Potomek inkaskiej księżniczki
Andrzej Benesz jest potomkiem węgierskiego hrabiego Sebastiana Berzevicziego. Hrabia miał burzliwą przeszłość. Jako młodzieniec zabił w pojedynku syna wpływowego arystokraty. Musiał uciekać przed karą, umknął ze Spiszu do Kadyksu.
Tam zaciągnął się na żaglowiec płynący do Nowego Świata. To był XVIII wiek, w Peru konało kolejne powstanie Indian przeciw konkwistadorom. Sebastian porzucił służbę koronie hiszpańskiej i przeszedł na stronę Inków. W Cuzco nawiązał kontakty z niedobitkami inkaskiej rodziny królewskiej i przywódcą rewolty - Tupac Amaru Drugim, potomkiem ostatniego pana Vilcabamby. Wkrótce poślubił siostrę władcy. Wraz z nią i garstką Indian popłynął do Wenecji z inkaskim złotem; miał kupić za nie broń dla powstańców. Nie zdążył, powstanie zostało krwawo stłumione przez kolonizatorów.
Tropem hrabiego Sebastiana Berzevicziego i przemyconego złota podążyli hiszpańscy szpiedzy. Zasztyletowali uciekinierów, jedynie Sebastian, jego córka Umina i wnuk Antonio uniknęli spotkania z zabójcami.
Opuścili Wenecję i osiedlili się na zamku w Niedzicy, potem zaś - w Tropsztynie. Nie zmylili jednak pogoni. W Niedzicy zostaje zamordowana Umina. Najprawdopodobniej przez szpiegów hiszpańskiej inkwizycji. By ratować potomka, hrabia zdecydował się na ostateczny krok. Oddał wnuka Antonia pod opiekę swego krewnego, Wacława Benesza z Moraw.
21 czerwca 1797 roku, w dniu największego inkaskiego święta nowego roku, na niedzickim zamku proboszcz z Frydmana spisał testament – akt adopcji rocznego Antoniego. Testament spisano w obecności przedstawicieli prześwietnej rady emisariuszy Inków. Wykonawca woli, Wacław Benesz zostaje zaprzysiężony przed krucyfiksem w zamkowej kaplicy składając jednocześnie swój podpis pod dokumentem. W końcowym akapicie testamentu zawarta jest informacja o sporządzeniu jego kopii w lingua keczua, czyli węzełkowym piśmie kipu. Za sprawą adopcji i zmiany nazwiska miał uchronić małego dziedzica przed hiszpańskimi mścicielami. Fortel się udał. Dziecko ocalało.
Testament o inkaskich skarbach
Jak czytamy na stronie internetowej: „Z miłoścido inków” 21.VI.1797 – w kaplicy na zamku Dunajec zostaje spisany „Akt adopcji Antonia Inkasa”, podpisany przez Wacława Benesza de Berzeviczy Barona de Dondangen w obecności Sebastiana Berzeviczy i przedstawicieli Prześwietnej Rady Emisariuszy Inków. Akt spisuje w języku łacińskim proboszcz parafii z Frydmana. Drugi egzemplarz spisano w inkaskim języku quechua.
Treść testamentu brzmi następująco:
„Ja, Wacław Benesz de Berzeviczy, Baro de Dondangen, przysięgam wobec Męki Pańskiej, Prześwietnej Rady Emisaryuszy Inków i J.O. Strya mego Sebastyana, uczynionych dzisiaj uchwał ostatnich Prześwietnej Rady być kuratorem i rzetelnym wykonawcą. W szczególności obliguję się:
PRIMO: Antonia Inkasa legitime wnuka J.O. Strya mego Sebastyana, sierotę jedną wiosnę liczącą, dla uchronienia go jak i edukacyi przystojnej za swego, wraz z małżonką mą przyjąć, takoż do ksiąg wpisać, jakoż nazwisko nasze, tytuł i splendor rodu mu dać, by tem pewniej pochodzenie rzeczonego Antonia zakryć, a od pościgu i prześladowców uchronić. Takoż obliguję się wydać rzeczonego Antonia na każde wezwanie Prześwietnej Rady Inków, albo Dziada Jego J.O. Sebastyana, uczynione mi koncesye sobie, jako przyrzeczono, zachowując.
SECUNDO: Za obowiązek sobie biorę, gdyby żadne poselstwo rzeczonego Antonia Inkasa nie odebrało, a ten do swych leciech pełen szczęśliwie doszedł, wszystko o krwie i pochodzeniu Jego objaśnić, należny mu testament bez żadnej opieszałości oddać, a wagę testimonium i pieczę nad nim wyłożyć. Szczególnie obliguje się za zamysłem i życzeniem Prześwietnej Rady Antoniowi Inkasowi wiernie wyjawić powierzoną mi w onym jednie celu tajemnicę testamentu Inkasów, jako z trzech wieków i części złączonego. A to jako manu proporia dla pamięci i konfirmacyi pod dyktat zapisuję. Pierwszej od Inkasa Tupaca Amaru w Titicaca, dalej za sprawą Jego Pradziada pod Viga zatopionej i ultimo przez Prześwietną Radę Emisaryuszy Inków złożonych tu nieużytych sum. I tem w razie dojścia do leciech pełnych rzeczonego Antonia tak się obliguję to przedłożyć, by Go częścią tajemnicy, a wielką i słuszną sperandą całości tem łacniej dla testamentu odczytania, a spadku uzyskania do ojczyzny Jego zawieźć. Takoż gdy jechać będzie miał wolę, za obowiązek biorę spod władzy opiekuńczej uwolnić, do drogi dopomóc, jakoż ją i wskazać i expens przystojny dać, a ostrożność o życia i testamentu bezpieczeństwo zalecić.
TERTIO: W razie, co Boże Chroń, śmierci Antonia testamentu nie naruszać, tajemnicy wiernie dochować, a na poselstwo stosowne czekać.
QUARTO: Wolę Prześwietnej Rady szanując, wręczony mi testament jak największą mieć Relikwię, a w pierwszym czasie sposobnym, statim, bez żadnego przetrzymywania, w miejscu Prześwietną Radą upatrzonem, pod ostatnim stopniem pierwszej bramy górnego zamku, a nie kędyś indziej, manu propria ukryć, tajemnicy jak świętości strzec i nawet Samemu Inkasowi Antoniowi tylko wzywyż wymienionej okazyi Jego leciech pełnych zdać, a poszukiwań żadnych na własną rękę nie czynić.
QUINTO: Grób Uminy, Sebastyanowej córki, a Antonia matki, pod basztą kapliczną w czułej mieć opiece, wystawienie Epitaphium do sposobniejszych dni zachowując.
SEXTO: Na czas absencyi Strya mego Sebastyana obliguję się na ostrożnej mieć uwadze, umówiony i przyrzeczony przez Panów Horvathów Paloczayów w zamian za wypożyczone Im sumy, zwrot ongi bezprawnie rodzinie naszej odebranego gniazda naszego, zamku Dunajecz, któren to zamek my Sebastyan i Wacław Berzevicze, jako synów nie posiadający, deklarujemy z krwi naszej pochodzącemu Inkasowi Antoniowi na azyl bezpieczny, a akademiję uciekinierom i wygnańcom z Jego ziemi i rodu zapisać.
SEPTIMO: Takiż dokument drugi, spisany w lingua kiczua podpisać i takoż dotrzymać, a zawierzony mi egzemplarz z największą troską i ostrożnością, a nie w domu, zachowywać.
Zaprzysiężony wobec wzwyż wymienionych Anno Domini 1797 Die 21 Juny w kaplicy na zamku Dunajecz. Wacław Benesz de Berzeviczy Baro de Dondangen. Manu Propria
Wysłannicy z przeszłości
Zgodnie z rodzinną tradycją, 16-letni Andrzej Benesz został wtajemniczony przez ojca w historię swojego pochodzenia. Ojciec nie chciał koncentrować się na skarbie Inków, nie zgadzał się, by syn rozpoczął poszukiwania. W roku 1934 jego rodziców w Bochni odwiedziło dwóch nieznajomych, przedstawiających się jako krewni rodziny Berzeviczych-Beneszów żyjących w Peru.
Wysłannicy chcieli wykupić całą dokumentację rodzinną, jaką posiadał ojciec Andrzeja. Rodzina Beneszów się nie zgodziła. Benesz ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, był także archeologiem.
W roku 1946 umiera ojciec Andrzeja, syn rozpoczyna poszukiwania, udaje mu się uzyskać pozwolenie na przeprowadzenie prac poszukiwawczych na zamku w Niedzicy.
Jak podaje serwis „Czas Bocheński” : "31 lipca 1946 roku w towarzystwie kolegów z ławy szkolnej wyjechał z Bochni samochodem do zamku w Niedzicy w Pieninach. Tam, pod ostatnim stopniem schodów pierwszej bramy górnego zamku odnalazł ołowianą tubę o długości l8 cm, grubości 3,5 cm. Z wnętrza tuby wydobył przeplatane rzemienie, będące inkaskim pismem węzełkowym „kipu". Na dwunastu końcówkach rzemyków umocowane były złote blaszki, a na trzech napisy: Dunajecz, Vigo, Titicaca, co mogło świadczyć o miejscach ukrycia inkaskiego srebrnego skarbu w peruwiańskiej zatoce Vigo, jeziorze Titicaca i w Pieninach, gdzie dotarła księżniczka Umina. Sprawozdanie z tego odkrycia spisał Benesz, a obok niego podpisali się wszyscy świadkowie, czyli sołtys Andrzej Pukański, plutonowy WOP (Wojska Ochrony Pogranicza-kz) Jan Kotowicz, szeregowcy WOP Kazimierz Sitny i Jan Sobkówka, leśniczy Stanisław Gołąb, przyjaciele Benesza przybyli z Krakowa i Bochni: Roman i Krystyna Alfawiccy, Krystyna Benesz i Aleksander Bugayski, który to wydarzenie także sfotografował.
Zagadkowa karteczka i plotki
Benesz szybko pnie się po szczeblach kariery. W 1947 roku przenosi się do Warszawy. Zostaje posłem na Sejm w latach 1957-1976 i wicemarszałkiem Sejmu w tatach 1971-1976. Jest przewodniczącym Stronnictwa Demokratycznego. Cały ten czas wykorzystuje do poszukiwań skarbu, wykorzystując do tego swoją pozycję .
Wszystko kończy się 26 lutego 1976 roku. Benesz uczestniczy w spotkaniu Stronnictwa Demokratycznego. Nagle partyjne obrady przerywa przybycie posłańca. Wicemarszałek otrzymuje tajemniczy list, a po jego odczytaniu natychmiast opuszcza budynek. Kilka godzin później ginie w wypadku w samochodowym.
Wypadek wydarzył się dzień przed 16. urodzinami jego syna – czyli dniem, w którym – jak nakazywała tradycja – miał wyjawić synowi historię rodzinnego pochodzenia. Historia i tajemnica rodu przepadła wraz ze śmiercią Andrzeja Benesza. Został pochowany na cmentarzu wojskowym na Powązkach w Warszawie. Andrzej Benesz w bocheńskim mieszkaniu sporządził kopie znaleziska, którą - jak twierdziła jego żona - odesłał do Peru, zaś oryginał „kipu” został ukryty w górach.
Dokument Krzysztofa Langa pokazuje różne oblicza tej historii. Andrzej Benesz przez wielu traktowany jest jako oszust. Uważa się, że historię swojego pochodzenia wymyślił, by zaimponować kobiecie, córce wysoko postawionego polityka, w której był bardzo zakochany. Ponoć spreparował akt adopcyjny Antoniego.
Użyte w tekście słowa „emisariusz”, „koncesja”, „uciekinier” nie były znane i stosowane w czasach rzekomego spisania aktu – czyli w połowie XVIII wieku. Wyjęte z tuby kipu, było wiązane na rzemieniach, a Inkowie wiązali je na sznurkach wełnianych lub bawełnianych.
Co ciekawe w tej historii, po wypadku nie są znane żadne wyniki jakiegokolwiek postępowania prokuratorskiego, mimo że wszyscy pozostali pasażerowie samochodu, który uległ wypadkowi przeżyli. W Bochni nie ustawały domysłyi do tej pory ludzie snują różne teorie. Historia o skarbie wydaje się ludziom najbardziej prawdopodobna. Bo po co te wieloletnie poszukiwania i inwestycje?
Jest jeszcze wersja o podłożu politycznym. Po wydarzeniach z grudnia 1970 r. Sejm PRL VI kadencji powołał komisję z udziałem Andrzeja Benesza. Komisja miała zbadać okoliczności tragicznych wydarzeń „grudniowych" na Wybrzeżu w 1970 r.
Ponoć Benesz zadawał zbyt dużo niewygodnych pytań. Jego śmierć była więc na rękę wielu ówczesnym politykom. Wtedy w rządowych mediach pojawiła się teoria o rzekomej klątwie rzuconej przez inkaskich kapłanów za naruszenie tajemnicy skarbu Inków: „Każdy, kto wyciąga rękę po inkaskie świętości, musi zginąć. Modły i moce szamanów, gdy Hiszpanie rabowali inkaskie świątynie, bezcześcili mumie zmarłych, zgarniali z pałaców złote posążki, objęły przekleństwem śmierci wszystkich, którzy zlekceważyli wyrocznie” – pisze Aleksander Rowiński w książce „Przeklęte Łzy Słońca”.
W filmie dokumentalnym „Klątwa skarbu Inków” żaden ze zdobywców Peru nie umarł śmiercią naturalną, tak samo w dziwnych okolicznościach zginęli również uczestnicy wyprawy, którzy z inspiracji wicemarszałka mieli zbadać możliwość rozkodowania kipu w Peru.
Źródło:
Stowarzyszenie Bochniaków i Miłośników Ziemi Bocheńskiej
Film dokumentalny „Klątwa skarbu Inków” reż. Krzysztof Lang
strona www.zmiloscidoinkow.eu