Pierwszy wyjechał Bartek. W Szczepana, w drugi dzień świąt. Ma z nich wszystkich najbliżej. Do Berlina dojedzie wieczorem. Przez wyjazdem zjadł jeszcze karpia i barszczyk. W Niemczech tak nie smakuje. Obiecał, że niedługo przyjedzie. Może na wiosnę.
Jerzy od kilkunastu lat widzi swoje dzieci tylko raz, czasami dwa razy w roku. Najczęściej na święta. Dwóch synów i córka nie mieszkają w Polsce. Ania jest w Bostonie, Jacek na Teneryfie. Bartek od roku w Berlinie. Wcześniej pracował w Holandii.
Zdarza się, że podczas świąt są wszyscy razem. Tak jak teraz. Ale najbardziej tęsknił za dziećmi podczas pandemii.
- Zosia, moja żona jakoś lepiej sobie radzi z tą rozłąką – mówi. - Ja jednak za każdym razem się rozklejam, jak wyjeżdżają. Nie mam się kiedy nimi nacieszyć. Tak szybko te święta mijają, potem Nowy Rok i zaraz się robi w domu pusto.
Oboje z żoną są dumni ze swoich dzieci. Wszystkie skończyły studia, mają dobre wykształcenie, jeszcze lepszą pracę. Ale nie chcieli zostać w Warszawie. Każde z nich ułożyło sobie życie za granicą.
- Bartek i Ania są lekarzami, a Jacek prowadzi firmę budowlaną – wyjaśnia nasz rozmówca. - Tylko Ania założyła rodzinę. Dzieci jednak nie mają. Synowie mieszkają z partnerkami, ale to raczej luźne związki. Ingrid, dziewczyna Bartka była nawet u nas rok temu. Tak samo jak Darek, mąż Ani. Jego to akurat znaliśmy wcześniej, bo byli parą jeszcze na studiach.
Ania wyjechała do siebie już 2 stycznia. Darek dzień po niej.
- Nie mieli nawet za bardzo czasu, żeby się spotkać ze znajomymi – mówi Jerzy. - A to grób dziadków na cmentarzu, a to zakupy, Jacek jeszcze miał umówioną wizytę u dentysty i tak zeszło. A przyjechali tuż przed wigilią.
Jerzy nie kryje rozgoryczenia. Nie tak wyobrażał sobie życie na emeryturze.
- Mam już 72 lata – mówi. - Z żoną na szczęście nie narzekamy na zdrowie, ale czasami boję się, co będzie za parę lat. Zostaliśmy sami w dużym domu, gdzie kiedyś było zawsze gwarnie, wesoło, a teraz nawet już na górę nie zachodzimy, bo po co. Przykręciliśmy tam kaloryfery, bo po co mają grzać te puste pokoje.
W latach 80. działał aktywnie w Solidarności. Z pracy go wyrzucili. Dostał wilczy bilet. Dopiero znajomy dyrektor szkoły dał mu posadę. Uczył historii i polskiego. Tak dotrwał do emerytury.
- Łatwo nie było – mówi. - Do tego trójka dzieci, ale jakoś daliśmy z Zosią radę. Ale nigdy nie przypuszczałem, że dożyję kiedyś czasów, kiedy nie będzie granic, wiz, paszportów, a każdy będzie mógł mieszkać i pracować gdzie zechce. Tak jak moje dzieci.
Za każdym razem, kiedy przyjeżdżają, dziwi się, że tak szybko przestawili się na inne życie – w innych krajach, o innej kulturze, zwyczajach.
- Najbardziej to chyba Jacek jest zachwycony tą swoją Teneryfą – mówi 72-latek. - Nigdy nie lubił zimy, a tam przez cały rok ma ciepło. Wszystko mu się tam podoba – klimat, jedzenie, życie tańsze niż w Polsce. Nie musi wydawać na ciepłe ubrania, opony zimowe czy ogrzewanie. Jak przyjeżdża na święta, to już dzień wcześniej prosi, żeby programator ogrzewania przekęcić na 24 stopnie. Dla nas to za gorąco. Zazwyczaj mamy 20-21 stopni. W sam raz.
O polityce nie dyskutują. To ich w ogóle nie interesuje. Nie mają telewizji, zresztą i tak nie mieliby czasu na oglądanie filmów czy programów. Ciągle w pracy.
- Fakt, że zarabiają naprawdę duże pieniądze – przyznaje Jerzy. - Raz czy dwa razy w roku jadą gdzieś na koniec świata, żeby naładować akumulatory, ale jeszcze ani razu nie przyjechali do Polski na urlop. Kiedyś im to wypomniałem. Powiedzieli, że może na emeryturze.
Jerzy nie ukrywa, że jest idealistą. Boli go, że tak szybko i z taką łatwością oddalają się od Polski, polskości.
- Wiem, że teraz są zupełnie inne czasy, ale trudno mi się z tym pogodzić – mówi. - Bartek się czasami śmieje, że u niego na osiedlu, gdzie mieszka, to jest więcej obcokrajowców niż rodowitych berlińczyków i jakoś się wszyscy dogadują bez problemu. Kiedyś się nawet spytałem, czy czuje się bardziej Niemcem czy Polakiem. I mi odpowiedział. „Tatuś, tu nikt na to nie zwraca uwagi. Jestem lekarzem w Berlinie. I tyle. Tutaj pracuję, zarabiam, mieszkam. A za rok czy dwa może się przeniosę gdzie indziej. Tam też będę lekarzem, pracę znajdę wszędzie”.
To samo powiedziała mu Ania. W Bostonie czuje się najlepiej. Może dlatego, że tam robi to, co całe życie było jej marzeniem – pracuje naukowo w klinice dziecięcej. I czuje się spełniona i szczęśliwa.
- Realizuję to, co kiedyś sobie postanowiłam – usłyszał od córki. - Gdyby nie było innej możliwości, to robiłabym to nawet gdzieś na Antarktydzie. Dla mnie spełniania marzeń nie ma żadnych granic.
A Polska? Zaraz po wigilii naciągnął ich na zwierzenia.
- Są zdumieni, jak poszliśmy do przodu – mówi. - Rzadko tu bywają, to i zmiany łatwiej dostrzegają. Co ciekawe, wszyscy nie mogą się nadziwić, że w Polsce jest tyle sklepów. Co przyjadę, to widzą jakiś nowy market. Dobrze się tu czują, wszystko im pasuje, ale to już nie jest ich dom. Ciągnie ich do siebie – do Bostonu, Berlina czy na Teneryfę. Te kilkanaście lat życia poza krajem robi jednak swoje. Zosia mi często powtarza, że są jeszcze młodzi, znają języki, mają dobry fach, dlatego gdziekolwiek nie pojadą, tam będzie ich dom. „ A ty przestań już żyć przeszłością. Teraz są inne czasy”. I na koniec dodała, że my już w tej nowej rzeczywistości raczej nie odnaleźlibyśmy się. Ja ciągle nie mogę rozróżnić pilota od telewizora od tego od dekodera, a z języków obcych to może trochę po rosyjsku, bo to ze szkoły jeszcze pamiętam.
Jeden, jedyny raz próbował całą trójkę namówić do powrotu. Było to kilka lat temu. Tłumaczył, że lekarze zarabiają przecież w Polsce godziwe pieniądze, a budowlanka ma się coraz lepiej – to do Jacka.
- Szybko zmienili temat – mówi Jerzy. - Wtedy zrozumiałem, że z mojego egoizmu chcę im układać życie. Pewnie, że byłbym szczęśliwy mając ich wszystkich blisko, ale oni mają już swoje życie. Nie w Polsce. Ale są szczęśliwi. Czasami łapię się na tym, jak kiedyś ludzie musieli źle znosić taką rozłąkę, kiedy nie było telefonów, internetu. Jak musieli tęsknić, czekając na jakąkolwiek wiadomość. A wczoraj Jacuś do nas zadzwonił. Włączył kamerkę, a tam słoneczko, plus dwadzieścia stopni. Fajnie mu tam. U nas zimno, plucha i wiatr.