- Masz niestety raka – usłyszał w gabinecie.

Marcin patrzył na lekarza i nie wiedział, co ma powiedzieć. Znał Zbyszka od dziecka. Był znanym onkologiem i jego serdecznym kolegą.

- Jesteś pewien?

Zbyszek tylko kiwnął nieznacznie głową.

 

- Mam komplet wyników. Mam też plan, jak walczyć z tym twoim raczyskiem. Będzie dobrze – starał się uspokoić Marcina

 

Miał dopiero 49 lat. Dopiero się rozkręcam – mówił do znajomych. Mieli mu czego zazdrościć. Miał firmę, która dawała mu takie dochody, że mógł wykupić połowę rodzinnego miasteczka. Był znanym deweloperem. Zatrudniał setki osób. Jego ostatnio zbudowane mini-osiedle zostało wyróżnione w ogólnopolskim konkursie architektonicznym. Był sponsorem wielu imprez i kulturalnych, i sportowych. Często udzielał się charytatywnie. Nie żałował też pieniędzy na kampanie polityczne - zwłaszcza tych, z których mógł mieć potem „biznesowy pożytek”.

 

Do budowy swojego nowego domu ściągnął ekipę z Norwegii

 

Tylko oni gwarantowali, że nowoczesna instalacja oparta o najnowsze pompy ciepła będzie pracować bez zarzutu. Dom, w większości ze szkła postawili w miesiąc. Był wykończony pod klucz. I budził podziw sąsiadów.

- Kosztował kilka milionów, ale warto było – mówi Marcin. - Mam w nim wszystko, co potrzeba.

Ogród zaprojektował mu znany architekt zieleni z Hiszpanii. Ma nawet dorodne palmy w ogromnych donicach. Na zimę chowa je do ogrodu zimowego, który zawsze był marzeniem Edyty, jego żony.

- Nie będę ukrywał, że w życiu mi się naprawdę pofarciło – mówi. - Dorobiłem się na handlu nieruchomościami. Skupowałem za grosze pola, które potem zostały przekształcone w działki budowlane. Trzeba było tylko wiedzieć, o które pola chodzi. Ja wiedziałem. Nieważne skąd.

Z Edytą znali się od dawna. Ich rodziny były zresztą zaprzyjaźnione. Nikogo nie zdziwił fakt, że tuż po studiach pobrali się.

 

Już wtedy Marcin należał do finansowej elity miasteczka

 

Miał smykałkę do interesów. Niektórzy mówili, że działał na granicy prawa, ale nikt nigdy go nie przyłapał na lewych interesach.

- Jak była okazja, to i tira papierosów potrafiłem sprzedać – mówi. - To były takie czasy, kiedy często trafiały się tzw. złote strzały. Było ryzyko, ale na jednym transporcie można było zarobić ogromny szmal. Ja ryzykowałem i to się opłaciło.

Z Edytą mieszkali najpierw w willi, którą kupili od znajomych po ich wyjeździe do USA. Edyta nie musiała pracować. Mieli i kucharkę i sprzątaczkę. Dużo razem podróżowali. Stać ich było nawet na weekendowe wypady do Stanów. Tylko na zakupy.

- Nie musieliśmy się martwic o przyszłość – mówi Marcin. - Nie mieliśmy dzieci, tak jakoś wyszło. Oszczędności lokowałem w złoto, antyki, akcje. Dużo tego było, w końcu zatrudniłem doradcę finansowego, który to wszystko ogarnął.

Wiele osób zazdrościło im tak wystawnego życia. Zwłaszcza, kiedy na 40 urodziny żony sprawił jej dużą niespodziankę: nowego chevroleta na pół miliona. Auto stało na podjeździe z przewieszoną ogromną wstęgą i bukietem ogromnych, czerwonych róż na siedzeniu.

- Nie przywiązywałem wagi do pieniędzy – mówi nasz bohater. - Ja je po prostu miałem.

Z Edytą prowadził aktywny tryb życia: wypady rowerowe (na same rowery wydał ponad 45 tys. zł), pływali żaglówką, starali się też zdrowo odżywiać. Nigdy nie mieli kłopotów ze zdrowiem.

Edyta regularnie robiła cytologię, co dwa lata koleżanka w prywatnej przychodni wykonywała jej też komplet badań.

- Ja na nic się nie skarżyłem poza nadciśnieniem – mówi Marcin. - Trzymałem wagę, wyniki krwi również zawsze były w normie.

Zaczęło się w ubiegłym roku.

 

Marcin zaczął coraz częściej chodzić w nocy do toalety. Sądził, że to z powodu dużej ilości wody, którą codziennie wypijał

 

Czasami odczuwał też dyskomfort przy oddawaniu moczu. Ale jakoś to przeszło. Zapomniał o dolegliwościach.

- Po kilku miesiącach czułem, że coś jest nie tak – mówi. - Któregoś wieczoru byłem z dziesięć razu w toalecie, ale nie mogłem się wysiusiać. Bolało jak diabli. Rano poszedłem do lekarza. To kolega z dawnych lat. Urolog. Pielęgniarka pobrała ode mnie krew, następnego dnia oddałem mocz do analizy, a w międzyczasie zrobili mi USG. Słyszałem tylko, że kolega patrzył w monitor i coś mruczał pod nosem.

- Nie podoba mi się twój pęcherz – powiedział. - Musimy zrobić jeszcze dodatkowe badania. Najlepiej jutro.

W przychodni (prywatnej oczywiście) spędził trzy dni. Zrobili mu przy okazji wszystkie możliwe badania.

 

Trzeciego dnia na jego salę (jednoosobową) przyszedł Zbyszek. Onkolog. To on właśnie powiedział o raku

 

- Nie owijał w bawełnę – wspomina Marcin. - To był rak prostaty. Dość zaawansowany. Stwierdził, że jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest operacja. Wyjaśnił na czym polega, jakie są rokowania, jakie mogą być komplikacje itd. Kazał mi to wszystko przemyśleć. Sugerował, żebym też porozmawiał z Edytą.

Po jego wyjściu Marcin zaczął wertować internet. Szukał na forach informacji o raku prostaty, czytał posty tych, którzy przeszli taką operację. Ktoś napisał, że pojechał do USA, żeby tam się leczyć. Zapłacił duże pieniądze za zabieg, ale był zachwycony efektem.

- W pierwszej chwil pomyślałem, że jest to może dobre rozwiązanie. Operacja za granicą. Pewnie mają i lepszy sprzęt, i lepszych lekarzy. Powiedziałem o tym Edycie. Stać mnie było polecieć tam nawet wynajętym odrzutowcem. Pieniądze nie grały tu roli. - mówi Marcin. - Edyta stwierdziła, że tu mam jednak znajomych lekarzy, zawsze to raźniej być na miejscu.

 

Nie spał do rana. Analizował, co będzie dla niego lepsze

 

- Dotarło do mnie, że nawet kilka zer więcej na moim koncie niczego nie zmieni. Nie miałem na nic wpływu. Zdany byłem tylko na lekarzy. Ode mnie nic nie zależało. Do tej pory to ja decydowałem, co będzie dla mnie najlepsze, w co mam inwestować, gdzie ulokować pieniądze, jak jej pomnożyć. A teraz byłem bezsilny.

Rano poszedł do Zbyszka. Powiedział mu o swoich wątpliwościach co do operacji. Nie chciał go urazić, że myśli o zabiegu w Stanach.

- Zrobisz jak zechcesz – usłyszał. - To będzie twoja decyzja. Powiem co tylko jedno – tam nie ma cudotwórców. Twoją operację robi się wszędzie tak samo. To standardowy zabieg. To nie jest tak, że im więcej pieniędzy wydasz na operację, tym bardziej będzie ona skuteczniejsza. Nie odwlekaj decyzji. W twoim przypadku liczy się czas.

Zostawił go samego.

 

Marcin długo stał przy oknie w swojej sali. Widział przez nie ganek niewielkiego, drewnianego domku. Przychodnia była na peryferiach miasta – wokół nie było żadnego osiedla, jedynie domki jednorodzinne. Dom, na który przez dłuższą chwilę patrzył, miał już lata świetności za sobą. Widać jednak było zadbany trawnik i rabatę pięknych, kolorowych kwiatów.

Na ganku pojawił się starszy mężczyzna. Wyglądał na jakieś 80 lat. W ręku trzymał filiżankę. Usiadł na ławeczce. Pił powoli. Po chwili dosiadła się do niego pewnie żona. Siwiuteńka, lekko przygarbiona. W ręku trzymała duży kubek. Uśmiechnęła się i pocałowała czule w głowę mężczyznę. Ten pogładził ją po reku. Usiedli blisko siebie. Kobieta jeszcze na chwilę oparła głowę o jego ramię. Potem zaczęli pić. On jest coś opowiadał, żywo gestykulując.

 

- Wyglądali na szczęśliwą, kochająca się parę – mówi Marcin. - Patrzyłem na nich jak zahipnotyzowany

 

Biła od nich jakaś niesamowicie pozytywna energia. Nie wyglądali na zamożnych ludzi, dom z całą pewnością wymagał od dawna remontu, ale ich nie było stać nawet na naprawę drewnianego płotu, bo w niektórych miejscach był podparty kołkami.

Marcin podjął szybko decyzję. Poszedł do gabinetu Zbyszka.

- Nie czekajmy. Zrób mi tą operację jak najszybciej – powiedział.

Kiedy się obudził po narkozie, zauważył Edytę przy łóżku. Dopiero potem lekarza. To był Zbyszek.

- Wyciąłem guza z dużym zapasem – powiedział. - Nie wygląda to źle. Teraz odpoczywaj. Będzie dobrze.

Od operacji Marcina minął już prawie rok. Wyniki są obiecujące. Po raku nie ma na razie najmniejszego śladu. Na kontroli w tej prywatnej przychodni był już dwa razy. Za każdym razem podchodził do okna na korytarzu i patrzył, czy „jego” staruszkowie są może na ganku. Za pierwszym razem ganek był pusty. Za drugim nieco się spóźnił. Właśnie kończyli pić kawę lub herbatę. Kobieta akurat wstawała z ławeczki. Przychodziło jej to z trudem. Mąż pomagał jej w tym. Kiedy wreszcie udało jej się wstać, uśmiechnęła się do mężczyzny i czule pogładziła go po głowie.

Marcin zdążył też zauważyć, że płot jeszcze bardziej się pochylił ku ziemi. Ale wciąż jeszcze stał.

 

 

 

Tagi:

choroba,  rak,  lekarz, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz