Partner: Logo FacetXL.pl

Rozmowa z Mirosławem Pielą, przewodnikiem turystycznym po Bieszczadach 


Co pan sądzi o powiedzeniu "rzucić wszystko w diabły i uciec gdzieś w Bieszczady". Czy nadal jest to kuszące w dzisiejszych czasach?

- Jak najbardziej, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy wszystko jest "na wczoraj", gdy bombardowani jesteśmy codziennie mnóstwem informacji, obrazów, to tutaj. Ale w Bieszczadach czas tak szybko nie biegnie. Mamy wtedy okazję na ładowanie baterii i na spokojnie możemy określić priorytety życia. Chociażby to "rzucenie" miało trwać kilka dni, to warto chociaż na chwilę to zagonione życie "rzucić w diabły". 

Jakie jest pana zdaniem najpiękniejsze miejsce w Bieszczadach?

- Całe Bieszczady są piękne. A miejsca? To poszczególne elementy. Każdy jest inny, zawiera inną cząstkę. Nie da się tego oddzielić. To miejsca stanowią całość. 

Ma pan swoje, ulubione miejsce, którego pan nikomu nie pokazuje?

- Tak, a nawet kilka. Pokazuję je jedynie najmłodszej części rodziny. I nie namówi mnie pan na więcej zwierzeń w tym temacie...  

Najdziwniejsza grupa turystów, którą pan oprowadzał po Bieszczadach, to...

- Każda grupa jest inna. Jedną wspominam jednak z dużym sentymentem, chociaż dali mi nieźle popalić. Była to wycieczka zorganizowana jako oryginalny wieczór kawalerski. Cóż, panowie lekko przesadzili z trunkami, był totalny brak dyscypliny i zbytni luz z ich strony. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Grupa się w pewnym momencie rozdzieliła i miałem duży problem z logistyką i żeby zebrać jakoś do kupy. Nastała noc i za częścią grupy biegałem w nocy po Otrycie przy braku łączności telefonicznej. Pomogło mi ukształtowanie terenu i jego znajomość. Wiedziałem, że w takim stanie pójdą najłatwiejszą trasą. Około północy udało mi się wreszcie ich skompletować.  Wchodziłem i schodziłem na ten Otryt trzy razy. Na następny dzień zaplanowałem im elementy surwiwalu - obóz i nocowanie nocne w lesie. Było wesoło. Mimo tego, że dali mi w kość, to byli tak sympatyczni i zabawni, że stali się moimi ulubieńcami. 

Czy da się wyżyć z turystyki w Bieszczadach?

- Turystyka to dzisiaj raczej dodatek do innych zajęć. Jednak z roku na rok ranga turystyki jako źródła dochodu jest dla mieszkańców Bieszczad coraz większa.

Marzą się panu nowe inwestycje w Bieszczadach? Obwodnice, hotele, domy wczasowe?

- Nie, nowe hotele, ośrodki itd. to komercja. Zabierze teren, zabije przestrzeń, której każdy tu szuka choćby na kilka chwil. Bieszczady powinna charakteryzować ich odmienność, prostota, nasze korzenie, przestrzeń. Jestem świadomy jednak, że pewnych zjawisk oczywiście nie powstrzymamy. Wiadomo, że stare, dziurawe drogi trzeba remontować, modernizować. Bywa że klient-turysta nie pojedzie dalej, bo kończy się akurat asfalt, a zaczyna szutrowa droga. Trzeba być realistą. Kiepska infrastruktura komunikacyjna to również utrapienie dla miejscowych, którzy muszą czasami po wertepach jechać kilkanaście kilometrów do sklepu czy apteki. 

Czy spotkał pan kiedyś osoby, które były stąd wysiedlone w ramach akcji Wisła? Jak to wspominały?

- Tak. To zawsze będą bolesne wspomnienia przeplatane nostalgią, tęsknotą i żalem. Historia tych terenów, przesiedlenia ludności począwszy od pierwszej wojny światowej, potem drugiej, walka z UPA, Akcja Wisła, okres osiedleńczy, akcja H-T - te wszystkie wydarzenia paradoksalnie wpływają na aurę, która jest w Bieszczadach. To tajemniczość, nostalgia, dramaty ludzkie, cierpienia. One są gdzieś w przestrzeni,  ale nie przyćmiewają piękna, zmuszają do refleksji, dają nadzieje, emanują spokojem. Tu historia zatacza szybkie koła. Obecnie Bieszczady przeżywają kolejną zmianę czy też wymianę ludności. Jest nas coraz mniej. Bieszczady dotyka demografia.  

Jak to jest z tymi niedźwiedziami? Widział pan tu jakiegoś?

- Ci, którzy tu mieszkają i nie siedzą na kanapie, tylko chodzą po okolicach, to je widują. Co innego jest jednak widzieć, a co innego spotkać oko w oko. Dzielę to na obserwacje "dalekie, bezpieczne i przyjemnie " oraz te bezpośrednie. Pamiętam te, które pozostawiły ślad we mnie - małą traumę. Pierwszy raz była to niedźwiedzica z małym. Jakieś trzy metry ode mnie. Drugim razem natrafiłem na innego osobnika, którego płci nie byłem w stanie określić. Za duży stres. Staliśmy jakieś osiem metrów od siebie. "Pogadaliśmy" chwilę, popatrzyliśmy na siebie z nieufnością i poszliśmy w swoją stronę. Ja o wiele szybciej, bez zbędnej zwłoki. Co tu dużo gadać. Od dwóch lat nie chodzę już na grzyby w to miejsce. Niedźwiedzi jest u nas coraz więcej, chociaż nie każdy ma tą świadomość. Przyczyny zwiększenia ich populacji to szerszy temat. 

Można się zaszyć gdzieś w Bieszczadach, gdzie nas nikt nie będzie niepokoił?

- Oj, można, można. W większości w warunkach surwiwalowych. Pozostaje pytanie, kto miały nas niepokoić?  

Na co się skarżą turyści w Bieszczadach? A może się nie skarżą?

- Generalnie ludzie stają się coraz bardziej roszczeniowi. To tak jak w tym powiedzeniu, że chcę ciasto i chcę zjeść to ciastko. Tu nie da się zrobić wszystkiego na pstryknięcie palca, wymaga to czasu, cierpliwości, ale jest to swoista terapia. Ujmę to tak: Bieszczady są ciasne. Ci, którzy narzekają - nie wrócą tutaj, albo wrócą jak dojrzeją. Bieszczady trzeba zaakceptować takimi, jakie są w danej chwili, a nie próbować zmienić je na swoja modłę. Ta inność pozostanie i jest magnesem, nieprzewidywalność motorem ciekawości; kto pokocha Bieszczady to przestaje narzekać i łączy się duchowo, mentalnie z nimi. Bieszczady same w sobie weryfikują ludzi. Zostaną tu ci, którzy je akceptują i których urzekła ich magia. Ot, i cała tajemnica. 

Gdzie pan sam spędza urlop?

- Nie mam obecnie czasu na urlop. Generalnie odpoczywam w terenie. Tu ładuję baterie, nie mam potrzeby urlopu w innych regionach. Może kiedyś?

Tagi:

bieszczady,  turystyka, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót