Do tragedii doszło o godz. 21.20. Była wówczas gęsta mgła. Autobus marki Leyland należał do przedsiębiorstwa Nederlandas Bunst Revers Matschspij Zeist. O godzinie 19.45 przekroczył granicę niemiecko-polską w Świecku. Autobusem jechali głównie Polacy, którzy wracali do kraju po odwiedzinach swoich bliskich w Anglii. Na pokładzie autobusu było dwóch holenderskich kierowców i angielski pilot.
Nie wiadomo, dlaczego kierowca wybrał okrężną trasę. Nie pojechał na Poznań przez Torzym, a była na najkrótsza i najczęściej wybierana trasa przez kierowców. Niektórzy spekulowali, że zrobił to na prośbę jednego z pasażerów.
Po godzinie 21 leyland wjeżdżał na most na Obrze od strony Gorzowa - kilka kilometrów przed Skwierzyną. Most był akurat w remoncie. Informowały o tym wyraźnie oznakowane znaki, w tym ograniczające prędkość. Jeden pas był wyłączony z ruchu.
Holenderski kierowca, z nieznanych powodów nie zwolnił
Staranował barierkę ochronną i uderzył w jadącego z przeciwka stara należącego do PKS-u w Bielsku-Białej. Jego kierowca, widząc wcześniej, że autobus pędzi wprost na niego, zwolnił, a sam w ostatniej chwili wyskoczył z ciężarówki. To być może uratowało mu życie.
Leyland odbił się od stara i runął do rzeki. Spadł na prawy bok do Obry.
Reporter „Gazety Zielonogórskiej” pisał wtedy: „Wśród nieprzeniknionych ciemności rozgrywała się tragedia pięćdziesięciu osób, w tym trojga dzieci. Kierowcy samochodów, nadjeżdżających z Gorzowa i Skwierzyny, usłyszeli rozdzierające krzyki, jęki i wołania o ratunek. Wszyscy przejeżdżający pospieszyli natychmiast z pomocą i swymi pojazdami przewozili rannych i konających do najbliższego szpitala w Skwierzynie. Następnie nadjechały karetki pogotowia z Międzyrzecza, Gorzowa i Zielonej Góry”.
Bilans katastrofy porażał. Na miejscu zginęło 14 osób. Dzień później, w szpitalu zmarła kolejna osoba. Większość z ofiar, co wykazała sekcja zwłok, zmarła nie wskutek obrażeń związanych z uderzeniem autobusu. Przyczyną śmierci było przede wszystkim utonięcie. Autobus leżąc w poprzek Obry spiętrzył wodę. Pasażerowie uwięzienie w leylandzie znaleźli się w śmiercionośnej pułapce.
Po kilkunastu dniach odnaleziono zwłoki ostatniej z ofiar. To 5-letnia dziewczynka. Jej mama i 12-brat przeżyli. Trafili do szpitala.
(...) „Pierwszą osobą, która pośpieszyła z pomocą ofiarom katastrofy, był kierowca ciężarówki z Bielska-Białej Eugeniusz R. (...). Dzielnie spisywał się holenderski kierowca Thomas D. (...), który sam ciężko ranny, pomagał pasażerom autobusu w wydostaniu się z wody” - informowała „Gazeta Zielonogórska” 29 października 1965 roku.
Śledczy nie mieli żadnych wątpliwości, że winnym tragedii był kierowca autobusu, który zignorował znaki ostrzegawcze. Wjechał na nieczynny pas ruchu, a kiedy chciał wrócić na właściwy, to okazało się, że jest zajęty przez jadącą z przeciwka ciężarówką. Eksperci uznali również, że autobus jechał zbyt szybko, żeby w porę zahamować i uniknąć zderzenia. Nie spadłby także z mostu, a liczba ofiar z pewnością byłaby o wiele mniejsza.
Na miejsce przyjechał właściciel firmy - Polak. Kierowca autobusu został aresztowany i spędził za kratkami ponad 2 miesiące. W chwili wypadku był trzeźwy. Usłyszał zarzut nieumyślnego spowodowania katastrofy. Firma wpłaciła jednak za niego wysoką kaucję, wyszedł na wolność i wyjechał do Holandii. Nie stawił się potem w sądzie. Sprawę umorzono, bo nie było szans na ściągnięcie go do Polski i osądzenie.
Poszkodowani w wypadku dostali odszkodowania od holenderskiego ubezpieczyciela.
Podczas akcji ratowniczej i wkrótce po niej, doszło do bulwersującego zdarzenia. Ukradziono kożuch jednej o ofiar. Sprawcę zatrzymano. Był to wojskowy. Z posterunku MO zniknęła także część rzeczy należących do poszkodowanych. To tu je składowano. Sprawców nie wykryto, a sprawę umorzono.
Thomas D., sprawca wypadku zmarł najprawdopodobniej w 2015 roku w Holandii.
Źródło:
gazetalubuska.pl
miedzyrzecz.naszemiasto.pl