Partner: Logo FacetXL.pl
Podobne artykuły:

Clive Harris pochodził z Londynu. Urodził się w 1943 roku. Nigdy nie był żonaty. Od początku jego wizyt w Polsce był rozpracowywany przez polską bezpiekę. Jak wskazywał ppłk. Osmulski z Wydziału III Departamentu I MSW w swoim piśmie z 1978 r., Harris „podaje się za lekarza leczącego metodą bioprądów, tylko za pomocą dotyku. Organizuje wielkie spotkania, głównie w kościołach i kaplicach”. Służby wiedziały, że takie zgromadzenia mogą nieść pewne zagrożenie. Mimo to, pozwalali na ten rodzaj działalności.

 

 

 

Legenda znachora

 


Harris współpracował z SB, złożył o sobie relację w 1978 r. Opowiadał, że to sami lekarze zauważyli kiedyś, iż posiada niezwykłe zdolności: inne dzieci przebywając w jego otoczeniu, w szybkim tempie powracały do zdrowia, jeśli były chore. Harris od wczesnych lat, według swoich słów, pomagał chorym na raka, bo miał, jak sam uważał, zdolność leczenia „tkanki ludzkiej”.

W Wielkiej Brytanii tamtejsze służby bezpieczeństwa zabroniły mu leczenia chorych. Jako powód podawano obawy o społeczny odbiór działalności Harrisa w Anglii i potencjalny wzrost konfliktów. Policja brytyjska nie była w stanie zapewnić mu bezpieczeństwa. Dostawał pogróżki. Szacował procentowo, że uzdrawia ok. 80 procent swoich pacjentów. Jak informował agent SB, „Harris twierdzi, że z jego pomocy korzystały 83 głowy różnych państw i szefowie rządów”!

Harris opowiadał, że w Polsce odwiedził m.in. klinikę rządową w Warszawie. Jest nawet fragment relacji agenta SB: „W zaufaniu powiedział mi, że jego stosunki w Warszawie sięgają najwyższego dostojnika, tzn. I sekretarza (wówczas był to Edward Gierek).

 


Służba Bezpieczeństwa PRL nie wierzyła w nadprzyrodzone moce Harrisa

 


Zwali go prześmiewczo „cudotwórcą”, uważali że jego popularność rośnie na mitach wzniecanych przez organizatorów spotkań. A informacje o Harrisie SB uważała za manipulacje, które niepotrzebnie wzmagała prasa w kraju. Pomimo tego, że nie brakowało krytycznych opinii o aktywności Harrisa w Polsce, jak tych w „Polityce” z 18 marca 1978 r., gdzie autor wskazywał, że pacjentami Harrisa są osoby będące w dramatycznej sytuacji zdrowotnej, które nie znajdują już nigdzie nadziei, to jednak takie opinie nie powstrzymywały kolejnych fal pacjentów. Autor artykułu w „Polityce” pisał, co skrupulatnie zanotowała SB w swoim wewnętrznym raporcie, o kolejce na seans Harrisa, nazywając ją „dramatyczną manifestacją wspólnej nam wszystkim doli człowieczej, jaką była ta kolejka do przedłużenia życia. […] Nie wszyscy stojący karnie w tej kolejce byli ludźmi wierzącymi. Ale wszyscy ulegli osobliwemu stanowi koncentracji, oczekiwania i napięcia na to, by zetknąć się z rękoma Clive’a”.

 

 

 

Kościelne wsparcie

 


Clive Harris otrzymał szerokie wsparcie od polskiego duchowieństwa - „leczył” swoich pacjentów w kościołach i kaplicach. Jak twierdził, w kościołach „ma możliwość większej koncentracji wewnętrznej”. Sam korzystał z religijnej oprawy. Spotkaniom towarzyszyły pieśni religijne, które śpiewali przede wszystkim oczekujący w kolejkach do „cudotwórcy”.

Na jednym z ostatnich spotkań z Clivem Harrisem w Międzyrzeczu wzięło udział ponad 60 osób. Niektórzy przyjechali z odległych miejscowości, bo wierzyli w uzdrowicielską moc jego dłoni.

Podczas seansu całość „zabiegu” ograniczała się zaledwie do dotknięcia trwającego najczęściej kilka sekund.

- Wszyscy wierzą w magiczną moc rąk Anglika - mówiła pani Zofia z Sulęcina, która była już na kilkunastu sesjach. Zapewniała, że potem nabierała energii i apetytu na życie. Ale tylko na kilka dni, najwyżej tydzień. Potem choroby jednak wracają - dodawała.

- Za każdym razem czuję wyraźną ulgę. Gdyby było inaczej, to bym nie przychodził na te spotkania – zapewniał wówczas pan Stefan z Międzyrzecza.

Szefowa fundacji Clive’a Harrisa, Anna Łożyńska w rozmowie z dziennikarzami unikała słów leczenie czy zabieg. Zapewniała, że podczas spotkań z ludźmi, Cliv po prostu mobilizował ich do życia. Jak obliczała wtedy, spotkał się już kilkunastoma milionami osób chorych na nowotwory, schorzenia układu krążenia czy tarczycy.

 


Czar prysł, pojawiły się demony

 


Sprawę SMW 2/640 o kryptonimie „Uzdrowiciel”, założoną wobec Harrisa w 1978 r., SB zamknęła w 1980 r., a w dokumentach zapisano: „ Wyżej wymieniony podawał się za lekarza-cudotwórcę. W czasie pobytów w naszym kraju utrzymywał liczne kontakty z przedstawicielami kleru i duchowieństwa, którzy organizowali mu spotkania z «pacjentami» liczącymi na «cudotwórczą» moc «Uzdrowiciela». […] W trakcie opracowywania figuranta okazało się, że dalsze prowadzenie sprawy nie rokuje żadnych korzyści operacyjnych, w związku z czym zdecydowano się przekazać sprawę do Archiwum”.

Silne emocje doznawane przez uczestników spotkań z Harrisem, SB przypisywała kobietom, zauważano postawy bliskie fanatyzmowi i szerzenie się dewocji w miejscach kultu religijnego, gdzie przebywał Harris. Przed kolejnymi jego wizytami, wobec narastającego pod koniec lat 70. ogromnego zainteresowania jego seansami, SB zalecała „kampanię prasową obiektywnie i naukowo wyjaśniającą stosowane przez "cudotwórcę" metody. W jednym z raportów podkreślano, że w czasie seansów Harrisa składane są datki, ale nie stanowią one wynagrodzenia dla aktywistów ani też dla samego Harrisa, a w całości trafiały na budowę i renowację jednego z kościołów w miejscowości Nieżychowice.

Według esbeków, księża wykorzystywali pobyty Harrisa w celach propagandowych, gromadzili w kościołach tysiące ludzi i zyskiwali większą popularność. Księży oskarżano o sprzedaż „biletów” na wstępy na seanse w cenie nawet 20 USD od wejściówki. Jak napisano w raportach - Harris pomimo deklarowanej działalności społecznej, na seansach zarabiał od 100 do 1000 zł od osoby.

A chętnych nie brakowało. 2 i 3 października 1978 r. Harris zgromadził np. przed kościołem pw. Opatrzności Bożej w Warszawie 3 tys. osób. Jak czytamy w opracowaniu Marcina Wałdocha "Psychologia tłumu: uzdrowiciel Clive Harris jako fenomen społeczny PRL" podobnie było w innych warszawskich kościołach: Świętego Krzyża i Matki Boskiej Loretańskiej. Poza Warszawą w 1978 r. podobnie wiele osób ustawiło się w kolejce po bilety przed kościołem parafialnym pw. Jana Kantego w Poznaniu, gdzie ludzie nawet tratowali się w kilkutysięcznym tłumie, a pomocy oczekującym musieli udzielać lekarze.

 


Harris pojawiał się w większości polskich miast

 


W samej Warszawie na wizyty do niego zapisało się 70 tys. osób, a w parafii w niewielkim Makowie Podhalańskim 10 tys. z takich miejscowości jak Żywiec, Wadowice, Sucha Beskidzka i Bielsko-Biała. Zezwolenie na seanse Harrisa w kościołach warszawskich wydał wydział duszpasterski kurii warszawskiej. Zaś bp Jerzy Stroba, ordynariusz szczecińsko-kamieński wydał komunikat, w którym informował wiernych, że podejmie specjalne starania o przybycie do jego diecezji Harrisa w bliskiej przyszłości.

Wpuszczenie Harrisa do świątyń uznaje się dziś za wielki błąd. Duchowni przyznali, że Harris mógł zainicjować okultyzm u około 3 mln Polaków. Kult, jaki rozpętał w połowie lat 80. był tak wielki, że Ministerstwo Zdrowia PRL zabroniło praktyk bioenergoterapeutycznych na terenach placówek służby zdrowia.

 

 

 

 

 

 

Co na to fakty?

 

 

 

 


Harris zmarł 17 września 2009 roku. Nigdy nie podano przyczyny jego śmierci. Prawdopodobnie wcześniej ciężko i długo chorował, o czym nie informował bliskich. Sam też się nie uleczył. Bioenergoterapia jest popularną odmianą medycyny niekonwencjonalnej. Według jej zwolenników, uzdrawianie ma polegać na przekazywaniu choremu nieznanej nauce energii, w którą ma być wyposażony bioenergoterapeuta.

W trakcie zabiegów (lub bezpośrednio po nich) chorzy doświadczają uczuć mrowienia, zmian zimno-ciepło itp. Odczucia te nie dowodzą jednak obecności jakiejkolwiek energii, jedynie jakiegoś rodzaju wpływu bioenergoterapeuty na chorego.

Sami bioenergoterapeuci twierdzą, że oddziaływanie uzdrowiciela nie zawsze musi być z korzyścią dla chorego. Biotroniczna Komisja Weryfikacyjna przy Stowarzyszeniu Radiestetów w Warszawie stwierdziła w latach osiemdziesiątych, że bioenergoterapeuci czasami leczą, a czasami szkodzą.

Jak twierdzi naukowiec Marcin Wałdoch "Harris był fenomenem społecznym. W sensie oceny polityki jego aktywność, charyzmatyczność i przypisywane mu zdolności w warunkach PRL powodowały koncentrację na nim opinii publicznej, a w związku z tym i partii rządzącej oraz jej zbrojnego ramienia, czyli SB. Działalność Harrisa odbywała się w warunkach kompletnej społecznej anomii, a po zniesieniu stanu wojennego – nawet swoistej atrofii władzy i instytucji publicznych, być może dlatego ogniskowała tak szerokie rzesze społeczne wokół uzdrowiciela".

Dotychczas nie udowodniono uzdrowienia przez Cliva Harrisa. Nie ma żadnych wiarygodnych badań naukowych, które potwierdziłyby skuteczność jego metod bioenergoterapii. Niektórzy twierdzą, że wykorzystał ludzką naiwność i wiarę w cuda, a jego seanse były formą okultyzmu i manipulacji. Nie ma też żadnych świadectw osób, które zostały uzdrowione przez Harrisa i zachowały trwałą poprawę zdrowia.

W celu udowodnienia istnienia bioenergii stworzono wiele rozmaitych teorii, ale nie wytrzymały zderzenia z naukowymi metodami weryfikacji. Od 1996 r. Fundacja Jamesa Randiego (CSICOP) oferuje wysoką nagrodę za udaną demonstrację zdolności wykrywania domniemanego ludzkiego pola energetycznego. Od tego czasu kwota nagrody wzrosła do ponad miliona dolarów i dalej jest na koncie fundacji.

W Polsce profesor Zbigniew Wronkowski, prezes Polskiego Komitetu Zwalczania Raka i nestora polskiej onkologii, założył specjalną księgę, do której miały być wpisywane przypadki pokonania raka przez uzdrowicieli. Przez blisko 20 lat nie znalazł się ani jeden udokumentowany przypadek uzdrowionego przez nich pacjenta.

 

 

 

Źródła:

 


www.academia.edu

https://opoka.org.pl

www.rp.pl

termedia.pl

https://wobroniewiaryitradycji.wordpress.com

 

Tagi:

bioenergoterapia,  cudotwórca,  uzdrowiciel, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz