Do wypadku doszło około ósmej rano. Była wtedy gęsta, poranna mgła. Pociąg pospieszny z Gdyni do Krakowa zatrzymał się na stacji przed Krzeszowicami. W tym miejscu, o tej porze przejeżdżają dwa - jeden za drugim - pociągi, nie zatrzymując się na stacji. Ten jeden to właśnie pośpieszny z Gdyni, a drugi - tuż po nim - ekspres z Wiednia.
Tego dnia pociąg gdyński niespodziewanie zatrzymał się przed stacją. Taki sygnał dostał maszynista. Po chwili z impetem wjechał w niego skład z Wiednia.
Chwilę przed katastrofą - jak zeznali potem świadkowie - ktoś krzyknął, żeby uciekać z pociągu
Kilka osób zdążyło wyskoczyć przez okna. To ich uratowało. Przeżyli. Jak zeznał maszynista ekspresu z Wiednia, jego skład zatrzymał się w odległości ok. 3 kilometrów przed stacją w Krzeszowicach. Po chwili jednak dostał sygnał "droga wolna". Ruszył. Nagle jakieś 200 metrów przed sobą zobaczył stojący pociąg. Maszynista od razu zaczął hamować. Była mgła, szyny były wilgotne. Koła się ślizgały. Liczył, że może jednak zdoła się zatrzymać, ale po chwili z impetem uderzył w stojący skład.
Kilkaset metrów od miejsca katastrofy były domy mieszkalne. W jednym z nich mieszkał lekarz. Jak tylko usłyszał huk, wybiegł z domu. Tak jak stał. Kiedy był już na miejscu, zobaczył przerażający widok: rozbite wagony, wielu rannych i pełno krwi. Nie stracił zimnej krwi - natychmiast zaczął ratować poszkodowanych.
Dołączyli do niego wkrótce inni mieszkańcy Krzeszowic. Przybiegli też robotnicy z pobliskiego tartaku hrabiego Potockiego. Siekierami torowali drogę ratownikom w rozbitych wagonach.
Informacja o wypadku obiegła wkrótce całą Polskę. Do Krzeszowic i Chrzanowa przyjeżdżały z całej Polski rodziny ofiar. Jak informowali dziennikarze ówczesnego "Gońca Częstochowskiego" w szpitalach znalazło się kilkadziesiąt rannych osób.
(...) Widzimy tam rodziców z maleńkim rannym dzieckiem. Kiedy pociąg stanął pod Krzeszowicami, matka siedziała z dzieckiem na ręku. Nagle nastąpił straszny wstrząs. Drzwi wagonu runęły wprost na dziecko, roztrzaskując mu głowę. Nieszczęśliwa matka sama odwiozła dziecko do szpitala, gdzie przez cały dzień i noc przesiedziała z niem na ręku, pragnąc łzami przywrócić je do przytomności. Ale to nie pomaga. Dziecko doznało złamania podstawy czaszki i stan jego jest beznadziejny. Dotychczas nie odzyskało przytomności. (...) Są w tym szpitala jeszcze inne ranne dzieci. (...) Na oddziale męskim najwięcej jest osób z ranami głowy i zmiażdżonymi nogami. (...) Stan rannych w szpitalu w Chrzanowie i w pałacu hr. Potockiego w Krzeszowicach budzi poważne obawy o ich życie (...) - pisał "Goniec Częstochowski"
Jak podkreślali dziennikarze, część rannych została umieszczona także w prywatnych domach.
Reporterom udało się dotrzeć do tych, którzy przeżyli.
Dziennik Białostocki z 5.10. 1934 roku donosił, że jednym z poszkodowanych w katastrofie był m.in. Johann Herbst, kolejarz z Gdańska. Z córką (13 lat-kz) i żoną jechał do Krakowa na urlop. Obie zginęły. On, ciężko ranny walczył o życie w szpitalu. Oto jego relacja (pisownia oryginalna):
(...) Zajęliśmy miejsce w wagonie 3-ciej klasy. Gdy pociąg stanął w Krzeszowicach, siedziałem z żoną i córką przy oknie. Nagle uczułem silny wstrząs, a potem rozległ się ogromny huk. Poderwałem się gwałtownie z ławki i chwyciłem za półkę na bagaże. Żona uczyniła to samo. Drugą ręką chciałem chwycić i podnieść córkę, nie orientującą się jeszcze w sytuacji; nie mogłem już jednak tego uczynić. Trwało to wszystko jedynie ułamek sekundy. W oczach moich córka została gwałtownie rzucona na stolik i przywalona bagażnikiem oderwanym od ściany. Biedne dziecko zostało w moich oczach zmiażdżone. Widziałem jak umiera i nie mogłem jej pomóc. Odwróciłem się i zobaczyłem żonę moją przywaloną również ławką górną do ściany. Ja sam byłem ciężko ranny, przywalony drewnem i żelastwem. (...)
Ranny kolejarz, kiedy rozmawiał w szpitalu z dziennikarzem dopytywał się wciąż o żonę.
Nie wiedział jeszcze, że nie żyje. Dziennikarz nie miał odwagi mu o tym powiedzieć
Tuż po wypadku aresztowano dyżurnego ruchu stacji Krzeszowice i dróżnika. Wkrótce do aresztu trafił również konduktor końcowego wagonu. Zarzucano mu, że nie powiadomił na czas maszynisty o zbliżającym się pociągu z Wiednia.
Śledczy przeprowadzili wkrótce próby widoczności przy zastosowaniu sztucznych warunków atmosferycznych. Ostatecznie skazany został dróżnik i dyżurny ruchy. Ten pierwszy usłyszał wyrok półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata, a drugi - rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Jako okoliczność łagodzącą sąd uznał przemęczenie obu pracowników i wieloletnią, nienaganną służbę. Pozostali zostali uniewinnieni.
Materiał powstał dzięki Narodowemu Archiwum Cyfrowemu, którego misją jest budowanie nowoczesnego społeczeństwa świadomego swojej przeszłości. NAC gromadzi, przechowuje i udostępnia fotografie, nagrania dźwiękowe oraz filmy. Zdigitalizowane zdjęcia można oglądać na nac.gov.pl.
Źródło:
"Siedem groszy" z 3.10.1934 r.
"Goniec Częstochowski" z 5.10.1934 r.
"Światowid" z 6.10.1934 r.