Partner: Logo FacetXL.pl
Podobne artykuły:

Co się zmieniło przez te 32 lata, od kiedy pan zaczął pracę w szkole?

- Trudno to nawet porównywać. Technologicznie jest to przepaść. Rozwój i dostępność chociażby internetu spowodowało, że samo zdobywanie wiedzy stało się o wiele łatwiejsze.

To chyba dobrze?

- Z jednej strony tak, ale z drugiej strony niesie to ze sobą też niebezpieczeństwa. Jest coraz mniej przestrzeni na kreatywność. Dotyczy to zresztą nie tylko młodzieży. Mając pod ręką komputer czy smartfon jesteśmy w stanie w ciągu kilku sekund dotrzeć do każdej informacji, jakie są w przeogromnych zasobach internetu. Nie wymaga to żadnego wysiłku intelektualnego. Mamy wszystko podane gotowe, na tacy. Nic dziwnego, że uczniowie idą też na łatwiznę, a nie jest to moim zdaniem dobre rozwiązanie.

Nie można zapomnieć też o pukającej do drzwi szkoły sztucznej inteligencji...

- Przed tym nie uciekniemy. Myślę, że na razie przyprawia ona o ból głowy wszystkich nauczycieli na całym świecie. Nie można tego ignorować, tylko musimy wszyscy wspólnie zastanowić się, jak ją mądrze wykorzystać w procesie edukacji. I to jest duże wyzwanie dla nas, nauczycieli.

Młodzież jest teraz inna jak kiedyś?

- Jest taka sama. Tak samo przeżywają sukcesy, porażki, mają takie same problemy, dylematy życiowe jak ich rówieśnicy kilkadziesiąt lat temu. Na pewno łatwiej im się jednak żyje.

Skąd zatem alarmujące sygnały, że młodzie ludzie coraz częściej muszą korzystać z pomocy psychologów?

- To efekt rozwoju cywilizacyjnego. Dzisiaj młodzi ludzie żyją często w wirtualnym świecie. Spędzają mnóstwo czasu na portalach społecznościowych, coraz mniej rozmawiają ze sobą, uciekają od rzeczywistości, a potem powodem ich frustracji może być np. zbyt mało lajków pod jakimś zdjęciem czy mało przychylny komentarz. Nie chcę się rozwodzić nad tym tematem, ale z całą pewnością wpływ na coraz większe problemy z radzeniem sobie młodzieży ze stresem ma też tempo życia i wymagania współczesnego świata. Jeśli rodzice są zabiegani, nie mają czasu na dzieci, bo ważniejsza jest ich kariera, kolejne awanse, to nic dziwnego, że ich dzieci mogą przejąć podobne wzorce i w pewnym momencie nie udźwigną tego ciężaru.

Wagarują?

- Pamiętam, że kiedyś frekwencja klasy na poziomie 86 procent, to była katastrofa. Dzisiaj to świetny wynik. Uczniowie opuszczają lekcje częściej niż kiedyś. Przyjęło się, że jak jakiś uczeń chodzi na więcej niż połowę zajęć, to jest w porządku. Najgorsze w tym jest to, że rodzice bez mrugnięcia oka usprawiedliwiają te nieobecności. Tego zupełnie nie rozumiem. Niedawno byłem z wizytą w Niemczech (Piotr Choduń jest też radnym miejskim-kz) i byłem zdumiony, że w tamtejszej szkole, rodzice są karani finansowo za nieusprawiedliwione nieobecności ich dzieci w szkole. Tam jednak bardziej rygorystycznie podchodzi się do takich spraw.

Jest pan nauczycielem wychowania fizycznego. Jak jest ze sprawnością młodzieży?

- Tragedia. Od lat jest coraz gorzej. O ile kiedyś na sprawdzianie pierwszoklasistów, na palcach jednej ręki można było policzyć tych, którzy nie potrafią zrobić chociażby przewrotu w przód, o tyle dzisiaj kilka osób w klasie jest w stanie wykonać najprostsze ćwiczenie. O kondycji już nawet nie wspomnę. Czasami z przerażeniem obserwuję kilkunastolatków, którzy po wejściu po schodach na drugie piętro dostają zadyszki. Takie są efekty siedzenia przed komputerem, ślęczenia godzinami w smartfonie i zero ruchu. Nic dziwnego, że lekarze biją na alarm, bo coraz częściej pacjentami kardiologów są coraz młodsi ludzie. Innym problemem jest fakt, że sami rodzice chętnie zwalniaja swoje pociechy z zajęć WF-u. Tego nie rozumiem. Znam też przypadki, kiedy mama czy tatuś przychodzili do nauczyciela z pretensjami, że syn ma siniaka na nodze, bo na WF-ie grali w piłkę i kolega go niechcąco kopnął. I grozili pozwami sądowymi.

Przez 28 lat był pan też wychowawcą. Jak się pan dogadywał z rodzicami uczniów?

- Przede wszystkim o wiele częściej widywałem się z nimi. Dzisiaj taki bezpośredni kontakt zastępuje dziennik elektroniczny. Tak przynajmniej sądzi wielu rodziców. To nie jest dobre. Wie pan, ja mam czasami wrażenie, że niektórzy rodzice dochodzą do wniosku, że skoro ich dziecko chodzi do szkoły, to w zasadzie ich rola w wychowaniu na tym się kończy. Resztą mają się zająć nauczyciele. Na szczęście nie jest to regułą. Na pewno w takich bezpośrednich kontaktach z rodzicami stanęła na przeszkodzie pandemia koronorirusa.

Pozwoliłby pan na powieszenie np. tęczowej flagi w szkole?

- A dlaczego nie? Nauczyciele idą z duchem czasu. O LGBT trzeba rozmawiać, tłumaczyć, a nie chować głowę w piasek. Szkoła ma za zadanie uczyć tolerancji, szacunku. Jak słyszę wypowiedzi niektórych polityków, że homoseksualizm trzeba leczyć, to włos się jeży na głowie. Dodam przy tym, że młodzież w polskich szkołach nie ma problemu z akceptacją jakiejkolwiek odmienności. To dorośli je mają.

A jakby pan zachęcił młodych ludzi do pracy w szkole?

- Nie miałbym żadnego argumentu. Poza jednym - nie ma nic wspanialszego niż satysfakcja, że się ma ogromny wpływ na dalsze życie młodego człowieka. To jest też ogromna odpowiedzialność. Ale ilu z nas do dzisiaj wspomina z nostalgią i szacunkiem swoich dawnych nauczycieli, wychowawców czy trenerów. Nie jest to praca dla każdego. Nie ma też z tego ani pieniędzy, ani prestiżu. Pokazały to ostatnie strajki. Obecnie rządzący sprowadzili nas na ziemię.

Co by pan zmienił w polskich szkołach?

- Przede wszystkim ministra. Przemysław Czarnek zupełnie nie rozumie potrzeb zarówno uczniów, jak i nauczycieli. Nie słucha innych, narzuca swoją narrację, wprowadza ideologię do szkół. To się zawsze źle kończy.

 

 

 


 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz