To był pierwszy wyjazd Adama do sanatorium. Dzieci go to tego namówiły. Po śmierci żony nie mógł się pozbierać. Zaczęły się problemy z sercem, ciśnieniem. Miał już 50 lat, ale dotychczas na zdrowie nie narzekał. W końcu lekarz powiedział, że musi wreszcie odpocząć, zregenerować siły.

Nałęczów od razu polubił. Był tu kiedyś przed laty. To w sumie nie tak daleko od Warszawy. Cisza, spokój, bez tłumów. Pasowało mu to.

- Znajomi przed wyjazdem żartowali, że od bab to się nie opędzę – mówi. – Zresztą wcześniej słyszałem, że sanatoria sprzyjają nawiązywaniu znajomości, że to dla wielu „ostatni gwizdek” przeżyć coś romantycznego. Mówiłem, że mi to zupełnie nie w głowie.

Adam zabrał ze sobą przede wszystkim dużo książek. Zawsze dużo czytał. Kiedy Maria żyła, to z żoną godzinami siedzieli w salonie i czytali. Od czasu do czasu któreś z nich podnosiło wzrok znak książki i uśmiechali się ciepło do siebie. W Nałęczowie chciał nadrobić książkowe zaległości.

Dużo spacerował. Nie szukał towarzystwa. Owszem, kilka razy zagadnęły go dwie czy trzy kobiety wyraźnie spragnione towarzystwa, ale chyba szybko uznały, że jest nudziarzem, bo nie kwapił się do rozmowy.

Annę zobaczył po raz pierwszy w czwarty dzień pobytu. Siedział na ławce w parku. Było jeszcze wcześnie, zjadł śniadanie i jak zwykle z książką w ręku usiadł pod rozłożystą wierzbą. Zagłębił się w lekturze. W pewnym momencie poczuł czyjś wzrok na sobie. Podniósł głowę.

- To była Anna – mówi. – Nie patrzyła jednak na mnie, tylko na książkę. To zapamiętałem. Uśmiechnęła się lekko i skinęła głową – tak jak na powitanie.

- Też odpowiedziałem uśmiechem i coś chyba bąknąłem pod nosem. Nie zatrzymywała się, powoli przeszła obok ławki i zniknęła na parkowej alejce.

Po dwóch dniach spotkał ją kolejny raz. Było to wieczorem. Adam po kolacji wybrał się na przechadzkę. Wziął ze sobą mały, turystyczny plecak. W środku woda, aparat fotograficzny i książka. Przechodził ul. Lipową. To jedna z głównych ulic. Kiedy przechodził obok kawiarni, skręcił. Zauważył stoliki na zewnątrz. Nie było dużo klientów. Usiadł przy jednym z nich i się rozejrzał. Zobaczył Annę. Siedziała na leżaku, była odwrócona do niego bokiem. W ręku trzymała książkę. Adam dość długo ją obserwował. Nie widziała go. Odwróciła się, kiedy usłyszała kelnerkę. Spojrzeli na siebie i niemal równocześnie uśmiechnęli się.

- Była mniej więcej w moim wieku – mówi Adam. – Miała w sobie coś, co mi przypominało zmarłą żonę. Oczy. Przez moment przeszedł mnie dreszcz. Tak jakbym patrzył na Marię.

Zamówił herbatę i duże ciastko. Kiedy jeszcze raz na niego spojrzała, wstał i podszedł do niej. Czytała wspomnienia  o Żeromskim. Zaczęli rozmawiać. O książkach oczywiście. Powiedziała, że zawsze, jak gdzieś jedzie, to bierze książki ze sobą. Okazało się, że mają podobne zainteresowania. Razem lubili Żeromskiego. Zgodziła się z Adamem, że ten pisarz posługuje się najpiękniejszą polszczyzną. Anna lubiła też fotografować. Głównie zwierzęta.

- Przesiedzieliśmy aż do zamknięcia kawiarni – wspomina Adam. – Odprowadziłem ją do ośrodka. Po drodze wciąż rozmawialiśmy - głównie o książkach. Nie mówiła nic o sobie, nie wypytywała też mnie o nic. Pożegnaliśmy się uściskiem dłoni i zażartowaliśmy, że Nałęczów jest tak mały, że na pewno wkrótce znów  się gdzieś spotkamy.

I spotkali się. Już następnego dnia. Nie w parku, nie w kawiarni, ale na polnej dróżce na obrzeżach uzdrowiska.

- To nie była żadna spacerowa alejka – mówi Adam. – Zwykła dróżka prowadząca na pola, ale urokliwa i z rzadka uczęszczana. Kiedy ją zobaczyłem przede mną, jak zrywa kwiatki, to nie ukrywam, że mi trochę serce mocniej zabiło. Maria też uwielbiała kwiatki i jak jakiś zerwała, to tak jak Anna bardzo długo je wąchała.

Przeszli tego dnia wiele kilometrów. To był bardzo długi spacer. Wspomniała, że jest z Radomia, niedawno się rozwiodła, że od kilka lat ma problemy z sercem. Nie opowiadała mu szczegółowej historii swojego życia. Adam też niewiele mówił o sobie.

- Ujęła mnie tym, że miała ogromną wiedzę, można z nią było niemal o wszystkim rozmawiać i potrafiła uważnie słuchać – mówi Adam. – W niektórych kwestiach rozumieliśmy się w pół zdania. Okazało się, że lubimy te same filmy, oglądamy siatkówkę i Anna – podobnie jak ja – interesuje się starymi samochodami. Sama miała kiedyś garbusa, a znajomy we Francji szuka dla niej od miesięcy citroena 2cv za przyzwoite pieniądze.

Do końca turnusu spotykali się codziennie. I każdego dnia odkrywali, że brakuje im dnia, żeby się „nagadać”.

- Nie byliśmy klasyczną parą sanatoryjną – mówi Adam. – Nie chodziliśmy za rękę, nie spotykaliśmy się gdzieś ukradkiem w pokoju, unikaliśmy jak ognia zabaw, wieczorków zapoznawczych i innych tego rodzaju imprez. Spędzaliśmy natomiast całe dnie spacerując, rozmawiając – oczywiście z przerwami na zabiegi. Żadne z nas ani razu nic niczego nie planowało, nie mówiliśmy o tym, co będzie za miesiąc czy dwa.

Turnus się skończył. Anna miała wracać busem do Radomia. Adam zaproponował, że ją odwiezie. Przez moment się zawahała, ale się zgodziła.

Adam po powrocie do Warszawy rzucił się w wir pracy. Wprawdzie syn podczas jego nieobecności starał się ogarnąć jego dom i ogród, ale nie do końca mu się tu udało.

- Niemal codziennie myślałem o Annie – mówi. – Brakowało mi jej. Odwiedzali mnie znajomi, żartowali, że był pewnie kiepski turnus, bo nic nie opowiadam o sercowych podbojach itd.

Któregoś dnia zagadnął go młodszy syn.

- Coś ty tata taki zamyślony? – spytał. – Zakochałeś się w tym sanatorium czy co? – zażartował.

Wieczorem Adam usiadł na tarasie. Wcześniej podszedł do biblioteczki. Sięgnął po jedną z książek – zupełnie bezwiednie. Spojrzał na okładkę. Krystyna Kofta, jedna z ulubionych autorek Anny. Dłużej się już nie wahał. Sięgnął po telefon. Odebrała po drugim sygnale. Kiedy skończyli rozmowę, spojrzał na zegar. Minęło półtorej godziny od kiedy wybrał jej numer. Zdumiał się, że tak długo rozmawiali, a mieli tyle jeszcze do powiedzenia.

Od pięciu lat są już razem

Po tym telefonie, następnego dnia rano Adam był już pod jej domem. Otworzyła i po raz pierwszy pocałowała go na powitanie. W policzek. Nie siedzieli w mieszkaniu. Pojechali do lasu.

- Anna wzięła mnie za rękę i ruszyliśmy na długi spacer. Było tak jak w Nałęczowie. Wróciliśmy do jej domu późnym popołudniem. I tak jak wtedy nie rozmawialiśmy o tym, co będzie jutro czy za miesiąc. Następnego dnia rano miałem mieć wizytę u lekarza. Wróciłem do Warszawy w nocy.

Kolejny weekend spędzili razem. Tym razem to Anna przyjechała do niego. Została na noc.

- Jestem wierzący. Podobnie jak ona. W pewnym momencie postanowiłem, że poddam się woli pana Boga. Nic nie planowałem, nie obiecywałem, żadnych postanowień. Życie samo napisało nam scenariusz.

Anna wkrótce przeprowadziła się do Adama. Mieszkanie sprzedała. Nie miała problemu z pracą, bo od dawna jako redaktorka i tak pracuje zdalnie. Na przydomowym parkingu zmieścił się jej wymarzony citroen 2cv. I jeden i drugi syn zaakceptowali ją bardzo szybko. Polubili się.

- Jestem szczęśliwy. Anna mi to samo powiedziała. Ale nie rozmawiamy o miłości. Nie mówimy „kocham”, ale często przytulamy się do siebie. To nam wystarcza. Czasami mówię do niej „Ty moja pensjonariuszko z sanatorium”. Są jednak tematy, o których za dużo nie rozmawiamy. To jej było mąż i moja Maria. Nie chcemy obydwoje wracać do przeszłości. Ale o przyszłości też nie rozmawiamy. Jest „tu i teraz”. Najbardziej lubię wieczory i ten jej uśmiech znad książki. Uśmiecha się jak Maria. Ale o tym miałem nie mówić…

    

 

   

       

         

Tagi:

miłość,  małżeństwo, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz