Partner: Logo FacetXL.pl

W 1974 roku opowiedział o tym dziennikarzowi tygodnika "Dookoła świata" podpułkownik Jan Bielecki.

Wstąpił do milicji kilka miesięcy po jej utworzeniu - w lipcu 1945 roku. Trafił do Warszawy. Zarówno on, jak i jego koledzy-milicjanci byli żołnierzami. Początkowo nazywano ich "żołnierzami milicji obywatelskiej". Podlegali zresztą organizacyjnie wojsku.

- W styczniu 1945 roku na Pradze było już siedem komisariatów - wspominał przed laty. - Były praktycznie na całej Pradze, poza Pelcowizną, którą zajmowali jeszcze Niemcy. Ja zostałem przyjęty do komendy miasta przy ul. Oszmiańskiej w budynku byłej szkoły. (...) Po kilku dniach zostałem oddelegowany na sześciotygodniowy kurs przeszkolenia szeregowych. Potem skierowano mnie do komisariatu na Piękną; tam służyłem do stycznia 1946 roku, kiedy skierowano mnie na 5-miesięczną szkołę oficerską do Łodzi.

 


Większość milicjantów mieszkała wtedy na komisariacie. Mało kto miał swoje mieszkanie czy kwaterę

 


Warszawa była jedną, wielką ruiną. Jak wspominał Jan Bielecki, zdarzało się, że pracowali bez przerwy nawet po dwie trzy doby.

- Pierwsze miesiące chodziłem we własnym obuwiu, dziurawym, buty wyfasowałem dopiero po przeszkoleniu milicyjnym - czytamy we wspomnieniach byłego milicjanta. - Broń też nie była zawsze dostosowana do naszej służby, bo mieliśmy karabiny, potem pepesze, ale marzeniem naszym było zdobycie pistoletu.

Nawet jeśli udało się komuś "zorganizować" taki pistolet, to z reguły ukrywano ten fakt przed przełożonym, który w takim przypadku najczęściej zabierał broń dla siebie.

Szeregowy milicjant otrzymywał 500–550 zł miesięcznie (1945–46 r.), co było na ówczesne warunki pensją głodową. Narzekania na brak butów, umundurowania, niedostateczne wyżywienie napływały ze wszystkich komend wojewódzkich. „W opinii miejscowej ludności milicjant staje się pośmiewiskiem z uwagi na nędzę rodzin milicyjnych” – donoszono z Poznania. Warszawa – „Milicjanci są zgorzkniali z powodu złych warunków materialnych, braku umundurowania, nie zaopatrzenia rodzin itd. Stąd niechęć do służby, (...) liczne wypadki dezercji”. Jak głosiło popularne wówczas powiedzonko o funkcjonariuszach nowej władzy: „Z przodu łata, z tyłu łata, oto idzie demokrata”.

 


Na wyposażeniu stołecznej milicji były wówczas dwa telefony, dwa samochody ciężarowe i jeden wysłużony gazik.

 


Do stolicy napływały wciąż tysiące ludzi powracających z wojennej tułaczki. Każdy szukał dla siebie lokum. Często były to na wpół zburzone mieszkania, lepianki, sutereny. Powoli odradzał się handel. Powstawały sklepy. I lawinowo rosła przestępczość. Złodzieje mieli ułatwione zadanie. Sklepy, magazyny były słabo zabezpieczone, podobnie jak mieszkania. Do tego sprzyjały im nocne ciemności, w których pogrążone było praktycznie całe miasto. Do wielu przestępstw dochodziło z bronią w ręku, o którą tuż po wojnie nie było trudno. Powstawały całe szajki, które "specjalizowały" się m.in. w napadach na konwoje przewożące wypłaty dla pracowników. Rabowano wszystko. Nawet odzież.

- Zdarzało się to nawet zimą - wspominał Jan Bielecki. - Zaczynało się tak, że przestępca podchodził do przechodnia i pytał: "Przepraszam, czy nie widział pan tu gdzieś milicjanta? Nie, to wyskakuj z ubranka!"

To były przestępstwa dość powszechne, podobnie jak włamania i kradzieże. Nagminny był też proceder pędzenia bimbru. Niektórzy handlarze, chcąc zwiększyć moc alkoholu, dodawali do niego różnego rodzaju szkodliwe chemikalia. I dla niejednego był to ostatni łyk alkoholu w życiu. Zatrucia i zgony z tego powodu były na porządku dziennym.

Rozmówca tygodnika "Dookoła świata" przyznaje, że praca milicjanta była wówczas niezwykle ciężka. Najczęściej były to osoby z wykształceniem podstawowym, często spoza Warszawy. Nie znali miasta, ludzi, słabo znali prawo, uczyli się dopiero specyfiki tego zawodu. W latach 1945-1946 na krótko przyjęto do Milicji Obywatelskiej około 1000 policjantów przedwojennych, których wykorzystano do przeszkolenia milicjantów, a następnie zwolniono i często represjonowano. Nowych nie miał uczyć, dlatego stosowano czasami niekonwencjonalne metody.

- Często zmuszeni byliśmy do zlikwidowania jakiegoś groźnego przestępcy stosować pozorację, to znaczy wysyłać "na wabia"samotnego milicjanta, aby sprowokować bandytę do napadu. W ten sposób został ujęty kilka lat później osławiony bandyta o pseudonimie "Pończocha".

Niejedna interwencja kończyła się tragicznie śmiercią milicjanta lub przestępcy. Jan Bielecki też otarł się o śmierć. Było to tak: któregoś dnia na ul. Pięknej podbiegł do niego przechodzień i powiedział, że w pobliskiej knajpie jest awantura, pełno krwi, a jemu ciężko pobili brata. Kiedy wpadł do środka i krzyknął "milicja" rzucił się na niego potężnej postury napastnik. Wcześniej zranił nożem kilka osób. Milicjantowi udało się go obezwładnić. Kiedy go prowadził do dorożki, żeby zawieźć na komisariat, napastnik kopnął go w głowę. Funkcjonariusz zdzielił go kolbą od karabinu. Okazało się jednak, że broń nie była zabezpieczona. Wypaliła. Kula przeszła centymetry od głowy milicjanta.

Innym razem robili przeszukanie u właściciela sklepu, który był podejrzewany o napady z bronią w ręku. Podczas rewizji siedział spokojnie na stołku i rozmawiał z jednym z funkcjonariuszy. Był miły, grzeczny, wzbudzał zaufanie. Kiedy chcieli go zabrać na komisariat, żeby spisać zeznania, ten nagle sięgnął pod ten stołek. A tam miał ukryty pistolet. Na szczęście milicjant był szybszy.

Wielu jego kolegów-milicjantów zginęło na służbie. Szczególnie niebezpiecznie było na Woli. To tutaj był tzw. dziki zachód w rejonach cmentarzu. Mieszkali tu szczególnie groźni przestępcy.


Milicja Obywatelska (MO) – oficjalna nazwa policji w Polsce w latach 1944-1990. Planowana dekretem z 27 lipca 1944, który jednak nie wszedł w życie z powodu sprzeciwu oficerów radzieckich. Utworzona ostatecznie dekretem z 7 października 1944 roku, pod kierownictwem Franciszka Jóźwiaka. Milicję następnie podporządkowano Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego, od 1955 roku zaś Ministerstwu Spraw Wewnętrznych.

Od marca 1946 roku do końca lat 40. XX w. terenowe jednostki MO wraz z oddziałami LWP, KBW, WOP, UB i ORMO podporządkowane były wojewódzkim komisjom bezpieczeństwa, podległym Państwowej Komisji Bezpieczeństwa.

W 1956 roku ponownie powiązano milicję ze służbami wewnętrznymi, lecz tym razem to MO miała pozycję "dominującą". W komendach MO utworzono stanowiska zastępców komendantów MO ds. Służby Bezpieczeństwa. Choć oni i ich podwładni byli funkcjonariuszami SB, to połączono ich z milicją tymi samymi mundurami, nadawano stopnie MO w praktyce ukrywając napiętnowaną po 1956 roku bezpiekę, będącą zawsze "formacją w formacji" pod płaszczem milicji.

Oprócz zadań związanych z bezpieczeństwem i zwalczaniem przestępczości używana była w walce z opozycją i manifestacjami, skutkiem czego zwłaszcza w latach 80. ub.w. była negatywnie postrzegana w społeczeństwie, a jej funkcjonariusze niekiedy poddani społecznemu ostracyzmowi. Pewne próby uzyskania autonomii w ramach związków zawodowych w 1981 zostały przekreślone przez sytuację stanu wojennego. Przekształcona została w kwietniu 1990 roku w policję. 

 

 

 


Źródło:

http://www.milicja.waw.pl

"Dookoła świata" nr. 42 z 1974 r.

polityka.pl

 

Tagi:

milicja,  prl, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz