romeo i tygrysica Wenus. Obydwa „kociaki” groźnie szczerzyły kły i pomrukiwały.

Mimo że pokazy nie przebiegały jak po maśle, nic nie wskazywało, że treserka nie poradzi sobie z rosnącą agresją zwierząt. Wystarczył jednak moment nieuwagi i widownia zamarła z przerażenia.

 

Kobieta w pewnym momencie odwróciła się plecami do Romeo. To wystarczyło – ogromny tygrys rzucił się jej na plecy

 

Treserka nie zdążyła nawet krzyknąć. Wszystko rozegrało się tak szybko, że nikt z obsługi nie zdołał zareagować. No prawie nikt. Henryk Meisner, strażak, który pełnił dyżur na arenie cyrkowej, puścił w kierunku tygrysa silny strumień wody ze strażackiego węża, kiedy ten miał już wbić się ostrymi jak brzytwa pazurami w wątłe ciało kobiety. Drapieżnik zrezygnował z ataku i wszystkie zwierzęta udało się skierować do tunelu prowadzącego na zaplecze areny. Gdyby nie refleks strażaka, tygrys najprawdopodobniej rozszarpałby treserkę, a tak skończyło się na kilku zadrapaniach. Po pokazach, razem z mężem, który również miał zabezpieczać jej występ, nie wiedziała, jak ma dziękować swojemu wybawcy.

 

Dzień po tym niefortunnym wydarzeniu okazało się, że kobieta nie miała praktycznie żadnego doświadczenia w tresurze

 

W pokazach miała wystąpić zupełnie inna treserka. Dyrekcja cyrku po naciskach dziennikarzy przyznała, że dwudziestosiedmiolatka rzeczywiście wyszła na arenę w zastępstwie, a z tygrysami miała do czynienia zaledwie od trzech miesięcy. Kobieta, która cudem uniknęła śmierci, przyznała, że od momentu kiedy zaczęła pracę z tymi drapieżnikami, schudła ze stresu 6 kg.

Lublin przez kilka dni żył tą mało dziś znaną historią. Treserka była bohaterką kilku wywiadów w lokalnej prasie. Dziennikarze nie mogli uwierzyć, że zdecydowała się na tak niebezpieczną pracę z tygrysami, mimo że kilka lat wcześniej była świadkiem, jak podczas występu cyrkowego jeden z treserów potknął się i upadł, a jeden z pręgowanych drapieżników rzucił się błyskawicznie na niego i go rozszarpał na kawałki.

 

W czasach PRL-u dużą popularnością cieszyły się tajże objazdowe wesołe miasteczka. Do Lublina przyjeżdżały najczęściej z byłej Czechosłowacji

 

Swoje „zabawki” rozstawiali m.in. w Parku Ludowym, pod Zamkiem, na LSM – obok budynku ZUS, w wąwozie na Kalinowszczyźnie i Czubach. Był to prawdziwy raj dla dzieci. Wyposażenie takich miasteczek było bardzo zróżnicowane. Początkowo największą atrakcją była najprostsza karuzela, z czasem pojawiły się diabelskie młyny, sale strachów, czy niewielkie rollercoastery. Dużo emocji było także na strzelnicach, gdzie czasami dochodziło do niewielkich kłótni z obsługą. Pretensje mieli zwłaszcza rozczarowani panowie, którym nie udało się zestrzelić maskotki dla swoje wybranki. Zarzucali wtedy obsłudze, że specjalnie wykrzywiają lufę w wiatrówkach. Inni z kolei chodzili po wesołym miasteczku dumni jak paw. To ci, którym udało się wspiąć na maszt, na którym – na samym szczycie – stała np. butelka wódki lub inna nagroda.

 

 

 

Tagi:

cyrk,  występy, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz