O Niewiarowskim zrobiło się głośno dzięki dziennikarzom Kuriera Lubelskiego. To oni pierwsi zajęli się tą sprawą, kiedy do redakcji zgłosił się jeden z poszkodowanych - Tadeusz S. Nikt wówczas nie przypuszczał, że jest to tylko wierzchołek góry lodowej.

Poszkodowany mężczyzna od dłuższego czasu starał się o większe mieszkanie w Lublinie. Mieszkał w niewielkiej klitce przy ul. św. Ducha – bez dostępu dziennego światła. Przydział nowego lokum w 1957 r. wymagał nie lada znajomości. W tamtym czasie brakowało w mieście nie tylko mieszkań – zwłaszcza, że od końca wojny minęło zaledwie kilkanaście lat. Trudno też było o wynajem. 

 

Tadeusz S. dowiedział się jednak od swoich znajomych, że jest w mieście człowiek, który za odpowiedną zapłatą jest w stanie wiele załatwić

 

Padło nawet nazwisko: Niewiarowski. Chodziły słuchy, że za pomoc nie bierze zbyt wygórowanych stawek. Tadeusz S. umówił się na spotkanie ze swoim „dobroczyńcą”. Usłyszał dobre wieści – „się załatwi”. Pan Tadeusz mieszkanie dostanie, ale najpierw musi ponieść pewne koszty. Niedoszła ofiara nie należała do ludzi majętnych, dlatego mieszkaniec Lublina sprzedał najpierw swój świąteczny garnitur, a potem zegarek. W tamtych latach otrzymał za to dość pokaźną kwotę. Mijały kolejne dni, tygodnie, a tymczasem Niewiarowski domagał się kolejnych wpłat. Te pieniądze miały być rzekomo przeznaczone dla urzędników, od których zależało przydzielenie mieszkania. Oszust, jak się wkrótce okazało, wyciągnął od niego prawie 4 tys. zł (średnia pensja wynosiła wówczas ok. 1200 zł), a mieszkanie miało być sfinalizowane w ciągu kilku dni. Minęły jednak kolejne miesiące, aż w końcu Tadeusz S. zdecydował  się opisać swoją historię  (nie ukrywał swojej roli jako dającego łapówkę) i skierował pismo do sądu. Przyszedł również do redakcji. Kiedy sąd wyznaczył termin rozprawy, Niewiarowski wysłał pismo do sądu z zaświadczeniem o chorobie.

 

O oszuście niemal codziennie pisała lokalna prasa

 

Tymczasem dziennikarze Kuriera, którzy wiedzieli, jak wygląda oszust, spotkali go podczas „choroby” w jednej z lubelskiej restauracji

 

Przysiedli się do stolika. Było to niby przypadkowe spotkanie. Niewiarowski przedstawił im się jako inżynier pracujący w ministerstwie. Dał też do zrozumienia, że może wiele załatwić.

Następnego dnia dziennikarze opisali to spotkanie z oszustem na pierwszej stronie gazety. Odzew czytelników przeszedł ich najśmielsze oczekiwania. Drzwi do redakcji nie zamykały się. Okazało się, że opisany w artykule oszust dał się we znaki wielu poszkodowanym.

 Do „Kuriera” zgłaszały się osoby, który twierdziły, że Niewiarowski jest zastępcą szefa UB, pełnomocnikiem rządu, oficerem milicji, przedsiębiorcą. Tak się przynajmniej im przedstawiał. Za każdym razem brał pieniądze za pomoc w załatwieniu sprawy. Oczywiście nigdy nic nie załatwił, a poszkodowani bali się zgłosić to na milicję, zwłaszcza że były to często nie zawsze legalne interesy. Tak było już w 1955 r. kiedy oszust podając się za majora MO obiecał pomoc w uwolnieniu z aresztu jednej z mieszkanek Zemborzyc. Kiedy spotkał się z rodziną zatrzymanej, chwalił się znajomościami wśród funkcjonariuszy UB i prokuratury. Za pomoc w uwolnieniu zażądał 10 tys. zł. Udało mu się jedynie wziąć zaliczkę – 2 tys. zł. O żadnym uwolnieniu oczywiście nie było mowy.

 

Jego najbardziej spektakularne oszustwo miało miejsce podczas dużej wystawy rolniczej, która odbywała się przez lubelskim Zamkiem

 

Prezentowano na niej wiele nowoczesnych maszyn i urządzeń rolniczych, a wystawa ściągnęła tłumy zwiedzających rolników z całej Polski. Niewiarowski wyczuł interes. Ubrał się elegancko, wypastował buty, z teczką pod ręką przechadzał się pewnym krokiem między maszynami. Wyglądał na ważnego urzędnika. I o to mu chodziło. Widząc zainteresowanych wystawą, podchodził do nich,  przedstawiał się jako przedstawiciel ministerstwa i w trakcie rozmowy odciągał swoją przyszłą ofiarę na bok i szeptem zdradzał, że po zakończeniu wystawy będą te maszyny sprzedawać chętnym, bo nie opłaca się ich z powrotem zabierać. I on, jako odpowiedzialny za wystawę, jest skłonny – za dużo niższą cenę od „sklepowej” – odstąpić niektóre maszyny.

Niewiarowski był niezwykle sprytnym kaniarzem

 

Na brak chętnych – jak nietrudno się domyślić - nie narzekał, zwłaszcza że ceny były bardzo atrakcyjne. Udało mu się w ten sposób „sprzedać” m.in. kilka siewników, za którego dostał ok. 7 tys. zł. Był na tyle „wspaniałomyślny”, że w tej cenie gwarantował również transport maszyn na miejsce. Transakcje, które nigdy nie doszły do skutku opijano na miejscu. Dopiero po kilku dniach rolnicy zorientowali się, że padli ofiarą wyjątkowo bezczelnego oszusta.

Kurier przez kolejne dni odsłaniał coraz to nowe kulisy dziennikarskiego śledztwa przeciwko Niewiarowskiemu. Dziennikarze ujawnili, że wśród poszkodowanych są nie tylko ci, którym oszust obiecywał zwolnienie z wojska;

 

Do redakcji zgłosili się dwaj rolnicy spod Lublina, którym sprytny kanciarz sprzedał część Podzamcza. Oczywiście po okazyjnej cenie…

 

Gazeta, po kolejnym artykule o Niewiarowskim opublikowała jego zdjęcie, ostrzegając przed nim potencjalne ofiary. Wszyscy liczyli, że po takim szumie medialnym Niewiarowski szybko znajdzie się za kratkami. Tymczasem milicja przez kolejne dni tłumaczyła się, że jego poszukiwania przedłużają się, bo oszust nie nocuje w domu. Kurier nie zostawił na milicji suchej nitki, twierdząc że Niewiarowskiego codzienne można było spotkać w lubelskiej restauracji, gdzie chwalił się, że gazeta i milicja mogą mu niewiele zrobić. Wreszcie  po kolejnych dniach gazeta triumfalnie ogłosiła, że milicja zatrzymała oszusta.

W chwili zatrzymania Niewiarowski miał podbite oko. Dziennikarze sugerowali, że wcześniej odnalazł go jeden z poszkodowanych i sam wymierzył mu sprawiedliwość.

Sprytny kanciarz wykorzystywał naiwność ludzi

 

Na jego procesie, który ruszył we wrześniu 1957 r. zeznawało kilkudziesięciu poszkodowanych. On sam złożył skargę na areszt do Ministerstwa Sprawiedliwości i…prymasa Polski. Dlaczego do prymasa? Niewiarowski swego czasu „pomagał” jednemu z proboszczów w załatwianiu materiałów budowlanych.

Ostatecznie, po kilku dniach procesu, oszust usłyszał wyrok – 8 lat więzienia.

 

Krzysztof Załuski

Tagi:

historia,  oszust,  milicja, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz