Partner: Logo FacetXL.pl

Rozmowa z Arkadiuszem Sadowskim, doświadczonym motocyklistą-podróżnikiem i byłym policjantem lubelskiej drogówki

 

 

 

Szybko pan jeździ motocyklem?

- Nie. I nie mówię tego, żeby się komukolwiek przypodobać. Pokonuję zazwyczaj długie dystanse, czasami jest to nawet kilkaset kilometrów dziennie i tak planuję trasę, żebym nie musiał gonić. Trzeba też brać pod uwagę przebieg trasy, pogodę. 200 kilometrów po górach nie będzie taka sama jak po autostradzie. Jazda motocyklem jest dużym wysiłkiem i fizycznym, i psychicznym. Trzeba być całym czas skoncentrowanym, zwłaszcza przy większych prędkościach. Po kilku godzinach takiej koncentracji można się naprawdę czuć wyczerpanym. Poza tym, szybsza jazda to większe koszty. Mój motocykl przy prędkości 100 km/h spala 5 litrów benzyny, a przy 140 km/h dwa litry więcej. Łatwo policzyć, że na trasie 10 tys. km, bo i takie eskapady mi się zdarzają, to wolniejsza jazda oznacza duże oszczędności. Te zaoszczędzone pieniądze na paliwie wolę wydać na coś innego.

 


Miał pan już kiedyś wypadek?

- Na szczęście nie. Owszem, bywały niebezpieczne sytuacje na drodze, ale jak do tej pory udało mi się wyjść z nich obronną ręką. Ale byłem świadkiem tragicznego wypadku, podczas którego reanimowałem młodego kierowcę. Było to kilka lat temu na obwodnicy Lublina. Jechaliśmy z kolegami do Szczytna. Byliśmy może kilkadziesiąt sekund po tym zdarzeniu. Młody chłopak wjechał w barierki. Reanimowaliśmy go aż do przyjazdu karetki. Niestety, zmarł. Okazało się, że motocykl miał dopiero od dwóch tygodni. Nie miał prawa jazdy. To było na wiosnę, dosyć zimno. Pamiętam, że był ubrany też w zwykły strój. Nie miał żadnych ochraniaczy, kombinezonu.

 


Co, jako były policjant drogówki - sądzi pan o motocyklistach w Polsce, ich jeździe?

- Sam nim jestem. Motocykle robią się coraz bardziej popularne w Polsce. Mam wrażenie, że z kulturą jazdy robi się powoli coraz lepiej. Dobrą robotę - przynajmniej w Lublinie - robi mój kolega z drogówki, też były policjant, Artur Lis, który organizuje na specjalnym torze kursy bezpiecznej jazdy. Chętnych nie brakuje. To na pewno procentuje potem na drodze. Z motocyklistami jest tak samo jak z kierowcami samochodów. Zawsze znajdzie się jakiś "cudak", który jest niereformowalny i za nic ma jakiekolwiek przepisy. Zachęcam jednak każdego motocyklistę, nawet doświadczonego do takich kursów. Nauki nigdy nie jest za dużo.

 


Czy rzeczywiście - według policyjnych statystyk - w większości wypadków z udziałem motocyklistów, to jednak najczęściej nie oni są ich sprawcami?

- Nie ma reguły. Najczęściej wini się motocyklistę, bo "za szybko jechał". Wiele osób tak twierdzi, nie wnikając w szczegóły. W Lublinie były niedawno dwa takie wypadki - niestety śmiertelne - gdzie kierowcy samochodów skręcali w lewo i nie ustąpili pierwszeństwa motocyklistom. Nikt rozsądny nie oskarży ich, że zrobili to specjalnie. Nie zauważyli ich, albo sądzili, że zdążą skręcić. Tak niestety często bywa. Motocykl nie ma dużych gabarytów, trudniej go zobaczyć z lusterku, ma tylko jedno światło i dlatego trzeba mieć oczy dookoła głowy. Ja sam niedawno spowodowałbym wypadek na rondzie. Kiedy dojeżdżałem do niego, to samochód akurat schował się za dużym słupem. Byłem przekonany, że nic nie nadjeżdża. A tu nagle klakson. Zdążyłem zahamować. Każdemu może się to przytrafić. Ale pamiętajmy, że motocyklista w takim przypadku "gapiostwa" kierowcy, nie ma żadnej ochrony. Jest na straconej z góry pozycji. Dodam jeszcze, że wiosną, kiedy zaczyna się sezon motocyklowy, to rzeczywiście mamy więcej wypadków z udziałem motocyklistów. Wynika to m.in. z tego, że taki sezon trwa u nas krótko. Po zimowej przerwie wiele osób musi sobie "przypomnieć" nabyte umiejętności jazdy motocyklem. To tak jak z jazdą na nartach. Niby umiemy jeździć, ale ten pierwszy zjazd może nastręczać trudności.

 


Ścigał pan kiedyś motocyklistę radiowozem?

- Wiele lat temu patrolowałem motocyklem okolice Lublina. To było w Wielkanoc. W pewnej chwili zza zakrętu wyjechał motocyklista - z tyłu siedziała jeszcze kobieta z małym dzieckiem. Włączyłem koguty i ruszyłem za nim. Ten jednak skręcił do rowu, przejechał go i zacząć uciekać polami. Nie ryzykowałem, odpuściłem. Bałem się, że jak zacznę go ścigać, to wywróci się, a miał przecież pasażerów - w tym małe dziecko. Ale i tak ten pan poniósł konsekwencje. Nietrudno było go namierzyć. Uciekał, bo był pijany.

 


Jazda na jednym kole - czy to ma sens?

- To czysta głupota i szpan. Taki motocyklista nie dosyć, że ma ograniczoną widoczność, to w praktyce nie ma żadnej kontroli nad jazdą. Gdyby to ode mnie zależało, to za takie "popisy" na drodze publicznej odbierałbym prawo jazdy dożywotnio. Tacy szpanerzy psują opinię pozostałym, "normalnym" motocyklistom.

 


Pozwoliłbym pan synowi jeździć na ścigaczu?

- Gdybym wiedział, że ma pasję do motocykli, jest rozważny i odpowiedzialny, to dlaczego nie? Na pewno jednak musiałbym być też przekonany do jego umiejętności, żeby pozwolić mu na jazdę szybkim motocyklem.

 


Dużo pan jeździ motocyklem po świecie. Gdzie czuje się pan najbezpieczniej jednośladem?

- Nie ma takiego kraju. Wszędzie są różni kierowcy. Paradoksalnie nie czułem stresu w Albanii czy Turcji, gdzie ruch jest niesamowicie chaotyczny i nie zawsze odbywa się zgodnie z przepisami, ale jedni uważają na drugich. Złe doświadczenia mam z dużych włoskich miast, gdzie trzeba bardzo uważać na kierowców nowoczesnych i bardzo szybkich skuterów. Ale najwięcej niebezpiecznych sytuacji miałem niestety w Polsce.

 


 

 

 

 

 


 

 

 

 

Tagi:

motocykl,  wypadki,  turystyka, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz