Każdy z nas ponosi w swoim życiu jakąś porażkę. Nieudane związki, błędnie podjęte decyzje, czy chociażby niezaliczona matura na pięć. Życie nas doświadcza w różny sposób i często uczy jak ustrzec się od popełniania błędów. Każdy doświadczony przez życie człowiek, czyli jak to się mówi, ten co z niejednego pieca chleb jadł, jest w stanie potwierdzić, że odczuwamy słodycz życia wtedy, gdy nasze wady i skrycie chowane sekrety z upływem czasu, stają się nic nie znaczącymi drobiazgami, a niejednokrotnie naszą zaletą.

W czasie swojego życia miewamy wiele pragnień, marzeń, tęsknimy za czymś nieosiągalnym, niedostępnym. Z upływem czasu te pragnienia są zacierane przez następne i jeszcze następne, by w końcu pójść w niepamięć. Często jest tak, że jeżeli kiedyś urażaliśmy kogoś swoimi słowami, pozostaje nam w pamięci efekt tych słów

i w związku z tym, przy następnym spotkaniu będziemy życzliwi dla tej osoby. No chyba, że przynosi nam frajdę poniżanie i deptanie uczuć drugiego człowieka.

 

Bardzo modnym w ostatnich latach stało się korzystanie z usług coacha, czyli po polsku mówiąc osobistego trenera, który dla dodania powagi swojemu zajęciu, staje się coachem. Ten osobnik ma za zadanie wbić w nasz malutki rozumek Kubusia Puchatka, że ukryte w nas są takie moce, po wyłuskaniu których na zewnątrz, staniemy się automatycznie Batmanami. Supermenem nie możemy zostać, bo nim jest właśnie coach. I tak pod jego wpływem stajemy się automatami wykonującymi 300% normy, potrafimy budować swoją świetlaną przyszłość i nawet sami się wyleczyć z raka trzustki. Dasz radę... powiada coach...stać cię na to. No i stajemy się wydajniejsi niż w poprzednim miesiącu, bo dajemy radę.

W następnym będzie jeszcze lepiej, bo stać nas na to. W jeszcze następnym już trochę gorzej, bo coach poszedł na urlop. A później doszliśmy do wniosku, że oprócz korporacji, w której pracujemy są jeszcze łąki, lasy, morza i rzeki. Że obcowanie z naturą jest o wiele przyjemniejsze niż patrzenie w oczy coacha, szczególnie kiedy nie jest on atrakcyjną blondynką.

 

Czy ponieśliśmy porażkę? W pewnej mierze tak, bo nie osiągnęliśmy celu jaki sobie wyznaczyliśmy. A mianowicie nie zostaliśmy szefem korporacji. Albo coach był za słaby, albo za mało ambitnie realizowaliśmy założenie...dasz radę. Znaleźliśmy nowa pracę z zarobkami o połowę mniejszymi, ale za to mamy więcej czasu dla siebie.

W porównaniu z poprzednim zajęciem, nawet dużo więcej. Powtarzamy sobie słowa coacha...nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło...i robimy wypad na kilka dni w Bieszczady.

 

Nasza porażka zyskała smak miodu. Okazało się, że nasz rozumek wcale nie jest taki malutki, a z dziewczyną możemy się umówić nie tylko na szybki numerek, ale na bycie ze sobą, wspólne spacery i wspólne marzenia. Zauważamy dookoła siebie innych ludzi a nie tylko krawaty przerzucone przez ramię. I w końcu sami w sobie odnajdujemy człowieka. Normalnego człowieka a nie automat sterowany przez coacha.

Henryk Sadurski

Tagi:

męskim okiem,  klęska,  porażka,  sukces, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz