Partner: Logo FacetXL.pl

Wyjątkowo spokojny człowiek

 


- Jestem zwyczajnym facetem, cenię rodzinę, pracę i święty spokój - opowiada o sobie Jerzy, 62-latek z Lubelszczyzny. - Prowadzę rodzinną firmę, produkcja ceramiki gipsowej, zakład ma się dobrze, mam dobrą żonę, dba o mnie i o dzieci. Liczyłem, że mój pierworodny przejmie po mnie kiedyś stery, a ja wraz z żoną będę w końcu żyć spokojniej i cieszył się z rodziny i swojego dorobku życia.

Ojciec Jerzego był twardym człowiekiem, prowadził mały zakład ceramiki nagrobnej. Najpierw znicze, potem interes rozkwitł, gdy przyszła moda na ogrodowe krasnale i modne kiedyś zabawki do ogrodów. Od małego tato wdrażał naszego rozmówcę do pracy w zakładzie. Wakacji praktycznie nie miał, bo trzeba było pomagać, a że był jedynym synem, to musiał poznać fach i nauczyć się roboty.

- Moje siostry zajmowały się domem, tato nie zamierzał dzielić biznesu, siostry miały dostać posag i wykształcenie - mówi. - Ja firmę, która coraz bardziej się rozrastała. Sprawa była jasna od początku. Ukończyłem technikum, szukałem mądrej żony, która byłaby oparciem a nie fiu-bździu. Jolę, przyszłą żonę poznał na sylwestra u kolegi. Była trochę nieśmiała, ale dobrze się znała na przepisach rachunkowych, skończyła technikum ekonomiczne i pracowała jako księgowa w powiecie.

- Najpierw spotykałem się z nią, aby podpytać w rachunkach, potem już samo poszło = wyjaśnia Jerzy. - Jola szybko zaszła w ciążę i braliśmy ślub już w trójkę. Tato kupił nam działkę koło rodzinnego domu i zakładu. Adaś pojawił się na świecie w maju. Jaki ja byłem szczęśliwy! Był syn i powstawał dom. Harowałem od rana do nocy. Na świecie pojawiła się wkrótce Ola, a potem Justynka. Żona zrezygnowała z pracy, ja zarabiałem na utrzymanie i postanowiłem wychować syna tak jak ojciec wychował mnie. Na prawdziwego mężczyznę.

 


Chłopaki nie płaczą

 


Adaś rósł jak na drożdżach. Z każdym rokiem coraz bardziej przypominał ojca z wyglądu, bo nie z charakteru. Zawaliła mu się wieża z klocków - od razu płacz. Przestraszył się, bo mu motyl usiadł na ręce - w pisk, samolot przeleciał nad głową – wrzask i w nogi, jak ojciec podniósł go zbyt wysoko i zrobił karuzelę – histeria!

- Oczywiście wtedy w Jolę wstępowała bestia i z krzykiem na mnie czemu straszę dziecko - dodaje. - Przytulała go, głaskała, całowała i Adaś chlipał mamie w fartuch. Wkurzało mnie to od początku, przecież nic się nie działo, prawdziwy mężczyzna się nie mazgai z byle powodu.

Jerzy nie był zachwycony po latach, kiedy syn zamiast przesiadywać z nim w zakładzie, podglądać co ojciec robi, albo grzebać przy samochodzie, to siedział z matką i siostrami w kuchni.

- Pierogi zaczął lepić, składać wyprasowane serwetki, a szczytem wszystkiego było, jak mi pokazał jak obsługuje pralkę - mówi Jerzy. - Ale żeby coś przy maszynach w firmie robić - to nie, bo pył i śmierdzi. Powoli mnie szlag trafiał, zaraz zacznie mi się w sukienki ubierać. No i wykrakałem. Wracam któregoś dnia po pracy do domu, a tam mój Adaś - jakby nigdy nic - paraduje z wózkiem z małą Justynką pod domem i śpiewa kołysankę. Ludzie widzą!

- Co ty robisz! - krzyknąłem.

– Tato, cicho, dzidziuś śpi! I jak stara baba zaczyna wózkiem huśtać i dziecku smoczek wkładać do buzi. - No krew mnie zalała, wlatuję do kuchni, żona jakby nigdy nic placek sobie robi, a Ola grzecznie bawi się lalkami.

- Co ty z naszym synem wyprawiasz, co ty z dziecka robisz? Ciepłe kluchy? No i się zaczęło, Ola w ryk, żona się zdenerwowała, że skoro taki mądry jestem, to niech sam się wychowaniem syna zajmę, bo ona z trójką dzieci i domem na głowie nie wyrabia na zakrętach. Albo mam syna wychowywać jak chcę, albo niech się odczepię, bo ona się nie rozerwie. No to postanowione.

 


Jak wychować twardziela

 

Jerzy postanowił wtedy zrobić z Adasia prawdziwego faceta. Najpierw żadnych babskich robót w domu. Gdy żona podawała obiad do stołu, miał zakaz pomagania. Żadnego rozkładania sztućców, czy zabierania brudnych talerzy ze stołu. Od tego są dziewczyny. Skończyło się to tym, że Jola kazała mu sobie samemu ugotować obiad i się obsłużyć, bo ona "nie jest niewolnicą, tylko żoną, a córki też nie wychowa na niewolnice" - powiedziała.

- Pokłóciliśmy się tak, że trzy dni stołowałem się u matki - przyznaje Jerzy. - W końcu mama poszła do Joli, żeby jej przemówić do rozumu. Wróciłem do stołu, ale już do sprawy obsługi przy stole nie wracaliśmy, a Adaś specjalnie chyba zawsze zapominał mi łyżki podać. Sam musiałem iść. Mały drań. Żeby nie bawił się klockami, bo zaczynał już ustawiać domki dla lalek z Ola, kupiłem mu konsolę do gry. Niech nauczy się strzelać. Wracam do domu umordowany po robocie, a synek zamiast strzelania bawi się w jakieś jednorożce. Jeszcze się śmieją z Olą! Trochę nakrzyczałem na niego. Ola w płacz, Adaś w ryk i na skargę do matki. Oczywiście, znowu skończyło się awanturą, bo to Jola te jakieś jednorożce kupiła, żeby oboje się bawili.

Po tej kolejnej kłótni Jerzy postanowił zainteresować Adasia zabawami z kolegami. Poprosił siostrę, aby go zabrała, żeby się pobawił z ciotecznymi braćmi - od rana do obiadu. Chłopaki wprawdzie są trochę starsi, ale przynajmniej będzie miał męskie wzorce. Poganiają na ich placu pod domem i w ogrodzie.

- Adaś się średnio cieszył, Jola nie była zadowolona, że chłopak będzie poza domem kilka godzin, ale nie miała wyjścia - mówi Jerzy. - Postawiłem na swoim. Ledwie zacząłem wysyłkę nowej partii towaru, a tu telefon. Takich przekleństw z ust mojej żony to jeszcze nie słyszałem. Jak stałem, tak rzuciłem wszystko i do domu. A tam armagedon, karetka pogotowia pod chałupą! Moja żona we łzach, córki wyją jak syreny, siostra krzyczy na mnie, moja matka biega w te i z powrotem. Adaś siedzi zakrwawiony jakby przeżył rzeź, w bandażu na głowie. A w tym wszystkim lekarz spokojnie wypisuje receptę i tylko kiwa z politowaniem głową.

– Aleś pan wymyślił – tylko tyle mi powiedział i pojechał. Co się okazało - chłopaki wspinali się na czereśnie, Adaś oczywiście nie chciał, no to go zmusili, że baba, no i wszedł, ale się poślizgnął. Uderzył głową w gałąź, ale na szczęście tylko rozdarł skórę na czole. W sumie mogło być gorzej. Tego lata mu odpuściłem.

 


Instynkt łowcy

 


Z Jolą już nie wracał do tematu wychowania syna. Czekał, aż syn podrośnie.

- Wtedy zaproponowałem wspólny biwak pod gwiazdami - dodaje Jerzy. - Kupiłem namiot, do tego dwie wędki i całe oprzyrządowanie potrzebne na męską wyprawę. Pokażę synowi, jak się zachowuje prawdziwy mężczyzna w dziczy. Jola się ucieszyła, postanowiła zaprosić koleżanki na damskiego grilla. Chciała nam dać prowiant, kanapki i ciasto, ale się nie zgodziłem. Razem z synem mieliśmy sami powalczyć o pożywienie. Jak na złość, akurat tego dnia zepsuł mi się bus z towarem na trasie i miałem wielki zamęt nim opanowałem awarię. Wyjazd się opóźnił.

Przybyli na miejsce, gdy już się ściemniało. W planie Jerzy miał łowienie ryb, rozbicie namiotu, ognisko, chciał porozmawiać z synem na "męskie" tematy.

- Robiło się ciemno, musieliśmy szybko rozbić namiot - mówi. - Gdy skończyliśmy, zachciało nam się jeść. Najlepiej rybkę. Okazało się, że zapomniałem robaków z lodówki. Po ciemku zaczęliśmy szukać dżdżownic, ni cholery nie było robaków. Na szczęście miałem jakieś błystki. Założyłem i zarzuciłem. Trochę byłem w nerwach, bo zaczęło się błyskać od zachodu i wiać. Zarzuciłem dwa razy i zahaczyłem o trzciny. Straciłem tylko haczyk. Syn już zaczął głośno marudzić. Wkurzył mnie, jak taki mądry, to niech sam zarzuci. Założyłem nowy spinning i podałem mu wędkę. Bez namysłu się zamachnął i zahaczył spinningiem o moje ucho. Chrzanić twardzieli, zawyłem jak ranny łoś. Bolało jak diabli. Do tego burza już zaczynała szaleć. Zakrwawiony, wściekły i głodny spędziłem z synem noc w samochodzie, pioruny tak biły, że lepiej było nocować w izolowanym od piorunów aucie. Wróciliśmy do domu jak mokre kury i dojadaliśmy to, co zostało po damskim grillu. One bawiły się świetnie.

 


Kolejną próbę wychowawczą podjął, gdy syn ukończył osiemnaście lat

 


Jesienią zrobił mu niespodziankę. Taki męski chrzest. Zabrał go na polowanie. Syn szedł jak na rzeź.

- Pomyślałem, że jak poczuje atmosferę takiego polowania, to stanie się już prawdziwym mężczyzną - przekonuje Jerzy. - Ruszyła nagonka, kroczył przy mnie krok w krok, strzelby załadowane, wypatrywaliśmy co wypadnie pod lufę. Kumple obok, każdy łaknący posoki, psy, napięcie, lekka mgła. Nagle z lasu wybiegła piękna łania. Więc łapię za sztucer, przykładam do oka i już naciskam na spust, a ten się drze na całe gardło: Tato, nie!! Strzelam w niebo, bo mi broń wybił, mięczak! Kumple w śmiech. Aż się po lesie niosło, jak sobie pokrzykiwali. Po łani ani śladu, po Adasiu też, bo zaraz uciekł. Czekał na mnie przy samochodzie. W drodze powrotnej ani razu nie odezwaliśmy się do siebie. W domu od razu poszedł do kuchni. Po chwili widziałem, jak obiera ziemniaki. Wieczorem miał też piec szarlotkę. Mój Adaś...

 

 

 

 

 

 

 

Tagi:

syn,  rodzina, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz