Partner: Logo FacetXL.pl

Irek już w liceum był zafascynowany podróżami. Każdy weekend poświęcał na różnego rodzaju kursy - wysokogórskie, nurkowania, żeglarstwa. Najbardziej lubił Bieszczady. Potrafił wyjechać w piątek po południu, żeby przez całą sobotę wędrować samotnie po połoninach.

Maturę zdał jako jeden z najlepszych w szkole. Długo się wahał nad kierunkiem studiów, ale ostatecznie poszedł na anglistykę.

Kasia z kolei od małego uwielbiała zwierzęta. Ciągle znosiła do domu bezpańskie koty czy psy, budowała karmniki, dokarmiała jeże. Wiadomo było od początku, że zostanie kiedyś weterynarzem.

- Cieszyliśmy się z żoną, że dzieci się kształcą, mają plany, są poukładane - mówi Jan, ojciec Kasi i Irka. - W domu było z nimi wesoło, jak trzeba było pomóc, to można było zawsze na nich liczyć.

Sądzili, że po studiach dzieci znajdą dobrą pracę, usamodzielnią się, a oni będą bawić wnuki.

 

Pracę znaleźli, ale daleko od domu. Za granicą

 

- Pierwszy wyjechał Irek - mówi Jan. - W maju minie osiem lat, kiedy widziałem go po raz ostatni. Jest w Stanach. Od trzech lat w Chicago. Wcześniej był w Teksasie, w Austin. Pojechał na wizie turystycznej i przedłużył pobyt. Gdyby wyjechał, to już nie wpuściliby go z powrotem. Pobyt już zalegalizował. Ożenił się z Amerykanką. Ma przyjechać jesienią. Sam. Wydaje mi się, że wziął fikcyjny ślub. Nie chciał za bardzo o tym opowiadać przez telefon. Wysłał nawet zdjęcie z tego ślubu. Jego wybranka, o ile pamiętam Irka gust, nie była zupełnie w jego typie.

Przez Irka cierpi od lat na bezsenność. Syn śni mu się często po nocach. Dzwoni do domu raz na jakiś czas, składa życzenia na imieniny czy urodziny rodziców, ale bardzo tęskni za nim. Brakuje mu go.

- Jak żona nie widzi, to zdarza się, że i sobie popłaczę - przyznaje Jan. - Jak się Irek urodził, to kupiłem drogi koniak. Obiecałem sobie, że go otworzę na jego trzydzieste urodziny i razem wypijemy. Jak dobrze pójdzie, to zrobimy to na jego 35. urodziny. To w tym roku. W październiku. Obiecał, że wtedy przyjedzie. Mam nadzieję, że dotrzyma obietnicy.

 

Irek nie zrobił furory w Stanach. Niewiele się tam dorobił

 

Żyje z miesiąca na miesiąc, dużo podróżuje, zwiedza. Mieszka w wynajętym mieszkaniu, ma nowy samochód na kredyt. Tyle. Kiedyś się przyznał, że ma niewielkie oszczędności, bo wydaje na bieżące przyjemności.

- Na początku zmieniał prace co jakiś czas - mówi Jan. - Był kierowcą, kurierem, potem zaczepił się w firmie, która zajmuje się przeprowadzkami i jest w niej do dzisiaj. Niby chwali sobie pracę, ale kokosów tam nie zarabia. Żal mi go, bo wiem, że jest to ciężka praca fizyczna; zawsze był zdolny, mądry i nie tak wyobrażałem sobie jego przyszłość. Na pewno nie to, że będzie zarabiać na życie dźwigając jakieś meble na piętro. Przesiąkł jednak Ameryką, bardzo mu się tam podoba i trudno mi się pogodzić z tym, że do Polski to już raczej nie wróci. Kiedyś go spytałem, co takiego trzyma go w tych Stanach. Odparł, że tam każdy robi co chce, aby to było tylko zgodne z prawem i nikogo nic nie dziwi. Zupełnie mnie nie przekonało.

Jan wiele razy go przekonywał do powrotu. Prosił, tłumaczył, Opowiadał o jego niektórych kolegach, którzy w mieście robili kariery, wychowywali dzieci, budowali domy. Prosił, żeby to przemyślał sobie. Irek jednak za każdym razem powtarzał, że nie wyobraża sobie już życia w Polsce.

- Twierdzi, że nie odnalazłby się tutaj - mówi Jan. - Strasznie mi było przykro. Wypomniałem mu, że na razie z mamą jesteśmy sprawni, pracujemy, na szczęście zdrowie nam dopisuje, ale czas leci i czy nie zastawiał się, że może nam kiedyś trzeba będzie pomóc na starość. Nic nie odpowiedział, a ja tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że w przyszłości to ja na swoje syna liczyć nie mogę. Nie jest to fajne uczucie. Kiedyś, jak był mały, to marzyłem, że kiedyś razem pójdziemy na mecz, pojedziemy na ryby. Marysia, moja żona do dzisiaj wspomina, jak wiele lat temu kupiłem duży namiot i planowałem zabrać całą rodzinę w moje ulubione miejsce na Mazurach. Chyba nigdy tego nie zrealizuję.

 

Kasia nie jest aż tak daleko jak jej brat. Mieszka w Irlandii. Przyjeżdża co najmniej dwa razy do roku, żeby odwiedzić rodziców

 

Dobrze jej się tam powodzi. Pracuje w gabinecie weterynaryjnym, lubi to, co robi, nie narzeka na brak pracy. Finansowo ma trzy razy tyle, ile zarobiłaby w Polsce. Ma w Corku już wielu znajomych, przyjaciół. Częściej też od brata dzwoni do rodziców. Rozmawiają nawet kilka razy w tygodniu. Są na bieżąco.

- Nigdy nie przypuszczałem, że Kasia kiedykolwiek wyjedzie z kraju - dodaje nasz bohater. - Na studiach poznała Kamila. Planowali ślub. Cieszyliśmy się z żoną jak dzieci. Polubiliśmy go od razu. Oprócz Kasi świata nie widział. Wszystko robili razem, nie rozstawali się na krok. Miesiąc przed ślubem zdarzyła się tragedia. Kamil utonął podczas nurkowania. Był instruktorem. Zasłabł. Nie wiadomo z jakiego powodu. Był okazem zdrowia. Kasia kompletnie się załamała po jego śmierci. Wyjechała do przyjaciółki do Irlandii. Chciała tam o tym wszystkim zapomnieć. Została. Jest tam do dzisiaj.

Rok temu poznała Briana. Była z nim już w Polsce. W przyszłym roku mieli brać ślub. Tak planowali. Kasia jak się jednak dowiedziała, że Irek będzie na jesieni w Polsce, postanowiła, że wtedy się pobiorą.

- Miesiąc miodowy mają spędzić w Polsce - mówi Jan. - Potem wrócą do Irlandii. Znów będziemy sami.

Dla Jana najgorsze są święta i rodzinne uroczystości. Z zazdrością słucha zwierzeń znajomych z pracy, którzy z dumą pokazują zdjęcia wnuków, chwalą się, że syn czy córka zrobili im niespodziankę i zabierają ich do spa lub zaprosili na uroczysty obiad z okazji ich kolejnej rocznicy ślubu. Dobrze, że chociaż Irek pamięta o Dniu Ojca. Rok temu wysłał nawet mu nawet ogromny bukiet róż. Jan wtedy zupełnie się rozkleił.

- Czasami przypadkowo spotkam jakiegoś kolegę Irka ze szkoły - mówi Jan. - Zawsze się dopytują, jak tam w tych Stanach leci i kiedy odwiedzi Polskę. Kłamię wtedy, że mu się super powodzi, a nie może przyjechać, bo ma nawał pracy.

Nie może się też przekonać do przyszłego zięcia.

- Co ja mogę o nim powiedzieć, skoro nie możemy razem pogadać - żali się Jan. - Oni nie zna ani w ząb polskiego, a mój angielski nie pozwala mi na swobodną rozmowę z nim o sporcie czy życiu. Jak zostałem z Brianem sam na sam, to próbowałem klecić jakieś zdania, ale trudno to nazwać dyskusją. Ważne jednak, że Kasia jest szczęśliwa. Ale jaki jest ten Brian naprawdę - tego szczerze mówiąc nie wiem.

Jan nie ukrywa, że wiele by dał, żeby dzieci wróciły do Polski.

- Nawet niech mieszkają na drugim końcu kraju, ale żeby były tutaj - kończy nasz bohater. - Serce mi się kraje, kiedy widzę, jak inni spotykają się ze swoimi dziećmi, razem jeżdżą, świętują. Ja mam dzieci, ale na odległość. Nie jestem z tego powodu szczęśliwy. Nie tak to wszystko sobie wyobrażałem.

 

 

Tagi:

rodzina,  dzieci,  rozłąka, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz