Partner: Logo FacetXL.pl

Na klasowe spotkanie z okazji 35-lecia matury przyszło 21 osób. Rekord. Dotychczas spotykali się co 5-10 lat, ale nigdy w tak dużym gronie.

- Sam byłem zaskoczony - przyznaje Jacek. - Dwie osoby, wśród nich Adrian, widziałem po raz pierwszy od czasu zakończenia szkoły. Małgosia wyjechała zaraz po maturze do rodziny do Stanów, a Adrian podróżował po świecie. Zdradził na tym spotkaniu, że był w jakiś służbach związanych z wojskiem i pracował przez lata na rzecz różnych organizacji międzynarodowych. Przez ten czas z nikim nie utrzymywał kontaktów w Polsce. Nie tłumaczył dlaczego; nikt go też nie ciągnął za język.

 

Adrian wzbudził podziw nie tylko wśród dawnych koleżanek z klasy. Musiał się podobać kobietom

Nie wyglądał jak na swój wiek prawie 60-latka. Opalony, wysportowana sylwetka, sprężyste ruchy

 

I ani grama tłuszczu. Nie palił. Nigdy. Na spotkaniu wypił tylko symboliczną lampkę szampana.

- Pamiętam, że jeszcze w szkole dbał o swoją sylwetkę - przyznaje Jacek. - Ale tutaj, po tylu latach, wzbudził wśród nas, dojrzałych już mężczyzn nieukrywaną zazdrość.

Jacek z podziwem słuchał wspomnień dawnego szkolnego kolegi. Okazało się, że Adrian od wielu lat jeździ po najdalszych zakątkach świata - wszędzie tam, gdzie była akurat wojna lub poważny kryzys międzynarodowy. Mimochodem wspomniał m.in. Somalii, Haiti czy Afganistanie. Patrzyli na niego z podziwem i respektem.

- W Polsce był tylko dwa dni - mówi Jacek. - Po naszym spotkaniu klasowym zaraz wyjeżdżał gdzieś do Azji. Umówiliśmy się na kolejne spotkanie.

 

Justyna, żona Jacka od razu zwróciła uwagę na Adriana. Nie chciała uwierzyć, że ten gość na zdjęciu, który stał obok jej męża, chodził z nimi do jednej klasy

 

Stwierdziła, że wygląda od nich dużo młodziej. I nie ma takiego brzucha jak Jacek.

- Rzeczywiście trudno było mi się z nim porównywać - przyznaje Jacek. - Przyznał, że od lat codziennie rano biega dziesięć kilometrów, jada głównie warzywa i owoce, a najlepiej wypoczywa w jakimś dzikim i odludnym miejscu, gdzie nie dociera cywilizacja, a pożywienie trzeba samemu zdobyć. Taki survival dla odważnych.

Po tym spotkaniu Jacek długo myślał, jak zmienić swoje dotychczasowe życie.

- Nie ukrywam, że chciałem chociaż trochę być taki jak Adrian - przyznaje. - Do tej pory zupełnie nie dbałem o siebie. Miałem nadwagę i zero kondycji. Źle się z tym czułem. Pomyślałem, że muszę nadrobić te stracone lata, które spędziłem głównie za biurkiem w pracy i na kanapie w domu.

 

Zaczął od internetu. Codziennie przeglądał strony poświęcone joggingowi, zdrowemu odżywianiu

 

Do tego dużo czytał o survivalu. Po tygodniu zaczął do pracy chodzić pieszo, w biurze nie korzystał już z windy, wykupił nawet tzw. dietę pudełkową. Jadł też mnóstwo owoców.

- Najgorzej było z rzuceniem palenia - mówi. - Długo to trwało, ale w końcu udało się. Najbardziej ucieszyła się córka. Była lekarką i od wielu lat walczyła z tym moim nałogiem.

Aldona z początku sceptycznie podchodziła do nowych upodobań męża. Sądziła, że to kolejny jego kaprys połączony ze słomianym zapałem. Już kiedyś Jacek próbował swoich sił w modelarstwie. Chciał w ten sposób odreagować na stres w pracy. Kupił nawet model statku do sklejania, ale po kilka dniach stracił cierpliwości i niedokończony statek leży gdzieś na dnie szuflady.

Z czasem jednak Aldona przekonała się, że mąż rzeczywiście zaparł się, żeby coś zrobić pozytywnego dla zdrowia. Sama przez wiele lat uprawiała siatkówkę i do dzisiaj miała nie tylko nienaganną sylwetkę, ale i nie narzekała na zdrowie. Dużo też jeździła na rowerze, do czego nigdy nie mogła Jacka namówić. Wolał zdecydowanie samochód.

 

- Po kilku miesiącach odczułem efekty spacerów i rzucenia palenia - mówi Jacek. - Udało mi się też zrzucić kilka kilogramów, ale to wciąż było jeszcze mało

 

Do survivalu w praktyce namówił Adama kolega z pracy. Dużo młodszy od niego. To on pierwszy zauważył, że jego dużo starszy kolega schudł, zmężniał i przede wszystkim nie cuchnął już papierosami. On sam od lat był zakręcony na punkcie militariów, sztuk walki i współorganizował szkoły przetrwania. Często w ekstremalnych warunkach. Twierdził, że najlepszą metodą na wzmocnienie psychiki jest prawdziwy survival.

- Od razu przypomniałem sobie Adriana i jego opowieści o spaniu w dżungli czy na pustyni - dodaje Jacek. - To było wyzwanie dla prawdziwego mężczyzny. Za takiego się uważałem.

Do wyjazdu na swój pierwszy obóz przetrwania przygotowywał się tygodniami. Codzienne marszobiegi, siłownia, dieta przyniosła efekt. Jacek czuł się na siłach, żeby sprostać nowym wyzwaniom.

- Justyna dziwnie się uśmiechała, kiedy dowiedziała się, że przez pięć dni będę z ciężkim plecakiem wędrować po jakiejś głuszy w lesie i spać pod gołym niebem. Spytała tylko, w jakim wieku będą pozostali uczestnicy obozu. Zapomniałem o to spytać.

 

Na miejscu okazało się, że w grupie jest najstarszy. O wiele starszy od pozostałych. Nie przejął się jednak tym

 

- Oprócz mnie, było czterech młodych chłopaków i trzy dziewczyny - mówi. - Wśród nich Iza. Od razu zwróciłem na nią uwagę. Miała niecałe 30 lat, długie, rude włosy i była niesamowicie zgrabna. W krótkich szortach i obcisłej bluzce z dużym dekoltem wyglądała bardzo atrakcyjnie. Była przy tym niezwykle sympatyczna, cały czas się uśmiechała, nawet wtedy, kiedy z mozołem wdrapywała się na kolejne strome wzniesienie. I głośno śpiewała.

Jackowi do śmiechu jednak nie było. Już pierwszego dnia wiedział, że lekko nie będzie. Grupa cały czas musiała czekać na niego. Odstawał od pozostałych. Nie mieli do niego pretensji, ale widać było, że różnica wieku robi swoje. Jakoś przeżył jednak ten pierwszy dzień. Nie wie kiedy usnął pod gołym niebem. Śniła mu się Iza.

Drugi dzień nie był lepszy. Kajaki. Po godzinie nie czuł rąk od wiosłowania. Nie to było jednak najgorsze. Zrobiło się zimno. Zaczął padać deszcz. Iza płynęła tuż za nim. To ona pomogła mu wyjść z zimnej wody.

- Nie wiem, jak to się stało, ale w pewnej chwili na zakolu kajak się przechylił, szarpnąłem się i wpadłem do rzeki. Byłem calutki mokry. Grupa stwierdziła jednak, że szkoda czasu na przebieranie, bo do obozowiska mieliśmy już rzut beretem.

Cieplej zrobiło mu się dopiero przy ognisku. Długo jeszcze szczękał zębami. Nawet w śpiworze. Młodzi jeszcze długo siedzieli przy ognisku, kiedy on już od dawna zasnął kamiennym snem.

 

Rano ledwo wstał. Nie czuł rąk po tych kajakach. Miał problem ze sznurowaniem butów. Dokuczały mu duże bąble na dłoniach. To od wioseł

 

Kolejne dni były dla niego jeszcze większym wyzwaniem. Dokuczała mu nie tylko gorączka, ale także zwichnięta stopa. Skręcił ją, kiedy przechodzili przez szeroki strumień. Pośliznął się na śliskim konarze, który łączył oba brzegi. Znów się skąpał. Kiedy się gramolił na brzeg, potknął się o jakiś kamień. To wtedy doszło do kontuzji.

Najgorszy był jednak ostatni dzień. Przedzierali się przez gęsty las. Szli na azymut. Według kompasu.

- Wiało jak cholera - mówi Jacek. - Niektóre drzewa niebezpiecznie się przechylały. Było niefajnie. Podziwiałem pozostałych, bo nie robiło to na nich żadnego wrażenia. Ja jednak co rusz patrzyłem do góry, czy jakaś gałąź nie spanie mi na łeb. I tak nadziałem się na małą gałązkę, która boleśnie zraniła mi oko. Bolało jak diabli. Nie dosyć, że na miejsce zbiórki doszedłem cały czas kuśtykając, to do tego z zamkniętym jednym okiem. Tylko wtedy mniej bolało.

To nie był jednak koniec zdrowotnych kłopotów Jacka. Kiedy podjechał bus, chciał pomóc Izie z plecakiem. Każdy z nich nosił na plecach duży ciężar. Cały ekwipunek.

- Kiedy wkładałem jej plecak do środka, to nagle tak mnie coś łupnęło w krzyżu, że aż zrobiło mi się ciemno przed oczami - mówi Jacek. - Najgorsze, że nie mogłem się w ogóle wyprostować. Na szczęście jakoś wgramoliłem się na siedzenie.

Na miejscu wysiadał jako ostatni. Poczekał aż wszyscy wyjdą. Wtedy poprosił Aldonę o pomoc. Zadzwonił po drodze, żeby przyjechała po niego. Do pracy poszedł tydzień później. Lekarz dał mu od razu zwolnienie i kazał się oszczędzać. Dostał też krople od okulisty.

- Od tego czasu minęły już dwa tygodnie - kończy Jacek. - Noga mi jeszcze dokucza, najgorzej tylko, że wciąż mam katar i kaszel. Za miesiąc jest następny obóz. Odpuszczę sobie. Nie muszę być jak Adrian. I tak jestem dumny z siebie.

 

 

Tagi:

zdrowie,  survival, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz