Dom był do częściowego remontu. I miał dużą działkę - 35 arów. Tuż pod miastem, dobry dojazd, cisza, spokój. Cena - przyzwoita. Nawet z Ewą nie musieli brać kredytu. Mieszkanie w bloku szybko udało im się sprzedać. I to za dobre pieniądze. Wszystko poszło jak po maśle.

 

- Spełniliśmy swoje największe marzenie - mówi Adam. - Przez całe życie chcieliśmy mieć własny dom. Jak strasznie zazdrościliśmy znajomym, którzy tak mieszkali

 

Dom kupili trzy lata po ślubie. Mieli wtedy po 34 lata. W tym roku skończą "pięćdziesiątkę".

- Nie chcieliśmy się budować - tłumaczy Adam. - Jestem typowym humanistą, nie znam się zupełnie na technice. Ewa tak samo. Baliśmy się, że budując, zabraknie nam pieniędzy na dokończenie i zostaniemy na wiele lat na placu budowy. A tak mogliśmy już od razu zamieszkać w swoim domu i powoli go modernizować. Tak też zrobiliśmy.

Działka była za to w opłakanym stanie. Wcześniej był tu sad. Poprzedni właściciel wyciął praktycznie wszystkie drzewa i poza chwastami nic tu nie rosło. Wszędzie jakieś zielska i badyle.

 

- Nie mieliśmy z Ewą zielonego pojęcia o uprawach, ogrodzie, sadzeniu - przyznaje Adam. - Wychowaliśmy się w typowych blokowiskach

 

Moi rodzice mieli wprawdzie kiedyś niewielki ogródek pracowniczy, ale poza wiosennym skopaniem ziemi to nic tam nie robiłem. Z Ewą nie odróżnialiśmy drzewa wiśni od czereśni. A tu nagle mamy swoje 25 ary i musimy je jakoś zagospodarować.

Zaczęli od trawnika. Wszyscy wtedy chcieli mieć piękne, gęste i zielone murawy. Taka moda.

- Z żoną zagrabiliśmy co się dało, rozrzuciłem nasiona trawy, trochę udeptaliśmy, bo tak nam znajomi radzili i podlałem - wspomina Adam. - Rano okazało się, że niewiele z nasion zostało. Przyleciały ptaki i większość wydziobały. To była pierwsza nasza porażka. Dopiero później zwałowałem ziemię z nasionami i powoli trawa zaczęła rosnąć. Za mało ją jednak podlewaliśmy i lata minęły, kiedy mogliśmy się cieszyć w miarą ładną murawą. Ale pojawiły się krety i niemal codziennie walczyliśmy z nowymi kopcami. Próbowałem z różnymi specyfikami, ale wydaliśmy tylko kupę pieniędzy, a krety miały się coraz lepiej. Potem nornice. Za jakiś czas po trawniku chodziło się jak po miękkim materacu. To przez mech, z którym przez kolejne lata walczył z różnym powodzeniem.

Na końcu działki zrobili też niewielki warzywniak. Posadzili też pierwsze drzewka owocowe.

 

- Okazało się, że jakieś drzewko wsadziliśmy do ziemi korzeniami do góry - śmieje się Adam

 

- Na wszelki wypadek zostawiliśmy na wszystkich kolorowe opaski z nazwami, żeby zapamiętać, która to jabłoń, a która śliwa czy czereśnia.

Adam dał się też namówić na mrozoodporną palmę, która - jak zapewniał sprzedawca - wytrzymuje mrozy do minus dwudziestu pięciu stopni. Nie wytrzymała już minus dziesięciu. Przemarzła już pierwszej zimy. Od tej pory omija szerokim łukiem egzotyczne rośliny. Kilka razy kupił też grzybnię, ale ani razu nie znalazł nawet mizernego maślaka czy podgrzybka.

- Posialiśmy też marchew, pietruszkę, seler i inne warzywa, ale nie wiedzieliśmy, że po jakimś czasie trzeba te sadzonki pikować, przesadzać. To żmudna i nudna praca. Jedyne, co nam urosło, to ziemniaki. - mówi Adam. - Z warzywniakiem daliśmy sobie w końcu spokój. Roboty przy tym było dużo, a nie mieliśmy ani serca, ani ochoty, żeby godzinami dziubdziać na tych grządkach. Mieliśmy z Ewą chyba też wyjątkowego pecha z różnymi sadzonkami. Nic nam nie chciało rosnąć. Podobno do tego trzeba mieć odpowiednią rękę, nie wiem, ale my na pewno się do tego nie nadajemy. Wcześniej mówiliśmy, że jak to kiedyś będzie fajnie, jak rano zerwiemy taki świeży szczypiorek z naszej działki do twarożku. Jak już nam urósł - to nikomu nie chciało się iść po niego na koniec działki, skoro taki sam stał w doniczce na parapecie w kuchni. I czar prysł...

 

Przez kilka lat nie mieli też żadnych owoców - ani jabłek, ani śliwek, ani gruszek

 

- Kilka drzewek nie mogliśmy też rozpoznać, bo napisy na opaskach zrobiły się nieczytelne - mówi Adam. - Nie miałem też pojęcia, że wiosną trzeba je bielić, pryskać, przecinać, prześwietlać, nawozić. To była dla mnie czarna magia. Poza tym, jak obliczyłem, ile mam wydać na te różne chemikalia, to doszedłem do wniosku, że taniej będzie kupić owoce na targu. Na pewno też są pryskane.

Znajomy doradził mu, że są też opryski ekologiczne na bazie m.in. pokrzywy czy czosnku.

- Raz zrobiłem z pokrzywy, stało to chyba z tydzień; jak chciałem przelać do opryskiwacza, to zwymiotowałem ze smrodu - mówi Adam. - Machnęliśmy ręką na te wszystkie opryski. Co roku mamy jakieś jabłka: kwaśne i twarde. Na wiosnę kwitnie też śliwa, ma potem mnóstwo owoców, ale wszystkie są robaczywe. Tak samo jak czereśnie. Grusza nie owocuje, pomimo, że posadziliśmy ją pięć lat temu. Na wiosnę wszystkie drzewka pięknie kwitną, ale potem i tak owoce kupujemy na targu. Swoich nie mamy, albo pełno w nich robactwa.
Jesienią z kolei mieli mnóstwo pracy z liśćmi na końcu działki. Zdarzało się, że przed dom wystawiali ponad trzydzieści worków. Ich zebranie to była ciężka, fizyczna praca.

 

Adam z Ewą przyznają wprost, że mają już serdecznie dosyć roboty na działce

 

Najchętniej zrobiliby na niej jakiś zagajnik, żeby nie trzeba było nic tam robić. Mieli już dosyć dni, kiedy prosto po pracy przebierali się w robocze ubrania i do wieczora krzątali się po ogrodzie. Adam zresztą zaczął wkrótce mieć problemy z kręgosłupem, chodził na rehabilitację. Teraz za każdym razem, kiedy ciężej popracuje, to przez dwa tygodnie nie może się zgiąć, a poranne wstawania z łózka to istny horror.

- Jeszcze na wiosnę człowiekowi się chce coś na tej działce porobić, poruszać, ale potem to już nie sprawia nam żadnej satysfakcji - mówi Adam. - Znajomi się często dziwią, że nie mamy jakiś grządek, kwiatów, ale zawsze powtarzamy, że wolimy posiedzieć na tarasie z książką i poczytać, aniżeli ciągle mieć jakieś obowiązki. Po pracy jesteśmy już tak zmęczeni, że marzy nam się tylko odpoczynek. Siąść wygodnie na hamaku czy na leżaku i nie myśleć o tym, że ślimaki znowu żrą jakieś drzewko.

 

W weekendy z kolei siadamy na rower i robimy dalekie wycieczki. Nie chcemy być niewolnikami działki. Nie bawi nas to.

 

W tym roku postanowili zminimalizować działkę. Żadnych nowych nasadzeń kwiatów, grządek. Zamówili ekipę ogrodniczą. Dwieście złotych dniówka. Pięć osób. Co się dało, to wycięli, w tym uschnięte już drzewka owocowe. Wcześniej wystąpili też do urzędu o zgodę na wycięcie kilku dorodnych iglaków, które zacieniały trawnik. Za ich wycięcie zapłacili ponad dwa tysiące złotych.

- Kiedyś, jak obliczyłem, to na te wszystkie piły, kosiarki, rębaki i inne narzędzie, to wydałem ponad dziesięć tysięcy. Do tego co roku praktycznie coś się psuje: a to silnik w rębaku, a to nóż czy łańcuch trzeba naostrzyć. Działka dużo kosztuje. Do tego nasadzenia, nawozy, koszenia to są w ciągu roku spore pieniądze. Nie liczę już czasu i wysiłku. Kiedyś doszedłem do wniosku, że gdybyśmy zatrudnili ogrodnika na stałe, to codziennie miałby coś do roboty. Nawet w zimie.

Być może niektórych praca w ogrodzie bawi, ale my z Ewą staliśmy się chyba zbyt leniwi i wygodni. Ostatnio śmieliśmy się, że kupimy kozę. Przynajmniej kosić trawy nie będzie trzeba.

 

 

 

 

Tagi:

dom,  działka, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz