Partner: Logo FacetXL.pl

Darek nauczył się jednego: przed skorzystaniem z usług fachowca zawsze wcześniej ustala cenę usługi.

- Wiele razy już się naciąłem – mówi. - Nie chcę też zatrudniać żadnych znajomych i kolegów. Do tej pory odbija mi się to czkawką.

 

Zaczęło się od remontu domu. Darek kupił stary, częściowo drewniany dom, który wymagał dużo pracy. I pieniędzy.

 

- W planach miałem m.in. nadbudowę i wymianę dachu – mówi nasz bohater. - Trzeba było zacząć od sprawdzenia, w jakim stanie są fundamenty. Dom miał prawie 90 lat.

Fachowców długo nie musiał szukać. Od czego ma się kolegów? Od razu przypomniał sobie o Jasiu, koledze z osiedla, który od lat ma opinię „złotej rączki”. Wiedział, że wykonuje różne, także nietypowe prace budowlane. I podobno jest solidny. Doszedł z żoną do wniosku, że ze znajomym to zawsze łatwiej się dogadać,

- Przyjechał z dwoma pracownikami – mówi Darek. - Zapewnił, że już następnego dnia od rana zaczną pracować. Ucieszyłem się, bo też zależało mi na czasie. Spytałem, ile to będzie kosztować.

- Dobra, jakoś się dogadamy – powiedział. - Nie będę z ciebie przecież zdzierał. Będziesz na pewno zadowolony.

 

Nie był zadowolony. „Fachowcy” nie pojawili się ani następnego dnia, ani kolejnego. A Jasio nie odbierał telefonu

 

- Po pięciu dniach wreszcie oddzwonił – mówi Darek. - Zaczął przepraszać, że na innej budowie miał awarię z wodą, a potem zepsuł mu się samochód i z tego wszystkiego zapomniał mnie uprzedzić.

W końcu – po tygodniu – prace remontowe ruszyły. Z początku u Darka pracowało dwóch robotników. Dość szybko się uwinęli z pracami ziemnymi. Okazało się, że przy dwóch ścianach trzeba wzmocnić fundamenty. Do odkopania pozostał jeszcze jeden fragment – od strony północnej.

I znów zaczęły się schody. Wieczorem zadzwonił Jasio i uprzedził, że pracownik, który miał przyjść następnego dnia do Darka z dnia na dzień rzucił robotę.

- Nie przejmuj się, coś wykombinuję – pocieszył kolegę.

Przez kolejny tydzień nic się zmieniło. Jasio codziennie obiecał, że „coś wykombinuje”. Odkopane fundamenty nie były niczym zabezpieczone, a zaczęły się jak na złość ulewy.

- Okazało się, że mój fachowiec prowadzi równocześnie kilka budów i musiał wyjechać z miasta – mówi Darek. - Oczywiście znów mnie przepraszał i prosił, żebym jakoś prowizorycznie zabezpieczył te wykopy. Byłem wściekły na niego, musiałem się zwolnić z pracy i z kolegą zasłoniliśmy fundamenty jakimiś płytami i folią.

„Jego” Jasio pojawił się w końcu po dwóch tygodniach. Przywiózł ze sobą tym razem trzech pracowników. Obiecał, że szybko się uwiną z dokończeniem prac.

- Przeszła mi złość – mówi Darek. - Zapewniał, że teraz to prace ruszą z kopyta. Sam musiał znowu gdzieś wyjechać.

Już następnego dnia Darek musiał znowu zwolnić się z pracy. Zadzwonił jeden z robotników. Okazało się, że zabraknie cementu, bo na deszczu zamokło kilka worków. Były źle zabezpieczone.

- Do swojej małej toyoty nie zmieściłbym więcej jak cztery worki – wyjaśnia Darek. - Musiałem załatwić transport. Potem okazało się, że piasku to raczej też jest za mało. Kolejne godziny straciłem na załatwianiu innych materiałów. Do Jasia oczywiście dzwoniłem, ale zazwyczaj nie odbierał.

 

Prace, które miały trwać góra dwa tygodnie zajęły fachowcom od Jasia prawie dwa miesiące. Pokłócili się przy rozliczeniu

 

- Jasio stwierdził, że nie chce mnie naciągać i rzucił kwotę 17 tys. zł – mówi Darek.

- To jak od ciebie – dodał. - Wiesz, muszę chłopakom płacić dniówkę co najmniej dwie stówy. Chyba będzie dobrze, co?

Opuścił 1000 zł. Stwierdził, że i tak na tym nie zarabia. To po znajomości tak tanio. Nie było tanio, bo jak się potem okazało, za podobne prace kolega Darka zapłacił prawie połowę mniej, a firma uwinęła się z tym w tydzień. I kolega nie musiał jeździć sam po cement czy piach.

- Powiedziałem mu kiedyś o tym, ale nie skomentował tego – mówi Darek. - Tak się skończyła nasza znajomość. Nie tak dawno widziałem go w markecie, ale udał, że mnie nie zauważył.

 

Historia z niesolidnym, znajomym fachowcem niewiele go jednak nauczyła

 

- Szukaliśmy z żoną fachowca od kominka – mówi. - Mieliśmy stary, z odkrytym paleniskiem i chcieliśmy zamontować wkład i zrobić rozprowadzanie ciepła na górę.

Wtedy Magda, żona Darka przypomniała sobie o koledze ze szkoły. Arek zajmował się takimi rzeczami, do tego miał też uprawnienia kominiarskie. Umówiła się z nim, miał przyjechać, zobaczyć i zrobić wycenę.

- Chodziło nam także o obudowanie kominka kaflami – dodaje Darek. - Nie każdy się na tym znał.

Fachowiec żony okazał się przesympatycznym, rzeczowym i kontaktowym człowiekiem. Od razu przeszliśmy na ty. Obejrzał dokładnie kominek, przyjrzał się kaflom i stwierdził, że w dwa tygodnie wszystko zrobi. Zapewniał, że to mało skomplikowana praca. Ustaliliśmy, że za wszystko wezmą maksymalnie 4 tysiące złotych. Zjadł razem z nami kolację, wypiliśmy trochę alkoholu, wrócił do domu taksówką.

Darek z żoną dali mu wolną rękę w wyborze i kupnie wkładu do kominka. Mieli do niego zaufanie. To przecież znajomy.

- Następnego dnia przyjechał z dwoma pomocnikami – mówi Darek. - Od razu przystąpili do roboty. Cieszyłem się, że szybko się uwiną. Tak też było. Już pierwszego dnia zamontowali wkład, uszczelnili go.

Darek z żoną byli przekonani, że Arek równie szybko poradzi sobie z obudową kominka kaflami.

- Przez pół dnia układali na podłodze kafle, coś rozrysowywali, dyskutowali – mówi Darek. - Do końca dnia ułożyli pierwszy, dolny rząd.

Wieczorem do Darka przyjechała znajoma, która zajmuje się projektowaniem wnętrz. Zajrzała do salonu, gdzie stał kominek.

 

- Przecież te kafle są krzywo ułożone – powiedziała od razu. - Gdzie jest poziomica?

 

Okazało się, że wśród narzędzi pozostawionych przez Arka nie było poziomicy, ale rzeczywiście gołym okiem było widać, że kafle zostały ułożone na oko.

Na tym prace „fachowców” zakończyły się. Arka nigdy więcej nie zobaczyli. Przez tydzień dzwonili do niego. Nie było sygnału. Cisza. W końcu któregoś dnia, z samego rana przyjechali jego pomocnicy. Mieli niewyraźne miny. Powiedzieli, że szef nagle zachorował, zgubił telefon i chcieliby tylko zabrać narzędzia.

- Na całe szczęście nie daliśmy mu żadnej zaliczki – mówi Darek. - Jedynie oddaliśmy mu pieniądze za wkład, który sam kupił.

Sądzili, że z kominkiem wyrobią się przez zimą. Pokrzyżował im plany.

Zaczęli szukać innego fachowca. Nie było to łatwe. W końcu w jednym ze sklepów polecili im starszego już, doświadczonego zduna. Najbliższy wolny termin miał za miesiąc.

 

- Okazało się, że ten cały Arek nie miał zielonego pojęcia o kominkach, wkładach i kaflach – mówi Darek. - Nie dosyć, że krzywo zamontował wkład, to uszczelnił go zwykłą pianką montażową

 

Przy pierwszym rozpaleniu kominka stopiłaby się. Do tego tak zamontował na górze rurę, że dotykała belki drewnianego stropu. To groziłoby z kolei pożarem.

- Gdybyśmy spisali jakąś umowę, to moglibyśmy iść z tym do sądu. Ale przez myśl mi nie przeszło, żeby wcześniej spisywać jakieś umowy. Przeciez to dobry znajomy Magdy...

Nowy fachowiec niechętnie zgodził się na przebudowę kominka. Stwierdził, że musi praktycznie wszystko zacząć od nowa. Zajęło mu to ponad miesiąc. Koszt – dwa razy tyle, ile chciał Arek. W 8 tysiącach, które zapłacili prawdziwemu fachowcowi, jedna czwarta to były koszty poprawiania tego, co zepsuł.

Wiosną Darek zamierza wymienić blachodachówkę na dachu garażu. Ma kuzyna, który tym się zajmuje. Kiedy spytał go o kosztorys, usłyszał, że „dużo od ciebie nie wezmę”. Ile konkretnie – nie powiedział. Darek już podpisał umową z firmą. Ci akurat w kilka godzin zrobili dokładną wycenę – 2780 zł za robociznę. Zaczną 6 marca. Mają skończyć 4 dni później.

 

Jakie macie doświadczenia z fachowcami? Podzielcie się swoją opinią: redakcja@facetxl.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tagi:

fachowiec,  budowa, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz