Podobne artykuły:

Jak wyglądały u naszego bohatera pierwsze dni jako emeryta?

- Z jednej strony dotarło do mnie, że jestem już niestety stary, z drugiej cieszyłem się, że wreszcie będą miał dużo czasu dla siebie - zaczyna pan Zenon. - Żona już od paru lat nie pracowała, czekała na mnie.

 

Razem planowali nie tylko zwiedzać Polskę, ale także zrobić wreszcie porządny remont w domu i zająć się działką

 

- Dostałem niezłą odprawę, do tego nagrodę jubileuszową, trzynastkę - przyznaje nasz bohater. - Uzbierało się tego ponad 50 tysięcy złotych. W zakładach przepracowałem prawie 40 lat - od stanowiska szeregowego pracownika biurowego do kierownika działu. Byłem jednym z najstarszych stażem pracowników w firmie. Przeżyłem w nim i PRL i transformację ustrojową, kiedy byliśmy o włos od upadłości. Jakoś na szczęście przetrwaliśmy.

Pierwsze tygodnie na emeryturze nie były jednak takie, jak sobie wyobrażał. Wciąż budził się o 6 rano. Próbował na siłę wylegiwać się dłużej w łóżku, ale nic z tego nie wychodziło. Wydawało mu się, że przez to dłuższe leżenie zaraz spóźni się do pracy. Ciężko mu się było przestawić na inne życie. Życie emeryta.

- Na początku, kiedy zdarzyło mi się z samego rana jechać do sklepu lub przychodni, to na pierwszym skrzyżowaniu bezwiednie skręcałem w stronę zakładu. Jak przysłowiowy koń dorożkarza - mówi. - Pierwsze dni dłużyły mi się niemiłosiernie. Maria, moja żona mówiła, że ona na początku też tak miała.

Pan Zenon sporządził listę rzeczy, które planował zrobić w domu: zainstalować wreszcie nowy brodzik w łazience na górze, naprawić cieknący kran w piwnicy i położyć na balkonie nowe płytki, które od lat wymagały już wymiany. Zamówili razem w internecie też tunel foliowy, w którym mieli zamiar posadzić nowalijki. To z myślą o wnuku, żeby nie jadł sklepowych, pryskanych. Zarezerwowali także apartament nad morzem. Nie byli w ukochanym Kołobrzegu od lat. chcieli nadrobić zaległości. Ich celem podróży miała być w późniejszym terminie również Wieliczka, Kraków i Zakopane.

- Miałem ambitne plany, chęci i zapał - podkreśla pan Zenon. - Po miesiącu jednak bycia emerytem zaczęły się moje problemy ze zdrowiem. A zaraz potem i żona poszła w moje ślady. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, bo do tej pory obydwoje nigdy nie mieliśmy poważniejszych problemów zdrowotnych. Nawet nasze dzieci śmiały się, że mamy lepsze od nich wyniki badań. Owszem, chodziliśmy regularnie na badania okresowe w pracy i nigdy nie było nic niepokojącego. Dopiero na emeryturze zaczęliśmy chorować. To nie jest sprawiedliwe.

 

Najpierw zaczął mieć problemy z chodzeniem. Rano musiał przez kilka minut się "rozchodzić", żeby zejść na dół z sypialni

 

- A i tak, co rusz się potykałem - mówi. - Jak dłużej pochodziłem, to było w miarę dobrze, ale zaczęły mi do tego puchnąć nogi, zwłaszcza wieczorem. Zbagatelizowałem to, mimo że czasami łydki nie mieściły mi się w nogawki spodni. Wyglądały jak balony.

Krótko po tym doszły kolejne niepokojące objawy. Pan Zenon zauważył, że coraz częściej trzęsą mu się ręce, ma problem z utrzymanie szklanki; kiedy stłukł kolejną, żona zapisała go do lekarza. Ich lekarka rodzinna była wtedy na urlopie. Zastępujący ją medyk zbadał go pobieżnie, stwierdził, że nic niepokojącego nie widzi, ale na wszelki wypadek dał mu skierowanie do specjalisty - neurologa.

- Córka znalazła w internecie wolny termin za dwa tygodnie, do tego na NFZ - mówi pan Zenon. - Wizyta trwała może kwadrans. Młody lekarz przepisał mi kilka leków, dał mi skierowanie na badania krwi, kazał przyjść z nimi ponownie.

Kolejna wizyta trwała nieco dłużej. I kolejne skierowanie - m.in. tomograf głowy, USG.

- Z tymi wynikami poszedłem już prywatnie - dodaje pan Zenon. - Zapłaciłem 400 zł, żeby od znanego profesora usłyszeć, że wskazana byłaby konsultacja naczyniowca.

 

Zamiast ogródka, wycieczek, łowienia ryb i czytania książek na hamaku, pan Zenon każdy kolejny dzień spędzał albo w przychodni albo w prywatnych gabinetach lekarskich

 

- Doszły problemy z ciśnieniem - mówi nasz rozmówca. - Zawsze miałem lekko podwyższone, ale mieściło się w normie. Kiedy jednak skoczyło mi kiedyś do 190 na 110, to się zaniepokoiłem. Zwłaszcza, że za jakiś czas było jeszcze wyższe. Dostałem leki. Jest lepiej, ale i żona nagle zaczęła mieć nagłe skoki ciśnienia. Też zaczęła brać leki. Nigdy do tej pory nie narzekała na ciśnienie.

Nie było to koniec ich problemów ze zdrowiem. Kiedy wydawało się, że wrócili do dawnej formy, obydwoje zachorowali na koronowirusa. I obydwoje - mimo trzykrotnego szczepienia - przeszli go bardzo ciężko.

- Mimo, że to było wiele miesięcy temu, to ja do dzisiaj nie wróciłem do dawnej sprawności - podkreśla pan Zenon. - Wciąż łapię zadyszkę, nawet jak wchodzę na piętro, a jeszcze nie tak dawno to na górę wbiegałem. Podobnie i Maria. Tak nam ten Covid dał popalić, że do dzisiaj go odczuwamy.

 

W ciągu półtora roku pan Zenon był częściej u lekarzy niż przez całe swoje dotychczasowe życie. Do tego dwa razy na SOR-ze

 

- Raz z powodu arytmii serca, a drugim razem ciśnienie tam mi spadło, że od razu mnie zabrali karetką z domu - mówi pan Zenon. - Miałem 70 na 40.

Z planów, które miał do zrealizowania, wyszły nici. Do prac w ogrodzie zatrudnił dwóch młodych chłopaków. Sam nie dał rady.

- Po godzinie pracy nie miałem już sił - żali się. - Robiło mi się ciemno przed oczami, dostawałem zadyszki. Doszliśmy z Marią do wniosku, że to nie dla nas taka robota.

Pan Zenon wydał już kilka tysięcy złotych na wizyty w prywatnych gabinetach, badania, konsultacje, leki. Niewiele to dało. Wciąż miał coraz bardziej dokuczliwe drżenia rąk, doszły do tego zawroty głowy, bóle migrenowe i do tego nie mógł spać. Budził się w nocy z takim skurczem łydek, że czasami aż płakał z bólu.

- Lekarze wciąż zmieniali mi leki, zlecali dodatkowe badania, a ja i tak opadałem wciąż z sił - dodaje nasz bohater. - W końcu moja lekarka rodzinna, do której poszedłem tym razem z bolącym kręgosłupem, obejrzała moje wyniki i stwierdziła, że to może być borelioza.

 

Ta diagnoza się potwierdziła. Pan Zenon wciąż jednak, zamiast korzystać z życia emeryta, planów i marzeń, wciąż nie może dojść do dawnej sprawności

 

- W ciągu półtora roku ta borelioza dała mi tak popalić, że gdyby nie leki przeciwbólowe, to nie wiem, jakbym funkcjonował w codziennym życiu - mówi. - Nie tak wyobrażałem sobie moje życie na emeryturze. Podobnie jak moja żona. To jakiś fatalny splot okoliczności. Jeszcze kilka lat temu robiliśmy rowerem wycieczki po 40-50 kilometrów, dużo spacerowaliśmy, w ogrodzie mogliśmy pracować do późna w nocy, a teraz tak się "posypaliśmy".

Pani Maria woziła męża od lekarza do lekarza. Bał się czasami usiąść za kierownicę. Przy okazji i ona zaczęła robić badania profilaktyczne.

- I oprócz nadciśnienia, okazało się, że ma początek jaskry, za wysoki cukier, zwyrodnienie kręgosłupa i torbiel na wątrobie - podsumowuje pan Zenon. - Nic, tylko siąść i płakać.

Wyjazd do Kołobrzegu odwołali. Na razie nie myślą o wyjeździe w góry. Pierwszy, wspólny "emerycki" wyjazd maja już zaplanowany gdzie indziej. W Ciechocinku.

- Jeszcze kilka lat temu mówiliśmy, że sanatorium to nie dla nas - kończy pan Zenon. - Teraz okazuje się, że to dzisiaj dla nas jedyny kierunek podróży. Nie tak to miało być...

 

 

 

Tagi:

emeryt,  zdrowie, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz