Podobne artykuły:

Kim właściwie jesteś?

 

- Rysownikiem, grafikiem, ilustratorem, komiksiarzem i redaktorem w jednym. A z wykształcenia politologiem.

 

A czym się różni rysownik od ilustratora?

 

- Każdy ilustrator jest rysownikiem, ale nie każdy rysownik może być ilustratorem. To już wyższa szkoła jazdy, bo chodzi o ilustracje do książek, komiksów. Tym m.in. zajmuję się od lat.

fot. Archwium własne

Jak się zaczęła u Ciebie przygoda z rysunkiem?

 

- Jak każde dziecko dużo rysowałem. Również po ścianach, po książeczkach. Jednym to przeszło, innym nie. A jak się zorientowałem, że do tego niektórzy za rysunki jeszcze płacą, to do dzisiaj nie rozstaję się z ołówkiem, piórkiem, ale najczęściej pracuję na tablecie graficznym.

 

Ale żeby od razu pomalować pociąg....

 

- To było zupełnie nowe dla mnie doświadczenie. Kilka lat temu skontaktował się ze mną łódzki oddział Instytutu Pamięci Narodowej z propozycją narysowania komiksu historycznego "Waleczny Tadzio". Zgodziłem się, zwłaszcza że zafascynowała mnie historia głównego bohatera. Chodziło o 9-letniego Tadzia Jeziorowskiego, który brał udział w wojnie bolszewickiej 1920. Uciekł z domu, żeby pomóc w obronie Płocka przed Rosjanami, nosił sprzęt opatrunkowy, pomagał przy budowie barykady i stał się bohaterem. Był najmłodszym uczestnikiem wojny, który został odznaczony przez Józefa Piłsudskiego Krzyżem Walecznych. Napisałem scenariusz, narysowałem komiks, który bardzo się podobał i ktoś wpadł na pomysł, żeby zrobione przez mnie rysunki dotyczące bohaterów wojny polsko-rosyjskiej umieścić na pociągu Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej. W sumie mogę się pochwalić trzema takimi pociągami. Na pozostałych są ilustracje opowiadające losy generała Władysława Andersa i porucznika Stanisława Sojczyńskiego "Warszyca" - żołnierza wyklętego.

 

fot. Archiwum własne

 

 

Jakie to uczucie stać na peronie i patrzeć na pociąg ozdobiony własnymi rysunkami?

 

- Przede wszystkim jest to ogromna satysfakcja. Było to też duże wyzwanie. Moje grafiki musiały być bardzo powiększone na wymiar składu kolejowego, a to oznacza, że każdy szczegół był niezwykle istotny. Weźmy chociażby guziki przy mundurze. W małej ilustracji są one po prostu guzikami. Przy powiększeniu musiałem zadbać o każdy detal, a wzór guzika z lat 20. ub. w. różnił się od tych z lat 30. Musiałem m.in. zmienić kolor koca noszonego przez polskich żołnierzy przy plecakach, bo jak zwrócili mi uwagę eksperci, w tamtym czasie miały one kolor zielono-brązowy, a nie musztardowy, jak narysowałem. Pamiętajmy, że są to ilustracje historyczne, które mają mieć przede wszystkim walor edukacyjny, a zatem nie mogą zawierać żadnych niedociągnięć. Tworząc grafiki, byłem więc przez cały czas w kontakcie z redaktorami i historykami IPN-u.

 

fot. Archiwum własne

 

To było najtrudniejsze w tym komiksie?

 

- To była typowa praca dziennikarska. O Tadeuszu Jeziorowskim miałem mgliste pojęcie. Musiałem najpierw wykonać resaerch, dotrzeć do materiałów źródłowych, przejrzeć dostępne publikacje. Dopiero później powstał scenariusz, fabuła, rysunek, a na końcu trzeba to było pokolorować. Mnóstwo pracy. Czasami próbuję ją sobie ułatwić. Pewnego razu wysłałem wydawcy ilustrację przedstawiającą polanę w lesie. Zapytał, a gdzie partyzanci? Odpowiedziałem, że przecież w scenariuszu jest napisane, że schowani w lesie.

 

To był pierwszy Twój komiks historyczny?

- Nie, wcześniej już robiłem takie komiksy dla Lubelskiej Regionalnej Organizacji Turystycznej i Zamku Lubelskiego. To było kilka odcinków o lubelskich legendach. Poza tym dla lubelskiego oddziału IPN zrobiłem komiks „Niepodległość na Namiestnikowskiej”. Pierwszą poważniejszą tzw. opowieścią graficzną było „W pustyni i w puszczy” na podstawie książki Henryka Sienkiewicza. Potem „Unia Lubelska” i wiele innych.

 

Pamiętasz swoje pierwsze pieniądze zarobione na rysowaniu?

 

- To było pod koniec lat 80. Kolega ze studiów pracował w "Gazecie Gorzowskiej". Wiedział, że rysuję. Zaproponował mi kiedyś rysunek do gazety - jako komentarz do jakiegoś artykułu. Spodobał się. Dostałem za niego pieniądze i tak zacząłem zarabiać. Wysłałem moje rysunki do kilkunastu redakcji. Byłem mile zaskoczony, że prawie wszystkie wyraziły chęć współpracy. Rysowałem również dla "Sztandaru Młodych", kiedy redaktorem naczelnym był Aleksander Kwaśniewski, późniejszy prezydent. Po jakimś czasie związałem się etatowo ze "Sztandarem Ludu", późniejszym "Dziennikiem Wschodnim". Teraz jestem od lat w "Angorze".

 

Ile można zarobić na komiksie?

 

- Od kilku do kilkudziesięciu tysięcy.

fot. Archiwum własne

 

Najłatwiej zarobione pieniądze, to...

 

- To było zlecenie komercyjne dla agencji reklamowej. Miałem narysować czarno-białą postać. To było kilkanaście lat temu. Rzuciłem zaporową - tak mi się wydawało - cenę: dwa tysiące zł. Tyle dostałem. Szkoda, że nie chodziło wtedy o drużynę piłkarską...

 

Masz swojego idola jako autora komiksów?

 

- Z całą pewnością Grzegorz Rosiński. To nasz rodak, który na stałe mieszka i pracuje w Belgii. Jest autorem kultowego - przynajmniej dla mnie - "Thorgala". Przed emigracją rysował „Kapitana Żbika”, „Legendy polskie” itp. Niedościgniony wzór.

 

Czytywałeś w młodości komiksy?

 

- Uwielbiałem. Wychowałem się na "Tytusie, Romku i Atomku". Żeby kupić każdą następną księgę, jako brzdąc stałem godzinami w kolejce w księgarni. Wcześniej ten komiks był drukowany w odcinkach w "Świecie Młodych". Nie tak dawno dostałem od żony wspaniały prezent urodzinowy - całą kolekcję "Tytusa" Papcia Chmiela.

 

Przez te wszystkie lata robisz rysunki, które wyśmiewają m.in. polityków. Obrażają się?

 

- Jasne. Wydzwaniają z pretensjami do redakcji. Kiedyś jeden z radnych wytoczył mi też proces. Było to tak: wyrzucili go z rady miasta za pijaństwo. Na następne wybory wysłał żonę. Narysowałem postać faceta z czerwonym nosem, który zwraca się do wychodzącej z pokoju kobiety: Pamiętaj, tylko nie wracaj do domu bez mandatu radnej! I razem z naczelnym Dziennika Wschodniego zostaliśmy pozwani w trybie wyborczym. Na rozprawie sędzia spytał oskarżyciela (radnego z żoną na sali nie było), na jakiej podstawie twierdzi, że na tym rysunku chodzi o konkretnego radnego. " Przecież wysoki sądzie widać, że ma czerwony nos, jest pijany, a poza tym jest to wyraźnie melina". Nie przekonał sądu, bo sprawa została oddalona.

 fot. Archiwum własne

Z kogo najczęściej wyśmiewasz się na swoich rysunkach?

 

- Każda ekipa, która jest u władzy daje powody do krytyki czy obśmiewania. Kiedyś obiektem drwin był chociażby Donald Tusk czy Ewa Kopacz, a dzisiaj "liderami" są przede wszystkim Przemysław Czarnek, Jarosław Kaczyński czy Mateusz Morawiecki.

 

Lubisz grafficiarzy?

 

- Ci, którzy mażą sprayem po ścianach nowych elewacji to są wandale. Ci, którzy robią to w sposób cywilizowani - budzą często mój podziw. To są często twórcy prawdziwych dzieł sztuki. To, co zrobili na ścianie kamienicy, w której się kiedyś wychowałem - budzi szacunek.

 fot. Archiwum własne

Kto w Twoim domu malował ściany w pokojach?

 

- Na tym akurat się nie znam. Wynająłem malarzy. Ja tylko z trudem pomalowałem spiżarnię. No cóż, każdy ma swoją specjalizację!

 

Tomasz Wilczkiewicz, lublinianin urodzony w 1960 r., grafik, scenarzysta, twórca rysunków satyrycznych, ilustracji, komiksów dla dzieci i dorosłych. Nieprzerwanie rysuje od dzieciństwa do teraz. Szczęśliwy mąż Luizy, ojciec Bartosza i Kai, teść Pauliny, dziadek Jureczka.

Tagi:

komiks,  rysownik, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz