Partner: Logo FacetXL.pl
Podobne artykuły:

Na próżno szukać o tym obszernych informacji w ówczesnej prasie. Media - tylko niektóre, jak np. Kurier Szczeciński czy Echo Krakowa - zamieściły jedynie krótką informację o tragedii. A była to największa katastrofa tramwajowa w PRL-u i jedna z największych w Europie. 
Dlaczego skrzętnie to ukrywano? Pojawiły się plotki, że katastrofa mogła być aktem sabotażu. Chodziło o rozgrywki wewnątrzpartyjne we władzach miasta.

Teoria o spisku czy sabotażu nie znalazła jednak potwierdzenia w faktach. Komisja opracowała raport, z którego wynikało, że do wypadku przyczyniła się awaria hamulców.

Do tragedii doszło 7 grudnia o godz. 6.35. Na ulicy Wyszaka wykoleił się tramwaj linii numer 6 jadący w kierunku Gocławia. Skład składał się z trzech wagonów. Jeden typu Konstal 4N z 1958 r. i dwóch poniemieckich wozów doczepnych z 1930 r. Skład był nadmiernie przeciążony. W tamtych latach nikogo nie dziwił widok pasażerów, którzy jechali uwieszeni na zewnątrz wagonów. Tak było i tym razem.

Według szacunków, w chwili katastrofy, tramwajem mogło podróżować nawet 500 osób. Wśród pasażerów przeważali pracownicy stoczni „Gryfia” oraz studenci Wyższej Szkoły Morskiej i Politechniki

Tramwajem kierowała 34-letnia motornicza. Trasa "szóstki" była stroma - z trzema zakrętami.


Tramwaj wykoleił się już na pierwszym, ostrym zakręcie prowadzącym w kierunku rzeki

 


Zawiodły hamulce elektrodynamiczne. Cała katastrofa zaczęła się na wysokości kościoła św. Piotra i Pawła. Konduktorki próbowały jeszcze rozpaczliwie użyć hamulców ręcznych, ale był to daremny trud. Niektórzy z pasażerów stojących na stopniach wagonu zdążyli zeskoczyć. To ich uratowało.

Rozpędzony tramwaj wypadł z szyn. Pierwszy wagon przewrócił się, drugi uderzył w słup trakcyjny i przełamał się w pół. Najbardziej poszkodowani zostali pasażerowie pierwszego wagonu.

Podczas akcji ratowniczej doszło do kolejnego nieszczęścia. W czasie podnoszenia jednego z wraków przez dźwig, zerwały się liny. Tramwaj spadł na rannych, a liczba ofiar wzrosła.

Włodzimierz Piątek, fotoreporter, instruktor fotografii w PŻM, był 7 grudnia 1967 roku na miejscu tuż po wypadku. Widział, jak podnoszony tramwaj zerwał się z liny i spadł na rannych. Wspominał:

- Ale najbardziej utkwiła mi w pamięci konduktorka. Zdjęła z głowy służbowy beret i z wielką troską czyściła nim zakrwawione i zabłocone szyby wagonu. To było niesamowite. Jakby w tej chwili nic innego nie było ważne, tylko czystość tych szyb. To musiał być szok powypadkowy - mówił w rozmowie z TVN24.

W katastrofie zginęło 15 osób, w tym 7 na miejscu, kolejne 8 w wyniku ciężkich obrażeń, w szpitalach. 42 osoby zostały ciężko ranne, ponad 100 innych odniosło lżejsze obrażenia.

Akcję ratunkową utrudniał mrok. Duży udział w ratowaniu rannych mieli szczecińscy taksówkarze, którzy bezinteresownie zawozili ich na pogotowie ratunkowe.

21 grudnia 1967 r. wydano komunikat: "Według wstępnych badań bezpośrednią przyczyną wykolejenia się pociągu tramwajowego na ulicy Wyszaka była nadmierna szybkość, jaką uzyskał on na spadku przy dojściu do łuku torowiska, w wyniku awarii elektromagnetycznego układu hamulcowego, uruchamianego za pomocą silników".

Śledztwo zostało umorzone.

8 stycznia 2001 w telewizji został wyemitowany 9. odcinek „Czarnego Serialu”, opowiadający historię tej katastrofy. Poszkodowani opowiadali: "Poczułam tylko, jak uderzyłam głową w bruk, miałam zdartą skórę głowy i przytrzaśnięte nogi", "Zauważyłem mężczyznę, który leżał w futerku z obciętymi nogami", "Jechałem twarzą po bruku", "Ocknąłem się dopiero na trawniku, przypuszczam, że ktoś mnie wyniósł".

Jest w nim także relacja motorniczej, która powiedziała, że tego feralnego dnia od samego początku czuła, że z tramwajem jest "coś nie tak". Chciała też, żeby pasażerowie przesiedli się do innego tramwaju. Ci jednak odmówili. Motorniczej w wypadku nic się nie stało. – Ocknęłam się – wspominała po latach. – Zobaczyłam koło siebie kobietę z przeciętymi nogami. Ja wisiałam na nastawnicy. Zdjęli mnie z niej ludzie. Gdyby tramwaj się nie przewrócił, zmiótłby stację benzynową i wleciał do Odry. Wszyscy byśmy się utopili.

Ona sama nie wróciła już do zawodu motorniczej. Pracowała potem jako konduktorka i jako pracownik magazynowy. Wnuk motorniczej w rozmowie z TVN24 mówił, że tragedia prześladowała ją przez resztę życia. Choć nie była winna wypadkowi, nie chciała o nim rozmawiać i zdarzało się, że budziła się w środku nocy z płaczem, gdy koszmary przypominały jej o przeszłości.

Nie ma już śladu po ulicy Wyszaka (do 1945 zwanej Klosterhof, a do końca lat 50. ul. Słoneczną). Została zlikwidowana pod budowę zachodniego węzła Trasy Zamkowej.

 


Źródło:

 


https://szczecin.naszemiasto.pl

https://spidersweb.pl

https://www.auto-swiat.pl

 

Tagi:

tramwaj,  katastrofa, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz