Z Polski samoloty latają na małą turystyczną wyspę Nosy Be, leżącą obok centralnego lądu Madagaskaru. Czas lotu to 10,5 godziny, po których nagle budzimy się w innym świecie. Z chmur wyłania się mała zielona wysepka, położona na szmaragdowym Oceanie Indyjskim.

- Lądowanie ogromnym airbusem na maleńkim lotnisku, przypominającym mały stadion porośnięty trawą, jest pierwszym szokiem – opowiada Monika Tarkowska. - Gdy maszyna staje na płycie lotniska, wszyscy z ulgą biją brawo.

Drugim szokiem jest zderzenie z tropikalnym powietrzem. Upał i wilgotność zapiera dech w piersiach. Turyści z naszej strefy klimatycznej natychmiast zalewają się potem; upał jest trudny do zniesienia. Koniecznie należy mieć ze sobą butelkę wody.

- Budynek portu lotniczego to dramat. Zero klimatyzacji, dach pokryty blachą i kilka starych wentylatorów podwieszonych pod sufitem. W naszej kolejce do odprawy, dwoje starszych ludzi zasłabło - opowiada Monika Tarkowska. – Miejscowe służby nie śpieszą się, mimo że nasz samolot jest tego dnia jedyny. Tu panuje styl pracy afrykański „pole – pole”, czyli europejskie "śpiesz się powoli". Trzeba się przestawić, bo szkoda nerwów. Z nudów, walcząc z udarem, można naoglądać się miejscowych okazów robaków, chodzących po pasażerach, albo w formie truchła, leżących pod nogami, nic dziwnego, że padły z tego upału.

Po dwóch godzinach, załadowani w miejscowe busiki turyści w końcu ruszają do hoteli. No i tu następuje kolejne zaskoczenie.

 

Drogi przypominają tor z przeszkodami, egzotyki dopełniają miejscowe tuk-tuki, nasz odpowiednik taksówki, których pełno na każdym kroku

 

- O jeździe w europejskim stylu mowy nie ma - przyznaje pani Monika – Do tego większość kierowców tuk-tuka, jeździ na haju.

Na Madagaskarze rośnie krzew khat, który działa podobnie jak amfetamina. Wpływając na układ nerwowy, powoduje rozluźnienie i euforię. Zielsko można kupić na plaży albo na bazarze, cena wiązki to ok. 5 euro. Tylko świeży krzew ma narkotyczne działanie; trzymany w lodówce, lub lekko zwiędnięty traci właściwości.

- Khat ludzie żują na potęgę, jest dozwolony i rośnie na każdym kroku. Narkotyk uzależnia, wywołuje halucynacje. Normalnym widokiem jest kierowca tuk-tuka z obłędem w oczach, jeżdżący lekkim wężykiem. Trzeba uważać do kogo się wsiada, jeśli planujemy prywatną wycieczkę po wyspie – ostrzega pani Monika – Sygnałem alarmowym niech będą czerwone, zamglone oczy i wypchany policzek.

Wieczorami turyści chętnie eksperymentują z legalną tu używką, wiele osób zwyczajnie chce przeżyć coś zabronionego w Europie. Śmiałkowie twierdzą, że w połączeniu z miejscowym alkoholem, daje lekkiego kopa energii i podnosi nastrój. Khat jest używany także w Etiopii, Jemenie, Zambii, RPA, Kenii oraz Somalii.

 

Mały eden otoczony nędzą

- Na wyspie jest kilka hoteli o średnim, europejskim standardzie. Położone przy bajecznych plażach pokoje z balkonem z widokiem na ocean, i plażę porośniętą palmami kokosowymi – pokazuje zdjęcie pani Monika - Te miejsca są dokładnie tym, co można zobaczyć w turystycznych folderach. Przy hotelach - oprócz strzeżonych plaż - jest także basen z lazurową wodą. To dobry wybór, gdy jest akurat odpływ oceanu, który odsłania przybrzeżną morską roślinność.

 

Oprócz wodorostów, płytkie wody oceanu porastają malownicze i trochę surrealistyczne drzewa namorzynowe.

Jeśli ktoś oczekuje po wyspie ekskluzywnych warunków, to się rozczaruje. Nosy Be jest jeszcze zbyt biedne na znane sieciówki. Teren hotelu i plaża jest chroniona dniem i nocą. Oprócz kamer, miejscowi strażnicy dyskretnie obserwują okolice, skryci w cieniu budynków, lub zieleni.

- Nosy Be to bezpieczniejsze miejsce; ludzie witają cię przyjaźnie słowami „mora. mora” - to tutejsze cześć! Na samym Madagaskarze bywa różnie. Zdarzają się napady rabunkowe, albo wojny wioskowe. Skłóceni sąsiedzi potrafią puścić z dymem nieprzyjazną wieś - opowiada Monika Tarkowska. – Co kraj to obyczaj.

Na tej wyspie możecie najwyżej stracić portfel, jeśli go dobrze nie pilnujecie. W hotelu dla pewności najlepiej schować wartościowe rzeczy w pokojowym sejfie. Obsługa zabierze drobne – euro, lub dolary, jeśli je zostawicie na widocznym miejscu.

 

Napiwki są mile widziane, choć kelnerzy lub obsługa w barze ich nie oczekuje. Miejscowi mówią po francusku. To pozostałość po kolonialnej przeszłości. W hotelach obsługa mówi po angielsku, zaczynają się uczyć też polskiego. Bariera językowa nie przeszkadza w wymianie handlowej. Malgasze, bo tak nazywają się tubylcy, znaleźli patent. Tu z każdego hotelu utrzymuje się ludność z najbliższej wioski, więc muszą sobie radzić.

- Każdego ranka, po śniadaniu, gdy Europejczycy rozkładają się na łóżkach plażowych i odpoczywają w cieniu palm, przed ich oczami, na plaży rozpoczyna się pokaz – opowiada pani Monika.– W trzy-czteroosobowych grupach, pojawiają się miejscowi z torbami i po kolei wyciągają piękne, barwne pareo albo T-shirty, i bez słowa demonstrują towar, jak profesjonaliści na aukcji. Pokaz trwa około kwadrans. Potem zmiana ekipy. Nie są nachalni, nie zaczepiają, tylko pokazują co możemy kupić.

Zwykle tuż przy ogrodzeniu z hotelem, mają swoje kramiki i stoiska, gdzie można kupić biżuterię, miejscowe rzemiosło, rum smakowy, papierosy, przyprawy, a nawet zostać wymasowanym. Tu można też zamówić wszelkie możliwe wycieczki po wyspie i po oceanie. Nurkowanie, połowy, serfowanie z żaglem itp.

 

Malgasze bardzo się starają spełnić oczekiwania turystów, to czasami główny dochód rodziny

 

 

Poza hotelami, ludzie żyją bardzo biednie: chatki z patyków, kryte blachą, lepione z gliny, rzadko murowane. Wokoło domków biega kilka kur, kaczek, bogactwo mierzy się w ilości krów. Miejscowe zebu jest dziksze od naszych krów i silniejsze, uzbrojone w ogromne rogi. Oprócz mleka i mięsa, zebu pracują jak konie na roli, są zaprzęgane do wozów, mogą się także wspinać jak kozy na strome pagórki wyspy.

Tu wszystkie dzieci są objęte podstawową opieką szkolną. Nie ma opieki zdrowotnej jak w Polsce. Działają za to wolontariackie placówki medyczne, np. finansowane przez Francję.

 

Niebo w gębie ale może być też piekło...

 

Trzeba być bardzo wybrednym, aby nie zasmakować w daniach z Madagaskaru. W hotelach królują owoce morza, ryż, mięso zebu, drób i świeże, soczyste owoce tropikalne, dojrzałe w słońcu warzywa, a do tego wybór znakomitych deserów i ciast. Ukłonem w kierunku Europejczyków są włoskie pasty, pizzerinki, frytki i zupy.

 

- Dania są w smaku wspaniałe i można dbać o zdrową dietę, bo nie ma tłustych potraw. Wszytko przyrządzane na oliwie i olejach, zupy lekkie, mięsa delikatne i soczyste, ogromny wybór ryb i owoców morza, prosto z sieci – wylicza pani Monika. – Zawsze jest szeroki wybór warzyw, duszonych i w formie surówek. Do tego ryż w najróżniejszych formach. Ciekawostką jest ich sposób planowania tygodniowego menu dla gości. Zauważyłam, że każdego dnia jest inny kawałek zebu np. w formie pieczeni, sosów, szaszłyków, grilla, duszony. Hotele kupują w całości świeżo ubitą krowę i robią z niej różne dania na tydzień. Nic nie marnują, jedzenie nie zalega w zamrażarkach, bo tu bardzo szybko wszystko może się popsuć. Mięso zebu jest wyśmienite, nie można tego porównać do naszej wołowiny. Jest delikatniejsze i zdecydowanie chudsze – no w końcu to prawie dzika krowa.

 

Poza hotelem, we wsiach i mieście, na każdym kroku stoi jakiś stragan z jedzeniem z grilla, wypiekami, owocami i warzywami

 

W restauracjach można zjeść np. świeżo złowione egzotycznie wyglądające ryby, krewetki, kalmary, pieczone albo z rusztu. Do tego przeróżne miejscowe dania, wybór jest bardzo duży.

- To, co powiem, to nie jest straszenie, lecz przyjacielska rada – ostrzega Monika Tarkowska. – Tylko nieliczni nie zachorują na zemstę Faraona. Jadąc na Nosy Be należy mieć wszelkie dostępne leki na biegunkę, najlepiej antybiotyk. Nawet jeśli jemy tylko gotowane, myjemy zęby wodą z butelki, zemsta Faraona nas odwiedzi, a wtedy nie ma litości. Także na motorówce, podczas rejsu po wybrzeżu oceanu, bo tak było. Trzeba być gotowym na wszystko!

Pechowcy mogą chorować nawet tydzień. Bywają omdlenia, temperatura, wymioty. Za wizytę lekarza się płaci, więc mądrze jest dobrze się ubezpieczyć.

- Stare wygi, podróżujące po ciepłych krajach mają sposób na rzadką chorobę – podpowiada pani Monika. – Po przyjeździe piją czysty, mocny, najlepiej miejscowy alkohol. To według nich zabija bakterie i nawet jeśli trafi się nieszczęście, jest łagodne. Osobiście mogę polecić miejscowy rum z kawałkami imbiru. Doskonały na ciało i ducha. Jest dobry na różnego rodzaju dolegliwości.

 

Podziwiaj lecz ostrożnie, bo licho czai się w wodzie

 

Oprócz pięknych plaż, na wyspie jest kilka szmaragdowych jezior, które aż kuszą, by się w nich zanurzyć.

- Zanurzyć się można, ale się nie wynurzymy – mówi Monika Tarkowska. – Tak nas ostrzegali miejscowi. W jeziorach żyją bowiem krokodyle i dosłownie czekają na świeże mięso. Jeśli chcemy bezpiecznie zanurkować i popływać w słodkiej wodzie, idealnym miejscem wyprawy będzie tzw. La Cascade, w połowie drogi pomiędzy Helle Ville i Ambatoloaka. Widok nieziemski, woda spływająca kaskadą po wulkanicznych ścianach, które tworzą obrośniętą roślinnością studnię. Kąpiel jest leczniczym doznaniem.

Pewną uciążliwością są miejscowi, którzy towarzyszą każdemu turystom zmierzającym stromym wąwozem do atrakcji. Ich małe dzieci wykonują karkołomne skoki z brzegów skał. Oczywiście mile widziane są tipy – „za pomoc w schodzeniu i wychodzeniu z wąwozu i show”.

 

- Mont Passot, to najwyższy punkt wyspy. Roztacza się stąd doskonały widok na całą wyspę - poleca Monika Tarkowska. – Ze szczytu widać także położony 8 kilometrów dalej główny ląd Madagaskaru. Innym pięknym i kultowym obiektem jest święte drzewo Banyan.

Atrakcja mieści się niedaleko od Helle Ville, w pobliżu wioski Mahatsinjo. Wielkie drzewo, Posadzone w 1836 roku przez królową jednego z plemion. Ma swoje korzenie na powierzchni 5 tys. mkw. To święte miejsce dla Malgaszy, tu oddają hołd naturze, pytają bogów o wskazówki jak rozwiązać problemy. Tradycją jest zdejmowanie obuwia i zakrycie nóg sarongiem, zapewnionym przez przewodnika na wejściu.

 

- Bardzo polecam wycieczkę do parku zoologicznego – Lemuria Land, gdzie mieszkają najsławniejsze zwierzęta Madagaskaru: lemury, siedem gatunków – zachęca Monika Tarkowska. – Są delikatne, ufne. Słodziaki. Siadają ci na ramieniu i jak muśniecie motyla, zabierają kawałek banana wprost z ręki. Niezwykłe doznanie.

Oprócz nich, żyją tu żółwie, najstarsze i ogromne, które można pogłaskać po głowie oraz szyi.

- Nie miałam pojęcia, że te gady to lubią, wyciągają główki i zamykają oczy, gdy gładzisz ich po tych chropowatych szyjach. Uczuciowe zwierzęta, jak wszyscy lubią łagodny dotyk i głaskanie – dodaje pani Monika.

W parku żyją także węże, kameleony, gekony i wiele innych pięknych okazów. Obowiązkowym punktem zwiedzania powinna być również wizyta na plantacji i w olejarni Ylang-ylang. To wiecznie zielone drzewo, którego płatki wydzielają przenikliwy, korzenny zapach przypominający goździki, żonkile i jaśmin.

- Zapach ylang ylang stosuje się w markowych perfumach, mieszkańcy na każdym kroku z dumą podkreślają, że to ich olejek Ylang-ylang jest jednym ze składników Chanel no 5 - przyznaje Monika Tarkowska. – Przy drogach rośnie dużo upraw tego krzewu, można podejść zerwać i rozetrzeć kwiat w dłoniach. Piękny zapach. Z tym będę kojarzyła wakacje na Madagaskarze.

 

 

 

Dobrze wiedzieć:

Największe upały na Madagaskarze panują w marcu, tradycyjnie od czerwca do października jest tam pięknie, jeśli ktoś poluje na tańsze wyloty to listopad i grudzień są dobrym terminem, może wtedy jednak padać deszcz - jest intensywny i krótki.

Najlepiej zaopatrzyć się w euro, dobrze mieć drobne. Dolary USA też są mile widziane.

Miejscowi to protestanci lub katolicy, ale spotkać można również muzułmanów i wyznawców wielu różnych religii afrykańskich. Są to przede wszystkim animiści. Malgasze są tolerancyjni.

Obowiązującym językiem jest francuski i malgaski.

 

Tagi:

turystyka,  madagastar, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz