Partner: Logo FacetXL.pl

Oto jego treść (fragmenty):

 


(...) To mała miejscowość. Wszyscy się tu znają. O robotę ciężko. Po studiach w Warszawie wróciłem w rodzinne strony. Nie odpowiadało mi życie w stolicy. Męczyło mnie tam. Poza tym musiałem się zająć chorą mamą. (...)

(...) Kiedy zmarła, byłem dopiero pół roku po ślubie. Z żoną zamieszkaliśmy u mnie - mieliśmy cały dom. Ojciec zmarł jak jeszcze byłem dzieckiem.

(...) Wiedziałem, że w mieście nie znajdę dobrze płatnej pracy. To nie Warszawa. Wielu moich znajomych jeszcze ze szkoły zatrudniło się w jedynej, dużej firmie w okolicy, gdzie produkuje się sprzęt ogrodniczy. Byłem po ekonomii, skończyłem też marketing i tak znalazłem się dziale handlowym. Praca nie była ciężka. Firma miała stałych odbiorców, była stabilna, kokosów się tu nie zarabiało, ale atmosfera była tak sympatyczna, że z przyjemnością chodziło się do pracy. Co jakiś czas mieliśmy imprezy integracyjne, jeździliśmy razem na grzyby.

(...) Po kilku latach wszystko się zmieniło. Mój bezpośredni przełożony wyjechał za granicę.

 


Na jego miejsce przyszedł młody następca - pociotek głównego księgowego

 


Podobno był kilka lat w Holandii, ale tam mu coś nie wyszło i wrócił do Polski.

(...) Już na samym początku miałem z nim drobne nieporozumienie. Nie przypuszczałem, że będzie to początek mojego koszmaru w tej pracy. A poszło o miejsce parkingowe. Przed biurowcem był spory plac, na którym parkowali ci, którzy przyjeżdżali jako pierwsi. Ja byłem w tej grupie, bo codziennie odwoziłem też żonę do pracy. Pierwszego dnia rządów nowego dyrektora usłyszałem, że pod samym biurowcem może parkować tylko kadra kierownicza - nieważne, że na tym parkingu i tak często były wolne miejsca.

 


Kilka dni później odczułem na własnej skórze, że z nowym szefem będzie się trudno dogadać

 


Wszystko przez to, że złamałem zakaz. Podjechałem rano pod sam budynek, bo miałem zabrać ekspres do kawy. Zepsuł się. Nie chciałem go dźwigać. I po chwili usłyszałem kilka cierpkich uwag pod swoim adresem. Dyrektor w ogóle mnie nie słuchał. Kilka razy tylko spytał, czy swoje polecenia ma mi przekazywać od tej pory na piśmie.

(...) To był niestety dopiero początek konfliktu. Każdy następny dzień, tydzień, miesiąc był gorszy od poprzedniego. Miałem wrażenie, że w czymś mu podpadłem. Ciągle się o coś czepiał, wydawał bzdurne polecenia. Był też wyjątkowo złośliwy i cyniczny. Ale i cwany jednocześnie, bo przy innych pracownikach zazwyczaj mnie ignorował i nie robił awantur. Nie chciał mieć pewnie świadków. Ale kiedy byliśmy sami, nie skąpił mi krytycznych uwag. Merytorycznie nie miał mi nic do zarzucenia. Swoją "działkę" miałem pod pełną kontrolą. Ale gnębił mnie na każdym kroku.

 


Potrafił wytknąć, że mam za jasne spodnie, że za często korzystam z kserokopiarki albo kwestionował moje delegacje. Omijały mnie awanse, podwyżki, nagrody

 


(...) Nawet koledzy mnie wypytywali, czym mu podpadłem. Kiedyś, po kolejnej absurdalnej uwadze, kiedy zarzucił mi, że nie utożsamiam się z firmą, bo dopominam się o nadgodziny, spytałem go wprost, dlaczego mnie tak nie cierpi. Zaśmiał się tylko złośliwie i stwierdził, że histeryzuję.

(...) Było coraz gorzej. Potrafił kiedyś obłożyć mnie dokumentami i co kilkanaście minut podchodził do biurka, pytając kiedy skończę. A to była robota na dwa dni. Za każdym razem dodawał kąśliwą uwagę, że wolno pracuję.

(...) I tak długo się trzymałem. W końcu zaczęły mi puszczać nerwy. W pracy jakoś się trzymałem, ale w domu zacząłem wyżywać się na żonie. Niemal codziennie się kłóciliśmy z byle powodu. W końcu moje ciało powiedziało "dość". Nie dosyć, że w nocy nie spałem, to zaczęło mi dokuczać serducho. Skoki ciśnienia, tętna, zawroty głowy, suchość w gardle. W końcu poszedłem do lekarza. Ten stwierdził, że jak na 37-latka to nie jestem okazem zdrowia, tylko kłębkiem nerwów. Do tej pory nigdy nie miałem żadnych problemów ze zdrowiem. (...)

(...) Wciąż pamiętam ten ostatni dzień w pracy. Już przed weekendem szef dał mi nieźle popalić. Kiedy zaniosłem mu miesięczne sprawozdanie, to tylko na nie spojrzał i rzucił je na podłogę. Zaczął krzyczeć, że kartki są niechlujnie zszyte, że nawet tak prostej czynności nie jestem w stanie zrobić. I zaczął się nakręcać. Szukał tylko pretekstu - nie taka czcionka, a w ogóle to jak ja te studia skończyłem i czy nie myślałem o zmianie pracy. Wtedy nie wytrzymałem. To cud, że się powstrzymałem, żeby go nie uderzyć. Wyszedłem z jego gabinetu. Ale tak trzasnąłem drzwiami, że aż tynk odpadł.

(...) Od dwóch lat już nie pracuję. Zwolniłem się za porozumieniem stron. Mam nerwicą lękową, przeszedłem depresję. Gdyby nie żona, nie wiem, jak bym sobie poradził. Zaprowadziła mnie do psychiatry. Najpierw leki, potem psychoterapia. Było naprawdę ze mną źle. Powoli z tego wychodzę, ale nie wiem, co będzie dalej. Najgorsze jest to, że poza domem nie czuję się bezpiecznie.

 


Wystarczy, że wyjdę na ulicę czy do sklepu, a serce zaraz mi kołacze, robi mi się słabo i mam od razu ataki paniki

 


O pracy na razie nie ma mowy. Dobrze, że żona jest przy mnie.

Co na to eksperci?

Dr Małgorzata Sitarczyk, psycholog, nauczyciel Lubelskiej Akademii WSEI i biegły sądowy podkreśla, że im większa jest zależność zawodowa na linii pracodawca-podwładny, tym większe są koszty mobbingu.

- Jeśli w takich kontaktach dominują złe stosunki, jawna dyskryminacja, deprecjonowanie człowieka, pomijanie go przy awansach, posługiwanie się kłamstwem i do tego jest do proces długotrwały, to u osoby mobbingowanej może dojść do silnej reakcji stresowej, lęków i stanów depresyjnych - mówi psycholożka. - W najgorszej sytuacji są osoby, które nie mają szans na skuteczną obronę. Nie każdy może sobie pozwolić na zmianę pracy, zwłaszcza jeśli jest to czasami jedyny zakład w okolicy. Mobberzy to wykorzystują. Wiedzą, że to oni rozdają karty. Znają doskonale sytuację osoby mobbingowanej i często pastwią się latami nad nią. Czują chorą satysfakcję, widząc lęk w ich oczach. A często o to im chodzi. Wygrać z mobberem na drodze prawnej nie jest takie łatwe. Z pewnością większe są szanse, jeśli mamy do czynienia z mobbingiem na większą skalę, który dotyczy większej liczby pracowników. Patrząc z boku, niektórzy mogą się zastanawiać, dlaczego takie osoby nie reagują? Dlaczego nie szukają pomocy, nie bronią się? Odpowiedź jest prosta - często ze strachu przed utratą pracy, zwłaszcza tam, gdzie jest o nią trudno, a do tego mają ustabilizowaną sytuację rodzinną. Wtedy zaciskają zęby, milczą i cierpią. Do czasu.

Tagi:

praca,  mobbing,  przemoc, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz