Byli sąsiadami, razem walczyli z hitlerowcami. W 1945 r. wojna się dla niech nie skończyła. Chcieli innej Polski. I za nią zginęli. Mowa o Feliksie Czapli, Tadeuszu Kruku, Kazimierzu Osieckim, Klemensie Rodziku i Henryku Szymajdzie. Wszyscy z Lubelszczyzny.

Czapla pochodził z gm. Karczmiska. Do szkoły powszechnej chodził w Opolu Lubelskim, potem zapisał się do gimnazjum w Kazimierzu Dolnym. Jego powojenne losy są bardzo pokrętne i tragiczne.

- W 1945 r. jako 20-latek wstąpił na ochotnika do wojska – mówi Robert Och, znany puławski historyk i regionalista. – Pewnego dnia pełnił służbę wartowniczą w areszcie ubeckim w Lublinie. Tam zobaczył, jak brutalnie ubecy przesłuchują żołnierzy podziemia.

 

Dla młodego żołnierza był to szok. Nie mógł uwierzyć, że katami swoich ofiar mogą być żołnierze w polskich mundurach

 

Zdecydował o dezercji. Przez kilka miesięcy ukrywał się u rodziców w Szczekarkowie – niedaleko Lubartowa. Wydał go konfident. Był brutalnie przesłuchiwany w siedzibie Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Puławach (później była tu Wojskowa Komenda Uzupełnień). Po kilku dniach przesłuchań do Puław przyjechali sędziowie doraźnego sądu wojskowego. Na podstawie aktu oskarżenia sporządzonego przez UB wydali wyrok śmierci na Feliksa Czaplę.

- To nie był jedyny wyrok śmierci tego dnia – dodaje Robert Och. – Taki sam usłyszeli czterej pozostali.

Cała piątka należała w czasie wojny do AK. Pochodzili z Klementowic, Stoku i Karmanowic.

Henryk Szymajda (rocznik 1921) w 1942 r. wpadł w ręce Niemców i został wysłany na roboty przymusowe do III Rzeszy. Z transportu wykupiła go siostra – Anna. Zajął się konspiracją w AK. Razem z pozostałymi kolegami brali udział w wielu akcjach zbrojnych: wiosną 1944 r. zabezpieczali miejsce zrzutu dla partyzantów w Niezabitowie, w lipcu 1944 ostrzelali niemiecki pociąg. Udało im się zatrzymać skład i zdobyli m.in. broń i amunicję.

Po wejściu do Polski Sowietów nie ujawnili się. Wciąż działali w konspiracji.

- W lutym 1946 r. wszyscy wpadli jednocześnie w ręce UB – mówi Robert Och. – Ubecy otoczyli dom, w którym akurat odbywali naradę. Byli bez szans, mimo że się bronili. Dwóch akowców zginęło podczas wymiany ognia. Ktoś ich wydał.

Dowódca tej grupy był najstarszy z nich – Klemens Rodzik (rocznik 1915), ps. „Kajtek”. Skończył przed wojną szkołę oficerów w Brześciu. We wrześniu 1939 r. walczył i z Niemcami i z Sowietami. W 1940 r. wrócił do Klementowic i został dowódcą placówki AK w tej miejscowości.

W 1944 r. został aresztowany przez NKWD i osadzony na Majdanku. Udało mu się stamtąd zbiec i jakimś trafem trafił do wojska. Doszedł nawet pod Berlin. Wrócił do kraju i znów zajął się konspiracją aż do wspomnianej wpadki.

 

Cała piątka została skazana na karę śmierci. Wyrok wykonano o godz. 15.30. Zostali pochowani w bezimiennej mogile

 

Być może losy rozstrzelanych żołnierzy nigdy nie ujrzałyby światła dziennego, gdyby nie puławscy pasjonaci, którzy odtworzyli przebieg tamtych tragicznych zdarzeń.

Wśród nich był m.in. Wojciech Kostecki, nauczyciel w Gimnazjum nr 3, który pasją zaraził swojego ucznia – Daniela Mazura. Udało im się opracować życiorys Czapli i Szymajdy, a ich praca uzyskała akceptację Instytutu Pamięci Narodowej.

- Opisane zbrodnie UB nie były jedynymi na naszym terenie – dodaje Robert Och. – Na ślad pozostałych wpadło dwóch innych pasjonatów historii – Zbigniew Słomka i Mikołaj Spóz. Zbierając materiały do historii Polskiej Organizacji Wojskowej dotarli do Bolesława Zadury, który opowiedział im tragiczną historię swojego przyrodniego brata – Józefa Wójcika z Pożoga.

Wójcik, kiedy wybuchła wojna, wstąpił do Batalionów Chłopskich; w 1943 r. walczył w oddziale AK dowodzonym przez Jana Targosińskiego, ps. „Hektor”.

W lipcu 1944 r. wstąpił do powstającej Milicji Obywatelskiej. Prawdopodobnie wolał być milicjantem, aniżeli iść na front. Poza tym sądził, że dzięki narzeczonej, która była bratanicą znanego działacza partyjnego, uda mu się w miarę spokojnie doczekać lepszych czasów.

Miał pecha. Jako młody milicjant wysłali go na akcję przeciwko żołnierzom „Orlika” i brał udział w zwycięskiej (dla ubeków) bitwie w Lesie Stockim.

- Zdał sobie sprawę, że walczy z dawnymi kolegami – wyjścia Robert Och. – To było dla niego zbyt trudne i nie mógł się z tym pogodzić.

Wójcik napisał podanie o zwolnienie z szeregów MO. Sądził, że przełożeni to zaakceptują. Ta decyzja spowodowała jednak, że tym samym podpisał na siebie wyrok. Został aresztowany. Na początku dostał 15 lat więzienia. Tydzień później odbyła się druga rozprawa. I wyrok: kara śmierci.

Rodzina Wójcika nie było informowana ani o rozprawie ani o wyroku. O tym, że został rozstrzelany dowiedzieli się przypadkowo miesiąc później. Poinformowała ich o tym jedna z pracownic UB. Stwierdziła, że w noc poprzedzającą egzekucję, do Puław przyjechała funkcjonariuszka UB z Lublina. Do późna w nocy balowali. O świcie wywieźli 8 osób – w tym Wójcika – do lasu i rozstrzelali.

Bogdan Zadura, który się o tym dowiedział, pojechał na cmentarz. Natrafił na świeżą mogiłę. Z ziemi wystawał pasek. Nie miał wątpliwości – należał do jego przyrodniego brata.

Narzeczona nie chciała pogodzić się z tym faktem. Nie chciała bezimiennej mogiły. W nocy wykopała zwłoki i wynajętą furmanką zawiozła je do Pożoga. Tam zamówiła trumnę, w której spoczął jej narzeczony i w końcu przewiozła go na cmentarz w Końskowoli, gdzie został pochowany.

W 1992 r. Sąd Wojewódzki w Lublinie zrehabilitował wszystkich zastrzelonych przez ubeków. Niemym świadkiem tych zbrodni jest samotny dąb rosnący na skraju cmentarza przy ul. Piaskowej. To tu, w tym miejscu odbywały się egzekucja, w których Polak ginął z rąk Polaka.

 

 

 

Tagi:

wojna,  ubecy, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz