Partner: Logo FacetXL.pl

Arek już w liceum miał smykałkę do interesów. Nie zawsze legalnych. W wakacje wyjeżdżał do ówczesnej Czechosłowacji czy NRD, gdzie w ramach międzynarodowej wymiany pracował w różnych zakładach. Ale głównie handlował. Z każdego wyjazdu przywoził chodliwy towar, który potem sprzedawał po bazarach i komisach. Stać go było na markowe ciuchy z Peweksu, drogie alkohole i papierosy. Z czasem zaczął jeździć do Turcji, handlował na bazarach we Lwowie, w Rumunii.

- To był koniec lat 80. - mówi. - Złoty czas na handel. W Polsce nic nie było, wszystko sprzedawało się na pniu. Ludzie robili fortuny.

 


Za naszą wschodnią granicą zetknął się po raz pierwszy z ludźmi z "miasta". Imponowało mu, że stać ich nie tylko na drogie auta, dziewczyny i huczne imprezy

 

- Odpowiadał mi taki styl życia - przyznaje. - Luz, luksus i poczucie bezkarności. Obracałem się w kręgu ludzi, którzy mieli takie znajomości, że wszystko mogli wtedy załatwić. To byli handlarze, przemytnicy, złodzieje. Wsiąkłem w to towarzystwo po szyję.

Maturę zdał jeszcze z rozpędu. Tak jak egzamin wstępny na uczelnię. Po pierwszym semestrze dał sobie spokój z nauką.

- Do egzaminów już mnie nie dopuścili - mówi. - Nie w głowie mi była szkoła. Rodzice robili co mogli, ale ja wtedy byłem już totalnie zafiksowany tym środowiskiem.

Arek poszedł w pewnej chwili na całego - handlował złotem, walutą, spirytusem i papierosami. Przemyt na dużą skalę. Szybko się dorobił dużych pieniędzy.

- Odbiło mi wtedy - mówi. - Za nic miałem dawnych kolegów ze szkoły, z dzielnicy. Żal mi ich było, że codziennie harują w biurze czy urzędzie za marne grosze. Że mieszkają z rodzicami, jeżdżą komunikacją publiczną i na nic ich nie stać.

On w tym czasie jeździł już niezłej klasy samochodem, obiady jadał w drogich restauracjach i nie wiedział, co robić z pieniędzmi zarobionymi na przemycie, handlu i szwindlach.

- Z dwoma wspólnikami założyliśmy hurtownię spożywczą - mówi. - Po towar jeździliśmy po całej Polsce. Na początku kupowalismy za gotówkę, żeby wzbudzić zaufanie, potem braliśmy coraz większe ilości - tir, dwa, z odroczoną płatnością i zwijaliśmy interes. Wiele takich szemranych firm tak wtedy działało. Często właścicielem takiej hurtowni była babcia czy dziadek. Nieściągalne długi. Szukaj wiatru w polu.

Po kilku latach Arek otworzył komis samochodowy. Jeden z kilkudziesięciu w mieście. W najlepszym punkcie - przy wylotówce. Interes kręcił się doskonale.

- Ludzie przesiadali się wtedy z polonezów, skód czy fiatów na głównie niemieckie auta - mówi Arek. - Te sprzedawały się jak ciepłe bułeczki - to był powiew Zachodu.

 


Najwięcej zarabiał na tych samochodach, które nie zawsze trafiały do niego legalną drogą

 


- Tak, miałem niektóre kradzione z przebitymi numerami - przyznaje. - To już się dawno przedawniło. Niczego mi nie udowodnili, ale ciągali mnie po prokuraturze, policja też była w domu. Z niektórymi policjantami byłem po imieniu - to dawni koledzy ze szkoły. Jeden z nich przyszedł kiedyś do mnie do mieszkania. Znamy się od wielu lat. Ostrzegł mnie wtedy, żebym dał sobie spokój z szemranymi interesami. Tak po koleżeńsku.

Wyśmiał go. Czuł się tak pewnie, że demonstracyjnie co jakiś czas spotykał się z najważniejszymi ludźmi z półświatka. Albo w restauracji, albo gdzieś w klubie nocnym. Wciąż mu to imponowało. To zapalanie papierosa od banknotów, orgie na zapleczu bufetu czy ściganie się samochodami po ulicach miasta. Miał swoje pięć minut. Wykorzystywał je na maksa.

 


Arek w pewnym momencie spasował. Nie, nie dlatego, że zmądrzał. W wieku 36 lat miał organizm w takiej kondycji jak chory 80-latek

 


Wrzody żołądka, nadciśnienie, problemy z wątrobą, sercem, miał też udar - lekki na szczęście.

- Lekarz jak mnie zbadał, powiedział krótko: jak nie zmieni pan trybu życia, to daję panu rok, góra dwa życia - mówi Arek. - Ja wtedy już byłem uzależniony od wódy i prochów. Paliłem dwie paczki fajek dziennie. Po schodach to ledwo łaziłem. Jak trzeba było wejść na pierwsze piętro, to co jakiś czas musiałem przystawać, żeby wziąć oddech.

Zaczął się leczyć. Jeden szpital, potem drugi. Doszła jeszcze cukrzyca. W szpitalu poznał Kasię. W jego wieku. Pielęgniarka. Młoda wdowa. Mąż zginął w wypadku. To głównie dzięki niej Arek wyszedł na prostą.

- Gdyby nie ona, to pewnie skończyłbym albo w więzieniu, albo na cmentarzu - przyznaje Arek. - Od 25 lat jesteśmy małżeństwem. Mamy też już dorosłą córkę. Moje oczko w głowie.

 


Kiedy się poznaliśmy, przyznałem się, że nie jestem "grzecznym chłopcem". Domyślała się. Wtedy tatuaże nie było w modzie jak dziś, a ja miałem ich sporo

 


Koledzy z "branży" wykruszali się w zastraszającym tempie. Wielu z nich zmarło, inni przez lata ukrywali się na Zachodzie. Już nie wrócili. Kilku kumpli Arka ma za sobą też więzienną przeszłość.

- Czasami przypadkowo gdzieś się natkniemy na siebie - mówi Arek. - Rozmowa się wtedy nie klei. Czasami sobie przypominam, że ten gość, który stoi przede mną z trzęsącymi się rękoma, budził kiedyś respekt i strach jako bezwzględny bandyta. Dzisiaj to wrak człowieka.

Tak jak jeden z jego byłych wspólników. Nie było samochodu, którego nie potrafiłby ukraść. Nawet jak miał wymyślne zabezpieczenia i alarmy. Ponad dwadzieścia lat temu miał wypadek. Kradzionym bmw uderzył w drzewo. Kolega zginął na miejscu. Wspólnik przeleżał rok w szpitalu. Kilka trepanacji czaszki. Lekarze nie dawali mu większych szans na przeżycie. Wyszedł z z tego. Egzystuje. Nigdy nie odzyskał i nie odzyska już dawnej sprawności. Ma problemy z mówieniem, zaburzenia pamięci. Czasami zapomina, jak się nazywa.

 


Kasia nie miała lekko z Arkiem przez te wszystkie lata. Ich małżeństwo jednak przetrwało. Głównie dzięki niej

 


- U mnie w domu nigdy nie było takiej prawdziwej, rodzinnej atmosfery - przyznaje Arek. - Ojciec był despotą, zdradzał mamę na lewo i prawo. Nie było miłości między nimi. Obydwoje dosyć wcześnie zmarli. Każdy z nas - byłem jedynakiem - żył oddzielnym, własnym życiem. Dopiero przy Kasi zobaczyłem, jak może być w rodzinie. Długo to trwało, ale zacząłem powoli doceniać w swoim życiu to, czego wcześniej nie widziałem. Nie chcę, żeby to patetycznie zabrzmiało, ale ja dostałem drugie życie. O wiele spokojniejsze, lepsze. Jestem już na rencie. Dorabiam jako kierowca. Od osiemnastu lat nie miałem ani kropli alkoholu w ustach, żadnych narkotyków, dopalaczy. Mam z czego żyć. Odziedziczyłem po rodzicach duży dom, działkę. Córka mieszka w Anglii, robi tam karierę. Z Kasią dwa razy do roku jeździmy na urlop. Dbam o siebie. Jeżdżę często rowerem, łowię ryby, czytam. Czasami rozmyślam o tamtych latach, kiedy - co tu ukrywać - byłem pospolitym przestępcą i przeraża mnie myśl, co by było, gdyby kiedyś moja córka się o tym dowiedziała. Dla niej jestem przecież najukochańszym, najwspanialszym tatusiem. Jak by na to zareagowała?

 

 

 

 

Tagi:

złodziej,  mafia, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz