Janusz jest właścicielem dużego, nowoczesnego pensjonatu w atrakcyjnej miejscowości turystycznej na wschodzie Polski.

- Jestem w tej branży od kilkudziesięciu lat – mówi. - Nic nie jest w stanie już mnie zaskoczyć.

Nie tak dawno gościł czteroosobowa rodzinę z Warszawy. Przyjechali na weekend.

- Dotarli późnym wieczorem w piątek – mówi Janusz. - Dzieci miały ze sobą gry komputerowe i pierwsze co zrobiły po wejściu do apartamentu, to podłączyły konsole. A rodzice nawet dobrze się nie rozpakowali, kiedy usiedli już z drinkami na tarasie.

Następnego dnia cała rodzina wstała koło południa. Wsiedli w samochód, pojechali do centrum – od pensjonatu to jakiś kilometr, pochodzili kwadrans po rynku, kupili lokalne przysmaki, zjedli lody i wrócili na kwaterę.

- Dzieci zeszły na dół dopiero na kolację – mówi właściciel pensjonatu – Cały czas grali w pokoju, a rodzice – podobnie jak poprzedniego dnia - sączyli na tarasie drink za drinkiem. Nie interesowała ich ani okolica, ani miejscowe atrakcje, których naprawdę u nas nie brakuje. Tak spędzili weekend. W niedzielę po południu wyjechali.

 

Tacy „nieruchliwi” goście nie są wyjątkiem

 

- Nie jestem w stanie tego zrozumieć – mówi Janusz. - Jechać kilka godzin tylko po to, żeby spędzić wolny czas podobnie jak zazwyczaj w domu? Ale klient nasz pan. Nie dziwię się również, kiedy niektórzy dzwonią przed przyjazdem i upewniają się, czy w na pewno będą mogli obejrzeć w pokoju ulubiony serial czy program telewizyjny.

Pamięta również gości – były to dwie pary małżeńskie, które zarezerwowały dużo wcześniej dwa pokoje na długi majowy weekend.

- Zapamiętałem ich, bo szczegółowo wypytywali mnie o wielkość ekranu telewizora i dostępność kanałów – mówi hotelarz. - Wpłacili niewielką zaliczkę, chyba 400 złotych.

Przyjechali. To był chyba najkrótszy pobyt gości w pensjonacie Janusza. Z samochodu wysiadł tylko kierowca. Mężczyzna około pięćdziesiątki. Poprosił o pokazanie pokoju.

- Było to o tyle dziwne, że zdjęcie i opis każdego pokoju jest w internecie, na naszej stronie – mówi Janusz. - Wszedł do pokoju. Interesował go tylko...telewizor. Rzucił na niego okiem i od razu stwierdził, że rezygnują i pal licho zaliczkę. Odjechali.

 

Następnego dnia Janusz spotkał znajomą, która też prowadzi pensjonat. Okazało się, że „jego” goście zatrzymali się u niej. Miała w pokojach telewizory z większym ekranem

 

Jak wyjeżdżali od niej, to chwalili również jej nalewkę i pasztet babuni. Chcieli przepis. Nie wiedzieli, że u Janusza są podobne nalewki i pasztety. Oczywiście, że babuni. Ze znajomą kupują je w tym samym markecie…

- Staram się mieć w menu regionalne dania – mówi Janusz. - Wiele osób je chwali, co mnie cieszy. Ale wciąż jest sporo osób, które nawet nie spojrzą na kartę, tylko od razu pytają o pizzę lub np. sushi. To są zazwyczaj goście, którzy przyjeżdżają tu jedynie po to, żeby „zaliczyć” to miejsce, zrobić sobie selfie na rynku i zamieścić na Instagramie czy Facebooku. Mamy tu niedaleko wspaniały punkt widokowy. Prowadzi do niego urokliwa ścieżka przez las. Typowo rekreacyjna. Ma kilkaset metrów. Lekko pod górkę. Sama przyjemność. Wiele osób decyduje się jednak na skorzystanie z busika, który podwozi turystów wprost na ten punkt. Nie dziwię się, jeśli na podwózkę decydują się starsi ludzie, ale często widzę, kiedy z busika wysiadają młodzi, dla których nawet krótki spacer stanowi wyzwanie.

 

Przez wszystkie lata prowadzenia pensjonatu Janusz przyzwyczaił się także do telefonów od zazdrosnych żon lub mężów

 

- Miałem w życiu już kilka takich sytuacji, kiedy dzwoniła żona na recepcję z pytaniem, czy rzeczywiście tego dnia odbywa się u nas impreza firmowa – mówi Janusz. - To kobiety, które nie ufają swoim mężom. Ale raz miałem telefon od mężczyzny, który w ten sposób kontrolował swoją żonę. Okazało się, że miał ku temu podstawy. Owszem, mieliśmy wtedy imprezę, ale nie tej firmy, w której pracowała żona tego pana.

 

Zmorą wielu hotelarzy są goście-brudasy i wandale

 

- Nie wiem, jakim złośliwym trzeba być człowiekiem, żeby białym, hotelowym ręcznikiem wycierać sobie brudne buty – mówi Janusz. - Podobnie jak kobiety, które ręcznika używają do wycierania różnego rodzaju kosmetyków z twarzy. Pudry, fluidy czy pomadki zostawiają trwałe ślady. Nie da się tego wyprać. Ręcznik jest do wyrzucenia. A to koszt ok. 80 złotych.

Znajomy naszego bohatera miał kiedyś kilkudziesięcioosobową grupę lekarzy, którzy przyjechali do niego na weekendowe szkolenie. Po ich wyjeździe złapał się za głowę. Niektóre pokoje były tak zdemolowane, jakby przeszedł tajfun. Niektórym gościom przeszkadzały nawet sedesy, które rozbili.

- U mnie na szczęście nie było aż takich demolek, ale wiele razy miałem przypadki, kiedy goście wrzucali podpaski, a nawet pieluchy do sedesu.

Janusz nie ukrywa, że nie cierpi także gości, którzy są przesadnie skąpi.

- Nie mówię o oszczędności – podkreśla. - Nie zmuszam nikogo, żeby akurat w barze u mnie kupował wodę mineralną. Wiadomo, że będzie to kilka razy drożej niż w sklepie. Nie tak dawno miałem w pensjonacie rodzinę z dzieckiem. Do 15. roku życia mamy dla nich zniżki. Kiedy przyszło do płacenia, pani zrobiła mi awanturę, że dla syna nie ma zniżki. Tłumaczyłem, że skończył już 15 lat.

- Ale dopiero trzy miesiące temu miał urodziny! – i przekonywała uparcie, że zniżka powinna mu jednak przysługiwać. Nie mogła się z tym pogodzić, obrażona razem z mężem wsiadła do nowiutkiego bmw za jakieś pół miliona i odjechała. A kłóciła się o kilkadziesiąt złotych. Tylko czekam, jak mnie obsmaruje w internecie.

 

Najgorszymi gośćmi hotelowymi są też tzw. światowcy

 

Jarek jest menadżerem 3-gwiazdkowego hotelu na zachodzie kraju – również w znanej, turystycznej miejscowości.

- „Światowcy” już przy recepcji podkreślają, gdzie to oni już nie byli – podkreśla Jarek. - Potem oczywiście porównują, że w Egipcie ręczniki były lepsze, śniadanie obfitsze i pouczają personel na każdym kroku. Niedawno miałem w hotelu taką parę. Było to młode małżeństwo. Podeszli do recepcji. Pani oparła się o ladę i głośno spytała „Kochanie, coś ty za budę tu wynajął?”

W ostatnim czasie sporą grupę gości stanowią ci, którzy wykorzystują bony turystyczne.

- Wiele z tych osób dotychczas nie miało okazji korzystać z usług hotelowych – wyjaśnia Jarek. - Nie stać ich na to było. Nie znają też zasad obowiązujących w hotelach. Są zdziwieni, kiedy dowiadują się, że w danym apartamencie nie da się przenocować w sześć osób. Nie stwarzają jednak z reguły żadnych problemów, są grzeczni i nie udają, że wszystkowiedzący. Często z rozbrajającą miną przyznają się, że po raz pierwszy nocują w hotelu i ze zdziwieniem oglądają jednorazową nakładkę na deskę sedesową.

 

Jarek nie jest jednak w stanie racjonalnie wytłumaczyć i zrozumieć zachowań niektórych gości

 

- Najbardziej zapamiętałem chyba historię sprzed roku – mówi. - Gościliśmy wtedy małżeństwo w średnim wieku. Sprawiali wrażenie statecznej, kulturalnej pary. Siedzieli do późna w nocy w barze. Sporo wypili. Potem poszli do siebie do pokoju. Rano mężczyzna przyszedł do recepcji. Zgłosił niecodzienne zdarzenie. Stwierdził, że ktoś...narobił im na łóżko.

- „Wie pan, my nie zamykamy pokoju, wyszliśmy na chwilę i jak wróciliśmy, to okazało się, że ktoś napaskudził nam w tym łóżku. Nie wiem kto to zrobił, ale proszę to jakoś załatwić”.

Bywają też goście, którzy skarżą się na chociażby...skrzypiącą podłogę.

- Mieliśmy kiedyś rodzinę, która zarezerwowała na święta trzy pokoje – mówi Jarek. - Ojciec rodziny już pierwszego dnia kategorycznie zażądał zmiany pokoju, bo w jego skrzypi podłoga. Wszystkie pokoje mieliśmy wtedy zajęte, dlatego zaproponowałem mu, żeby zamienił się z synem. Stwierdził jednak, że pokój syna nie spełnia jego oczekiwań i nie jest tak ładny jak jego.

Jako menadżer hotelu, Jarek musi często iść na kompromis z gośćmi, a czasami przymknąć oko na ich zachcianki czy dziwne zachowania. Tak było m.in. w przypadku pewnej pary, która zatrzymała się u nich na jedną noc.

- Przy śniadaniu spytali grzecznie kelnerkę, czy mogą sobie zrobić kanapki – opowiada Jarek. - Sądziła, że chcą je zrobić i zjeść w pokoju. Nie przypuszczała jednak, że chcą zrobić zapasy z dwóch bochenków chleba. Na stole niewiele zostało.

Okazało się, że jest to para, która podróżuje z namiotem po całej Polsce. Poprzedniej nocy była ulewa, wszystko im przemokło i postanowili spędzić jedną noc w hotelu. A kanapki miały być zapasem na kolejne dni.

- Zazwyczaj niechętnie przyjmuję grupy, które są u nas przejazdem, bo zazwyczaj przy śniadaniu każdy robi sobie duże zapasy jedzenia na dalszą drogę – wyjaśnia Jarek.

Nie lubi też takich, którzy kombinują, w jaki sposób mogą najtaniej spędzić w hotelu kilka dni.

- Przy dłuższym pobycie stosujemy zniżki za noclegi; tak jak każdy w tej branży – wyjaśnia Jarek. - Im ktoś na dłużej rezerwuje, tym ma korzystniejszą cenę. Niektórzy to wykorzystują – robią rezerwację na tydzień, a po dwóch dniach twierdzą, że muszą przerwać pobyt. Najczęstszą wymówką jest nagła choroba dzieci lub śmierć kogoś bliskiego. Teraz się zabezpieczam przed tym. Biorę zaliczki. Zwracam, jeśli w takich przypadkach znajdzie się na to miejsce inny gość.

 

Bony turystyczne 500 Plus nieco ożywiły branże hotelarską. Często jednak – zamiast dzieci – korzystają z nich sami rodzice

 

- Sam byłem świadkiem, kiedy w nocy starsze małżeństwo, lekko chwiejąc się na nogach stali przy barze i dzwonili do swoich dzieci, żeby podali im numer bonu, którym chcieli zapłacić za kolację i wypity alkohol.

Są też goście, którzy z reguły narzekają na wszystko. Na pokój, jedzenie czy obsługę.

- Częstymi gośćmi są u nas biznesmeni z Azji czy też grupy Japończyków – mówi Jarek. - Są bardzo oszczędni i roszczeniowi. Nie tak dawno widziałem taką parę, która narzekała na hotelowe menu. Grymasili, pytali, dlaczego tak drogo. Wyszli. Nic nie zjedli. Za godzinę przypadkowo spotkałem ich w centrum. Pałaszowali kurczaka z rożna na ulicy. Na pewno był tańszy niż u nas w hotelu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tagi:

hotel,  turystyka,  noclegi, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz