Partner: Logo FacetXL.pl

- Kiedy miałem niecałe 30 lat, odziedziczyłem po ojcu wartburga - mówi Andrzej Kaszewski z Rybnika. - On sam niewiele jeździł, nie miał do tego smykałki. To był niesamowicie prosty w obsłudze samochód. Nie trzeba było mieć kanału, żeby wymontować chociażby rozrusznik czy pompę paliwa. Wszystko było na wierzchu. Do tego żadnej elektroniki. Pamiętam, że kiedyś musiałem wymienić łożysko igiełkowe na przegubie i kilka igiełek mi wypadło. Nie znalazłem ich, włożyłem niekompletne, a to i tak działało. Do tego bagażnik. W żadnym innym potem samochodzie nie było tyle przestrzeni. Miał oczywiście też swoje wady, jak chociażby skomplikowana regulacja drążka zmiany biegów. Pełno było tam plastikowych elementów, które szybko się psuły. Sama zmiana biegów, a drążek był przy kierownicy wymagała dużej wprawy - zwłaszcza w znalezieniu biegu wstecznego. Przestarzały był też aparat zapłonowy, w którym był umieszczony nasączony olejem filc. Trzeba było mieć też pod ręką szczelinomierz, który był pomocny w ustawieniu zapłonu. Na pewno uciążliwe było też tankowanie tego dwusuwu. Na stacjach benzynowych stały metalowe bańki ze specjalnym mieszadłem, do którego wlewało się olej o nazwie mixol i mieszało w odpowiednich proporcjach z benzyną. Jak wlało się za dużo tego oleju, to za samochodem ciągnęła się ogromna smuga dymu. Ale i tak wartburga wspominam z ogromnym sentymentem.

 


Ładę - swój pierwszy samochód - odziedziczył po ojcu również Jacek Mazurek z Lublina

 


- To było w latach 80 ub. w. - wspomina. - To był wtedy bardzo dobry samochód. Lepszy od dużego fiata. Łada była wówczas obiektem zazdrości wielu sąsiadów. Trwała, solidna konstrukcja. Do tego bardzo tanie części. Pamiętam, że w zimie - nawet przy 30 stopniach mrozu - miała tak wydajne ogrzewanie, że można było jeździć w koszulce z krótkim rękawem. W tamtych latach był problem z częściami zamiennymi. Opony czy akumulator były na wagę złota. Przy niskich temperaturach zabierało się akumulatory do domu. A i tak rano wiele samochodów nie można było odpalić. A w mojej ładzie był otwór na korbę. I tak kilka razy wprawiłem w zdumienie kolegów, kiedy w ten sposób odpalałem swoją ladę. To było genialne rozwiązanie. Najdalej byłem nią w Turcji. Wtedy jeździło się tam po towar na handel. Żeby więcej zmieścić, wymontowałem w niej siedzenie pasażera. Łada spisała się bez zarzutu. To był naprawdę dobry samochód.

 


Fiat 125 p kombi - to pierwszxy z kolei samochód Dariusza Kowalskiego z Warszawy, który kupił go za ciężko zarobione pieniądze w Austrii. Pracował przy wyrębie lasu w Alpach.

 


- Nie pamiętam już, ile kosztował, ale wiem tylko, że to było okazja. Byłem głuchy na argumenty ojca, który odradzał mi ten zakup. Jak zwykle ojciec miał rację, bo kupiłem takiego grata, że więcej stał po warsztatach jak jeździł. Olej dolewałem co kilkaset kilometrów. Zapalał, kiedy chciał. Najczęściej na pych. Okazało się, że poprzedni właściciel zaszpachlował byle jak dziury w podłodze i po pewnym czasie, jak przejeżdżałem przez kałuże, to spodnie miałem całe mokre. Jedyny zamek, który działał w tym fiacie, to był ten od bagażnika. I często ludzie się dziwili, kiedy gdzieś podjeżdżałem i wysiadałem właśnie od strony bagażnika. Pozostałe drzwi zamykały się od środka - oprócz tych od kierowcy. Tu miałem patent. Zanim wysiadłem od tyłu, to montowałem kajdanki - jeden koniec do uchwytu do otwierania, a drugi do kierownicy. Kajdanki miałem od kuzyna, który kupił je gdzieś na targu.

 


Pierwszym, wymarzonym autem Andrzeja Rapackiego z Zamościa był z kolei kultowy volkswagen garbus


- Kupiłem go na giełdzie - mówi. - Żonie nic nie mówiłem, miała to być niespodzianka. Zawsze mi się podobały garbusy. O ich niezawodności krążyły legendy. Mój egzemplarz okazał się jednak zaprzeczeniem tej teorii. Od samego początku miałem z nim niefart. Już dzień po zakupie ktoś wybił w nim przednią szybę. Kilka dni później - kiedy jechałem do pracy - okazało się, że po deszczu cała podłoga była w wodzie. Przeciekał szyberdach. Prawie każdego dnia coś się z nim działo. Pamiętam, że kiedyś coś przewoziłem i garbus zgasł mi w centrum miasta. Akurat przed światłami na ruchliwym skrzyżowaniu. Wiedziałem, że poluzowała się pewnie klema, bo nie chciał kręcić rozrusznik, a akumulator miał schowany pod tylnym siedzeniem. Nie było rady. Musiałem wszytko wypakować z tyłu na chodnik i wtedy dopiero zamontowałem klemę. Odpalił. Z czasem jednak zaczął szwankować silnik i wydałem majątek na jego remont. Sprzedałem takiemu samemu fanowi garbusów jak ja. To był dla mnie szczęśliwy wtedy dzień. Miałem tylko wyrzuty, bo następnego dnia zadzwonił do mnie nowy właściciel. Żalił się, że nie może go odpalić. Aler do dzisiaj jak widzę gdzieś garbusa, to od razu przypomina się mój z 1973 roku.

 


Wielu Polaków w latach 80. z nostalgią wspomina malucha. To był często ich pierwszy samochód. Tak jak dla Adama Koryckiego z Chełma

 


- Do dzisiaj pamiętam, że w nocy co godzinę wyglądałem przez okna, czy jeszcze stoi na parkingu - śmieje się pan Adam. - To był już kilkuletni maluch, ale i tak kosztował krocie. Pomarańczowy, z modnymi wtedy owiewkami na bocznych szybach i miał jeszcze taki metalowy bagażnik na dachu. Byłem dumny jak paw. Ale psuł się na potęgę. Warsztatów było wtedy niewiele, jak coś się popsuło, to jeździłem do Polmozbytu. To były typowe awarie: urywała się linka rozrusznika, wielu właścicieli maluchów woziło wtedy ze sobą jakieś kije, żeby nimi odpalić. Ja miałem rakietkę od badmintona. Takimi "przyrządami" wciskało sie cięgło rozrusznika. I odpadała oczywiście podsufitka. Nie dało jej się solidnie przymocować. Z czasem podpierałem ją jakimś drewnianym patykiem. Były też humorystyczne momenty. Przez jakiś czas drzwi od strony kierowcy otwierały się jedynie z zewnątrz. Jak podjeżdżaliśmy pod blok, to trochę mi było głupio, że najpierw wysiada żona, podchodzi do drzwi kierowcy i otwiera mi je jak jakiemuś dostojnikowi. Mieliśmy przy tym niezły ubaw.

Obok malucha, jednym z najpopularniejszych samochodów w latach 80. i 90. ub. w. był polonez. Marek Rybarczyk z Otwocka był właścicielem poloneza caro. I to zakupionym prosto w salonie.

- To był jeden z pierwszych egzemplarzy tego modelu - mówi. - Czar jednak szybko prysł, kiedy tylko wyjechałem nim z salonu. Okazało się, że w tym pachnącym nowością aucie od razu wył tylny most - jak tylko wyjechałem na główną drogę. Wymienili mi na inny egzemlarz. Dobrze, że właściciel salonu był znajomym kolegi. Polonez wzbudzał sensację na stacjach benzynowych, kiedy podjeżdżałem pod dystrybutor z olejem napędowym. Bo to był diesel o pojemności 1,9. I jedynie silnik był udany w tym samochodzie. Po roku jeżdżenia musiałem już remontować zawieszenie, pojawiły się luzy w układzie kierowniczym, jakieś wycieki. Kiedy samochód miał już ponad 100 tysięcy kilometrów, to jak najszybciej się go pozbyłem. Wolałem kupić kilkuletniego golfa, który spisywał się o niebo lepiej od tego poloneza.

 


Mazda 323 kombi - to był z kolei pierwszy samochód Zbigniewa Zawadzkiego z Lublina

 


- Miałem wtedy 32 lata - mówi. - Kupiłem go od znajomego. Kosztował sporo, bo musiałem dobrać kredyt, żeby mi wystarczyło pieniędzy. To był najlepszy samochód, jaki kiedykolwiek miałem. To było na początku lat 90. Dwa tygodnie po zakupie pojechaliśmy nim z żoną i córką do Grecji. Znajomi pukali się wtedy w czoło, że wybieram się w taką długą podroż niesprawdzonym autem. Nawet oleju w nim nie wymieniłem. Dzień przed wyjazdem pękła mi sprężyna z przodu. Nowe kosztowały majątek. Dobrali mi na szrocie z innego - były trochę za wysokie i jak jechałem bez obciążenia, to na tylnej kanapie siedziało się wysoko jak w amfiteatrze. Zrobiliśmy wtedy prawie 5 tysięcy kilometrów bez najmniejszej awarii. To był niezniszczalny samochód. Z czasem pojawiła się jednak korozja i go sprzedałem. Kilka lat później zdumiałem się, widząc to auto na ulicy. Mazda rzucała się w oczy, bo takie kombi było rzadkością, a do tego miała przyciemnione tylne szyby i przez te sprężyny podniesiony tył do góry. Takich solidnych aut już nie robią.

 


 

 


 

 

Tagi:

samochód,  prl, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz