Partner: Logo FacetXL.pl

(...) Noc z 17 na 18 grudnia 1974 r. Rolnik ze wsi Pełty, Henryk G. dostrzega ogień w obejściu rodziny D. Biegnie na ratunek. Kryta strzechą, ogacona na zimę chałupa pali się jak wiecheć słomy. Zbiegają się sąsiedzi. Wiadrami leją wodę przez okna. Wewnątrz panoszy się ogień. W jego blasku widać rodzinę D. Leżą. Jakby spali. Do środka wdziera się sąsiad z bosakiem w ręku. Może żyją, tylko oczadzieli?! Dotyka zwęglonego ciała. Za późno. W chwilę potem zapada się strop. (...)

Tak zaczyna się wstrząsający reportaż w tygodniku "Perspektywy" sprzed prawie pół wieku. Tę historię opisywały jednak wszystkie gazety. To była zbrodnia, która na lata zapadła w pamięci mieszkańców tej niewielkiej wioski w powiecie ostrołęckim. Zginęła sześcioosobowa rodzina. Sprawcy to Eugeniusz K. i Konstanty K. Siostrzeniec z wujem. Pierwszy został skazany na 15 lat. Drugi na śmierć i powieszono go po uprawomocnieniu wyroku. A na pomysł mordu wpadła mama Eugeniusza. 

Tuż po tragedii pierwsze doniesienia medialne dopuszczały wersję wypadku. Pożar, który zaskoczył całą rodzinę we śnie. Szybko jednak okazało się, że nie był to zwykły pożar. Oględziny zwłok, a później sekcja nie pozostawiły wątpliwości: wszyscy, z wyjątkiem 8-miesięcznej Joasi zostali zastrzeleni, a dom podpalony. 

Rodzina D. nie miała wrogów. Gospodarowali na kilku hektarach ziemi. Syn gospodarza, 18-latek właśnie zapisał się na kurs dla traktorzystów. Oprócz syna, państwo D. miało jeszcze dwie córki w wieku 13 i 21 lat.

Wszystko zaczęło się od ślubu starszej córki - Eugenii. W wieku 20 lat wyszła za mąż za starszego od siebie o kilkanaście lat Eugeniusza. Zamieszkali u jego matki - we wsi oddalonej o 10 kilometrów od Pełt. Planowali, że kiedyś przeprowadzą się do bloku do Szczytna. Od początku im się w małżeństwie nie układało. Teściowa 20-latki nie cieszyła się dobrą opinią na wsi. Bali się jej. Synowa zwierzała się po ślubie koleżankom, że Franciszka - tak miała na imię teściowa - często dziwnie się zachowuje; na wsi mówiono, że ma coś z czarownicy; potrafiła znikać na całe dnie w lesie. Nie wiadomo, co robiła, gdzie w tym czasie przebywała. Również mąż Eugenii budził w niej czasami lęk. Twierdziła, że jest pod silnym wpływem matki, potrafił czasami bez ładu i składu biegać wokół domu, coś wykrzykiwać.

Wkrótce okazało się, że Eugenia jest w ciąży. Ten fakt zmienił wszystko w życiu ich małżeństwa. Eugeniusz doszedł do wniosku, że to nie on jest ojcem dziecka. Rozstali się. Eugenia wróciła do rodzinnego domu. Sąd przyznał jej alimenty - 600 złotych.

Jej mąż nie chciał płacić na dziecko. Twierdził, że nie zapłaci ani złotówki na nie swoje dziecko. Złożył do sądu pozew o unieważnienie ojcostwa. Czuł się oszukany, przeżywał całą sytuację. Tak przynajmniej zeznawali później jego znajomi. 

Na pierwszej rozprawie w sądzie podbiegł do żony i zepchnął ją ze schodów. Wygrażał jej przy tym. 

(...) 14 grudnia na posterunku w Myszyńcu zapoznano go z aktami sprawy o alimenty. Po wyjściu groził: "zabiję". "Nie będą mnie sądzić w czwartek" - mówił świadkom o wyznaczonej na 19 grudnia rozprawie. - "Sam dokonam sądu".

Nikt wówczas nie przypuszczał, że nie były to słowa rzucone na wiatr. Na krótko przed tragicznymi wydarzeniami, w domu Eugeniusza pojawił się jego wuj - Konstanty. Jak się potem okazało, nie był to przypadek. Sprowadziła go siostra - Franciszka. Ta od "czarownic". To ona wymyśliła plan, jak zemścić się na swojej synowej i jej rodzinie. Zaczęła od tego, że przez kilka dni - aż do feralnej nocy - codziennie częstowała syna i brata spirytusem. Chciała, żeby mężczyźni byli na tyle rozluźnieni, żeby nie mieć oporów przed tym, co zaplanowała. Obydwaj przyznali potem przed sądem, że zostali przez Franciszkę zmanipulowani. 

 

Nie mieli litości

W nocy z 17 na 18 grudnia we dwójkę pojawili się przed domem D. Konstanty wybił toporkiem szybę. 

(...) Wskoczyłem do środka. Teściowa krzyknęła "ki diabeł"! Zmierzyłem do niej i strzeliłem prosto w piersi. Krzyczała. Zobaczyłem, że Rysiek jeszcze się rusza. Strzeliłem mu w głowę. Żona uciekła na strych. Błagała "daruj mi"! Strzeliłem jej w głowę. Do dziecka nie strzelałem, bo został mi jeden nabój. Uderzyłem je lufą. Nie wiem, czy zmarło, nie miałem zamiaru sprawdzić. Potem zapałką podpaliłem dom. (...) - tak opisywał dziennikarz zeznania sprawcy mordu. 

Przez cały czas kluczową rolę w tej zbrodni odgrywał Konstanty. To on oświetlał latarką ofiary. Żeby siostrzeniec dobrze widział...

- Działali w porozumieniu, według którego celem ich wspólnego działania było wymordowanie całej sześcioosobowej rodziny D. i następnie spalenie ich domu w celu zatarcia śladów - orzekł kilka lat później sędzia Sądu Najwyższego.

Milicja zaraz po pożarze zjawiła się w domu Franciszki. Jej syn był głównym podejrzanym. Zarówno ona, jak i Konstanty wymyślili dla Eugeniusza alibi. Zgodnie zeznali, że obydwaj wcześnie poszli spać i żaden z nich przez całą noc nie wychodził z domu. A skąd w domu Franciszki bańka z ropą? Do lampy, której od lat nie używa. Prokuratury nie przekonało również zapewnienie mamy z synem, że ślady ropy na jego skarpetkach to specyficzna kuracja na uczulenie stóp. Ropa miał w tej "kuracji" pomagać. Tej samej nocy cała trójka trafiła za kratki. 

Zanim doszło do rozprawy, przez wiele miesięcy przebywali na badaniach w szpitalu psychiatrycznym. Pierwsza sprawa Konstantego i jego siostry odbyła się dopiero w 1978 roku. Eugeniusz usłyszał wyrok w 1981 roku - siedem lat po mordzie. 

Na pierwszej rozprawie w sądzie były tłumy. Omal nie doszło do samosądu. Oprócz znajomych ofiar, rodziny, przyjechało niemal pół wsi, której mieszkańcy wciąż rozpamiętywali tę tragedię. 

Najsurowszą karę z możliwych usłyszał Konstanty:

(...) Konstantego K. na podstawie art. 148 § 1 k.k. i art. 40 § 1 pkt 1 k.k. skazuje na karę śmierci i pozbawienia praw publicznych na zawsze za to, że w nocy z dnia 17 na dzień 18 grudnia 1974 r. we wsi (tu pada nazwa), działając wspólnie i w porozumieniu z Eugeniuszem K., pozbawił życia Józefa D., Apolonię D., Ryszarda D., Eugenię K., Mariannę D. oraz ośmiomiesięczne dziecko Joannę K. w ten sposób, iż po wyłamaniu okna w domu rodziny D. wtargnął wraz z Eugeniuszem K. przez nie do wnętrza mieszkania, gdzie oświetlał latarką elektryczną napadnięte osoby, a Eugeniusz K. strzelał do nich z broni myśliwskiej, natomiast dziecko - Joannę K. uderzył lufami dubeltówki w głowę, w wyniku czego osoby dorosłe poniosły śmierć na skutek postrzału, a następnie wskutek podpalenia przez Eugeniusza K. stropu domu, który uległ całkowitemu spaleniu, w czasie pożaru śmierć poniosła również Joanna K. (...) 

Tak brzmiał wyrok. W listopadzie 1978 r. wyrok wykonano, a Konstanty K. został powieszony. Nieznane jest jego miejsce spoczynku. Eugeniusz K., główny sprawca zbrodni pierwotnie został uznany za niepoczytalnego. Matka Eugeniusza - Franciszka K. - odpowiadała za nakłanianie syna i brata do pozbawienia życia rodziny D. Wyrok to 12 lat pozbawienia wolności i pozbawienie praw publicznych na okres 10 lat.

Obrońcy Franciszki i Konstantego zaskarżyli wyrok, który uważali za zbyt surowy. Opinia publiczna także była podzielona. Dochodziły głosy, że to jednak Eugeniusz był głównym wykonawcą mordu. Sąd Najwyższy utrzymał jednak wyrok w mocy. Argumentował, że mieli oni wprawdzie tylko jedną sztuką broni palnej i uzgodnili, że strzelał z niej będzie Eugeniusz, jakkolwiek brali też pod uwagę, czy nie powinien strzelać Konstanty, który był w wojsku i umiał posługiwać się bronią. Uzgodniony plan przewidywał szczegółowo, jakie czynności będzie wykonywał każdy z nich. 

(...) Konstanty z góry przygotował się do wypełnienia przydzielonej mu roli, zabierając ze sobą toporek i latarkę, za pomocą której miał oświetlać miejsce zbrodni, a przede wszystkim poszczególne jej ofiary. Realizacja zabójstwa dokonana została zgodnie z tym planem, przy czym oskarżony Konstanty K. przez cały czas towarzyszył Eugeniuszowi K., umożliwiając mu przez wybicie szyby i odsunięcie firanki, a następnie przez przyświecenie latarką elektryczną dawanie celnych strzałów do poszczególnych osób, a także umożliwiając zabicie w inny sposób kilkumiesięcznego dziecka. Z wyżej podanych przyczyn należy przyjąć, że oskarżony Konstanty K. słusznie skazany został za współudział w zabójstwie sześciu osób, a nie tylko za pomoc do tej zbrodni - czytamy w uzasadnieniu sądowym.

Sędzia podkreślił fakt, że oskarżony Konstanty K., godząc się na udział w zabójstwie, wiedział od samego początku że mają zabić sześć osób, a w tym niemowlę. Dodał, że - owszem, był nakłaniany do tego czynu, ale zaakceptował to, choć ofiarą morderstwa miały być osoby całkowicie mu obce, do których jego osobisty stosunek musiał być pozbawiony jakiejkolwiek niechęci lub wrogości. Według sądu jego rola w tym mordzie bynajmniej nie była drugorzędna. To on oświetlał latarką ofiary. 

(...) Konstanty K. miał możność nawet w trakcie realizacji planu uniemożliwić swemu siostrzeńcowi - przez zaprzestanie oświecania - dokonywanie dalszych zabójstw - uzasadniał wyrok.

Portal Gazeta.pl ustalił po latach, że Franciszka K. wyszła z więzienia w 1983 r., a jej dalszy los jest nieznany. Z kolei Eugeniusz K., który z zimną krwią mordował w Pełtach w 1974 r., ostatecznie miał trafić za kratki na 15 lat. Kiedy wyszedł na wolność, mieszkał w ośrodku dla bezdomnych w Elblągu, a później - w tamtejszym Domu Pomocy Społecznej. Zmarł w 2011 roku. Miał 73 lata. Jest pochowany na elbląskim cmentarzu.

Po domu Franciszki nie ma śladu. Kiedy cała rodzina siedziała za kratkami, nieznani sprawcy systematycznie burzyli jej dom. Aż się zawalił. 

 

 

Źródło:

https://www.eostroleka.pl/zbrodnia-w-peltach-1974-r-szesc-osob-zabito-z-zimna-krwia-jeden-ze-sprawcow-dozyl-starosci,art97134.html

"Perspektywy" nr. 3 1975 r.

https://www.youtube.com/watch?v=whmbyHqHY9U

https://www.moja-ostroleka.pl/art/1621597332/zbrodnia-zaplanowana-z-zimna-krwia-zamordowali-szescioosobowa-rodzine-w-ostrolece-zapadl-wyrok-kara-smierci

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tagi:

morderstwo,  zbrodnia, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz