Adrian zgodził się na rozmowę pod jednym warunkiem: żadnych zdjęć i nazwisk.

- Różnie to bywa, każdy jest moim potencjalnym klientem – mówi. – A ja nie potrzebuję rozgłosu.

Od wielu lat świadczy usługi budowlane. Remonty, przebudowy, wykończenia. Nigdzie się nie ogłasza. Pracuje „metodą pantoflową”. Na brak klientów nie narzeka. A ci bywają różni. O niektórych opowiada z nieukrywaną irytacją.

- Budowałem kiedyś dom zamożnemu lekarzowi. Pracował w szpitalu w Lublinie, do tego wykładowca na uczelni. Wiecznie zajęty, na nic nie miał czasu. W rozmowie – bardzo sympatyczny, miły i uśmiechnięty. Do rany przyłóż. Kiedy przyjechałem po raz pierwszy  na budowę, były już inne ekipy. Ktoś mi szepnął, żeby uważał na niego, bo czasami zdarza mu się poślizg z płatnościami. Nie uwierzyłem, dopóki na własne oczy nie zobaczyłem, jak on i jego żona potraktowali kolegów z branży – opowiada Adrian.

Jeden z nich zajmował się obudową kominka. Drogie, markowe materiały. Wcześniej pokazał żonie inwestora wzorniki. Ta zdecydowała się na konkretny materiał i odcień. Kiedy przyszło do odbioru, stwierdziła, że – owszem – jest zrobione solidnie, ładnie, ale odcień nie pasuje. Nie przyjmowała argumentów, że sama taki kolor wybrała.

 

Przed przystąpieniem do pracy, najlepiej jest spisać umowę

- Wtedy zaproponował, że może wymienić te elementy na inne, ale niech zapłaci za już wykonaną pracę – mówi Adrian. – Kobieta stwierdziła, że na to w życiu się nie zgodzi, bo dlaczego ma dwa razy płacić za jedną usługę.  Doszło do sporej kłótni, nie wiem jak to skończyło, ale to nie był jedyny taki przypadek.

 

Kilka dni później Adrian był świadkiem kolejnej awantury. Na budowę przyjechał inny fachowiec, który montował drzwi. Wcześniej uzgodnił, że ta usługa będzie kosztować 12 tys. zł.

- Kiedy przyszło do rozliczenia, właściciel z uśmiechem powiedział, że mu nie zapłaci – mówi. – Byłem akurat na górze i słyszałem całą rozmowę. Powiedział, że to za drogo. Po kilkunastu minutach kłótni oszukany mężczyzna wyszedł z domu trzaskając drzwiami.

W końcu przyszło do jego rozliczenia z lekarzem-inwestorem. Ostatnia praca polegała na wykończeniu tarasu. Wcześniej dostał  zaliczkę na materiały – 18,5 tys. zł. Jego zleceniodawcy w międzyczasie wyjechali na urlop do Gracji. Kiedy wrócili, dokładnie obejrzeli taras. Nie mieli żadnych uwag. Następnego dnia telefon. Dzwoniła żona lekarza.

- Panie Adrianie, musimy porozmawiać – powiedziała. – W jednym miejscu nie podoba mi się fuga.

Kiedy przyjechał, ta jednak nie potrafiła wskazać, o…jakie miejsce chodzi.

- Teraz wiem, że to był tylko pretekst – opowiada Adrian. – Zaczęła tłumaczyć, że jak się światło odbija, to jej się wydaje, że fuga jest jakaś nierówna, ale ona nie wie dokładnie w którym miejscu.

 

Wtedy zrobił to, co oszukany kolega od drzwi: wyszedł bez słowa

 

 Po kilku godzinach zadzwonił inwestor. Żadnych przeprosin, usprawiedliwień. Kazał mu wrócić na budowę i rozliczyć się z zaliczki oraz faktur. Słowem nie wspomniał, że jest mu winien 9 tys. zł za wykonaną pracę. W pewnym momencie zaczął mu nawet grozić.

- Niech pan lepiej uważa na siebie – powiedział. – Pan nie wie, jakich ludzi ja znam.

Budowa domu to stres nie tylko dla inwestora

 

Do dzisiaj nie zapłacił mu za robotę. Adrianowi z pobranej zaliczki zostało…500 zł. Na resztę machnął już ręką. Nie chciał tracić czasu i nerwów na walkę z nieuczciwym lekarzem, który – jak się później okazało – nie zapłacił także cykliniarzom i ekipie murarzy. Nie miał żadnej umowy na piśmie z nieuczciwym lekarzem. Nie miał tez czasu, ani siły, żeby chodzić po sądach. Odpuścił.

Kiedyś dostał też zlecenie na remont mieszkania. Właścicielka – na pozór – cicha, spokojna i miła pani – okazała się tak znerwicowaną osobą, że Adrian do dziś – na jej wspomnienie – dostaje gęsiej skórki.

- Jak zwykle poszło o rozliczenie – mówi. – Kiedyś zadzwoniła do mnie w nocy i powiedziała, że po namyśle nie zapłaci mi tyle, ile ustaliliśmy. Rano, jak się spotkaliśmy, powiedziała, że tak usilnie myślała o naszych rozliczeniach, aż wylądowała na SOR-ze. Ze zdenerwowania. I tego samego dnia znowu zadzwoniła do mnie w nocy z przeprosinami. Powiedziała, że jest emocjonalnie rozbita i żebym nie brał jej fanaberii na poważne.

Kiedy podobna sytuacja powtórzyła się, Adrian nabrał obaw o końcowe rozliczenie. I nie pomylił się. Rano znów awantura, a wieczorem zaprosiła go na…kolację. Na suto zastawionym stole leżały przygotowane dla niego pieniądze. Co do grosza.

- Kilka lat później spotkałem ją przypadkowo na ulicy. Chciała, żebym coś jej tam w domu zrobił. Jakoś się wykręciłem…

 

O nieuczciwych inwestorach krążą wśród fachowców legendy. I odwrotnie…

 

Zanim dorobił się własnej firmy – pracował u kolegi. Ten kiedyś dostał zlecenie od swojej znajomej na remont domu. Kobieta okazała się osobą bardzo zorganizowaną i skrupulatną. Mimo, że praca zawodowa (była prawnikiem) bardzo ją absorbowała, to jednak wieczorami znajdowała czas, żeby spojrzeć na faktury, które przekazywał jej Adriana szef. Któregoś razu zobaczyła też przez okno, jak kolega pakuje do busa jakieś worki. I zaczęła analizować faktury.

- Kiedyś podeszła do mnie i spytała: „ Przepraszam, że pytam, ale ile zużyliście pianek montażowych? – opowiada Adrian. – Zgodnie z prawdę odpowiedziałem, że osiem.

- A widzi pan, na fakturze jest osiemnaście – mówi.

- Niech pani spyta szefa, ja jestem tylko od roboty.

Za jakiś czas spytała się, ile Adrian zużył złączek hydraulicznych, bo na fakturze było 30. Okazało się, że potrzeba było…sześć.

Nie skomentowała tego. Któregoś dnia przyjechał szef Adriana. Przywiózł folię i puszkę dość drogiego kleju. Pokazał jej fakturę.

- Wtedy ona niespodziewanie poprosiła mnie, żebym otworzył puszkę – opowiada Adrian. – Szef miał niewyraźną minę. Jak otwierałem puszkę, to widziałem, że nie ma fabrycznego zamknięcia. W środku była napełniona do połowy.

Mechanizm był prosty: szef nie sądził, że kobieta (zresztą dawna koleżanka ze szkoły) będzie sprawdzać pozycje na fakturze. Kupował więcej towaru, za które ona miała zapłacić, ale resztę niewykorzystanych rzeczy przewoził na dwie swoje kolejne budowy. I za każdym razem wystawiał kolejną fakturę.

- Na samych złączkach mógł zarobić na czysto kilkaset złotych – wyjaśnia Adrian. – Nie wiem, jak oni się tam rozliczyli, ale na pewno nie są dziś przyjaciółmi.

I dodaje: nieuczciwi fachowcy – bo i tacy się zdarzają - najpierw badają, czy inwestor ma jakieś pojęcie o remontach, czy też jest zupełnie „zielony”. Wiadomo, że laikowi zawsze można więcej wmówić, jeśli chodzi np. o zakres prac i wtedy zapłaci za to, co nie było w ogóle robione, albo nie musiało być robione. I do tego faktury: najpierw dopisują jedną czy dwie pozycje, żeby wybadać czy inwestor to sprawdzi. Jeśli nie – to każda kolejna może być dłuższa o kilka pozycji…

Inny jego znajomy, u którego pracował Arian, chciał oszukać klienta na robociźnie. Ten jednak – jak się okazało – nie był budowlanych laikiem i wyczuł pismo nosem.

- Szef poprosił mnie, żebym sporządził kosztorys moich prac – mówi. – Zrobiłem to zgodnie z rzeczywistością.

Po jakimś czasie zadzwonił do niego inwestor. Nalegał na spotkanie w sprawie wyceny prac. Adrian powiedział, żeby takie rzeczy omawiał z szefem. W końcu zgodził się na spotkanie.

Ten pokazał mu wykaz prac, które Adrian rzekomo miał zrobić.

- Nie wierzyłem własnym oczom – mówi. – Nie dosyć, że szef moją robociznę pomnożył przed dwa, to dodał pozycje, które w życiu nie powinny się znaleźć na liście, bo część prac wykonał sam inwestor. Wtedy nasze drogi się rozeszły. Nie chciałem firmować oszustwa.

Zdarzają się sytuacje, że budowalńcy wykorzystują niewiedzę zleceniodawców

 

Wyjechał do Anglii. Już pierwszego dnia doszedł do wniosku, że angielski sposób pracy nijak się ma do polskich standardów. 

- Anglik, szef firmy kazał koledze pomalować w domu drewniane balustrady – opowiada. – Kolega najpierw zaczął usuwać starą farbę, która odchodziła płatami. Szef powiedział, że ma tego nie robić: ma pomalować balustradę, bo taka jest umowa. I nieważne, że za kilka dni balustrada znowu się będzie nadawać do malowania…

Inny znajomy dostał z kolei takie zlecenie: miał pomalować elewację domu, który stał blisko ruchliwej drogi. Samochody – po deszczu – wjeżdżały w kałużę i ochlapywały elewację. A że w Anglii ciągle pada, to jej stan pozostawiał wiele do życzenia. Doszło do tego, że ściana była już namoknięta jak gąbka. Żeby to porządnie zrobić, należałoby zacząć od osuszenia ściany, zabezpieczenia jej przed wilgocią i dopiero wtedy można byłoby pomyśleć o porządnej elewacji odpornej na wilgoć.

Skończyło się to tym, że w jeden z nielicznych dni, kiedy nie padało, kolega przyjechał z farbą i pomalował ścianę. Po pracy przyjechał szef i go pochwalił za solidną robotę.  Za kilka dni kolega przejeżdżał obok tego domu. Po malowaniu nie było nawet śladu…

Dlatego już potem nie dziwił się, kiedy Anglik, prawnik z zawodu zażyczył sobie terakotę w mieszkaniu. Zamiast wykładziny PCV. Kiedy ją zdjęli (było tego kilka warstw) zobaczyli, że drewniana podłoga wymaga pilnego remontu. Nie sądzili jednak, że Anglik miał inny plan. Iście szatański: chciał, żeby położyć terakotę na linoleum. Tak też zrobili…

- U nas jednak ludzie są bardziej wymagający – mówi Adrian. – Poza tym, więcej osób – w mniejszym lub większym zakresie – ma jakieś pojęcie o budowaniu. Jeśli nie, to zawsze jest ktoś w rodzinie czy znajomy, który doradzi, pomoże.

 

Najbogatsi mają węża w kieszeni

 

- Kiedyś wykańczałem dom u klienta, który kupował wszystko z „górnej półki”: wannę za kilkadziesiąt tysięcy czy krany po 7-8 tys. zł. – opowiada. – Potrafił się potem przez pół dnia targować o 20 zł za transport. Poza tym większość kłopotów z wyegzekwowaniem pieniędzy miałem właśnie z tymi, którzy nie narzekali na brak gotówki. I trudno im „dogodzić”. Ci, którzy np. odkładali pieniądze na remont, są bardziej konkretni i zorganizowani; poczęstują kawą czy herbatą. Niektórzy na koniec zaproszą na obiad. To są miłe gesty, które potem się pamięta. Za to np. nie policzę komuś za transport.

O swoich zarobkach mówi niechętnie.

 - Gdybym chciał wszystko robić legalnie, to zjadłyby mnie koszty i podatki – mówi. – Sam ZUS drożeje co kilka miesięcy. A gdzie paliwo, ubezpieczenia? W Polsce nie da się zarobić zgodnie z prawem. Na każdy kroku trzeba cos oddawać państwu. To jest chore. Od kilku miesięcy mam cichego wspólnika. Są okresy, kiedy rzeczywiście mamy niezłe pieniądze. Ale to tylko dlatego, że żaden urząd o nas nie wie. I oby tak było jak najdłużej.  Lubię swoją robotę, cieszę się, że ktoś jest zadowolony z jej efektów. No bo nie tylko pieniądze są ważne. Miło jest też usłyszeć na koniec: Panie Adrianie, nie sądziłam, że z mojego mieszkania można zrobić takie przytulne cudeńko… 

 

 

Ramka: Jak znaleźć fachowca i do tego nie dać się oszukać?

 

1.        Najlepsza jest „poczta pantoflowa” – możemy wtedy skorzystać z usługi kogoś, kto sprawdził się u naszych znajomych, dzięki temu unikniemy przypadkowych pseudofachowców znalezionych przez ogłoszenie np. w internecie

2.        Uzgodnijmy wcześniej dokładny zakres prac i kosztorys. Nic na zasadzie „jakoś się dogadamy, będzie pan zadowolony”. Umowę sporządzamy na piśmie

3.        Ustalmy, kto ma kupować materiały. Jeśli zostawiamy to zleceniobiorcy, to określmy również, czy decydujemy się na zakup materiałów bez względu na cenę czy też określamy pewien przedział cenowy

4.        Jeśli mamy wątpliwości np. do ilości zużytych materiałów – spytajmy innego fachowca; podobnie w przypadku odbioru prac, jeśli mamy jakiekolwiek wątpliwości możemy poprosić o ocenę kogoś, do kogo mamy zaufanie. Chcą uniknąć niezręcznej sytuacji, takie oględziny można dokonać np. dzień przed końcem prac – bez obecności zleceniobiorcy 

 

 

 

 

 

    

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tagi:

Życie,  praca, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz