Partner: Logo FacetXL.pl

- Nie tak miało wyglądać moje życie - zaczyna swoją opowieść Ewa, 46-latka z niewielkiej wioski w Świętokrzyskiem. - W życiu się niczego nie dorobiłam, ledwo wiążę koniec z końcem, ale przynajmniej w przeciwieństwie do swoich braci, codziennie bez żadnych wyrzutów mogę spojrzeć na swoje odbicie w lustrze.

 


Ma trójkę rodzeństwa. Sami mężczyźni. Ewa jest najmłodsza. Od kilkudziesięciu lat nie mają ze sobą żadnego kontaktu

 


- Ostatni raz widziałam moich braci na pogrzebie mamy - mówi Ewa. - A to było ponad dwadzieścia lat temu.

Ojciec zostawił ich, kiedy Ewa poszła do szkoły, do pierwszej klasy. Wyszedł z domu i już nie wrócił. Podobno miał jakąś kobietę i wyjechał z nią do Warszawy. Nigdy się już nie kontaktował z rodziną. Zmarł podobno za granicą. Dowiedzieli się o tym po latach od dalekiej kuzynki ojca.

Ewa ma dobre wspomnienia z dzieciństwa. Pamięta, że bracia się nią opiekowali, kiedy rodzice byli w pracy. Ojciec był magazynierem, mama urzędniczką. Mieli służbowe, przestronne mieszkanie z dużym balkonem.

- Kiedy ojciec odszedł, wszystko było na głowie mamy - mówi Ewa. - Tak potrafiła jednak zorganizować życie domowe, że to wszystko dobrze funkcjonowało. Chłopaki mnie pilnowali, jak byłam mała, potem - jak trzeba było - stawali w mojej obronie na podwórku, pomagali w lekcjach.

Z domu - jako pierwszy wyjechał najstarszy brat. Na drugi koniec Polski. Do szkoły oficerskiej. Średni był kolejnym, który opuścił rodzinne strony. Na końcu wyjechał Jacek - najmłodszy.

- Zostałam sama z mamą - mówi Ewa. - To było tuż przed maturą. W końcu i ja wyjechałam na studia. Ale prawie w każdy weekend byłam w domu.

Na piątym roku, kiedy miała już zacząć pisać pracę magisterską, dowiedziała się o chorobie mamy. Zaczęło się niewinnie.

- Któregoś razu poszła na cmentarz na grób swojej mamy - opowiada Ewa. - Wróciła zapłakana. Powiedziała, że nie mogła odnaleźć grobu. A to przecież mały cmentarz.

 


Już wcześniej zauważyłam, że coraz częściej zapomina, przekręca, powtarza się jak coś opowiada

 


Ale nie sądziłam, że to początek choroby. Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej. Kiedyś przyjechała w kolejny weekend, wchodzi do domu, a tu pełno dymu. Okazało się, że mama zostawiła garnek z gotującą się zupą na kuchence. Sama w tym czasie siedziała na balkonie i słuchała radia. To była jej jedyna rozrywka. Nie lubiła telewizji. To radio i różne słuchowiska pamiętam od zawsze.

Umówiła wizytę u lekarza. Neurolog nie miał najlepszych wieści. Był to początek demencji.

- Podczas tej wizyty miałam nadzieję, że może to zwykłe roztargnienie - przyznaje Ewa. - Kiedy jednak mama nie mogła sobie przypomnieć imion wszystkich swoich dzieci, to zrozumiałam, że sprawa jest o wiele poważniejsza.

Z braćmi od dłuższego czasu nie miała kontaktu. Nie dzwonili do siebie. Rozjechali się po świecie. Nawet na święta nie dzwonili.

- Mama na początku to bardzo przeżywała - mówi Ewa. - Jeszcze Jacek, najmłodszy, przynajmniej raz na jakiś czas dał znać, że żyje. Pozostali zupełnie się odcięli.

Choroba mamy postępowała. Ewa najpierw zadzwoniła do Jacka. Chciała, żeby się wszyscy spotkali razem i coś zadecydowali. Mama była już w takim stanie, że bywały dni, kiedy nie mogła zostać sama w domu. W każdej chwili mogła zapomnieć o włączonej kuchence gazowej czy odkręconej wodzie. Zapominała też o tym, że powinna codziennie jeść. Wymagała stałej opieki.

- Ja byłam dopiero po studiach, miałam już propozycję pracy, ale te wszystkie plany runęły - mówi. - Wróciłam do domu, zajęłam się mamą, ale miałam nadzieję, że to okres przejściowy. Że razem z braćmi złożymy się na opiekunkę, najlepiej taką, która by razem z nią zamieszkała, bo wiedziałam, że w tej chorobie będzie już tylko coraz gorzej.

 


Jacek oznajmił, że jak trzeba będzie to się oczywiście dołoży do opiekunki. Na razie jednak czeka go przeprowadzka i zmiana pracy. Obiecał, że się odezwie. Nie odezwał.

 


Dwaj pozostali bracia nie odebrali telefonu. Wysłała im SMS-y. Zero odzewu.

- Nie miałam pracy, pieniędzy, zostałam sama z chorą mamą - mówi Ewa. - Jej renta ledwo wystarczała na opłaty, leki, mieszkanie też wymagało pilnego remontu, bo przeciekał dach, a instalacja elektryczna ledwo się kupy trzymała. A moi braciszkowie mieli to wszystko w nosie. Swoje ambicje zawodowe mogłam włożyć do szuflady. Koleżanki z roku pozakładały rodziny, poszły do pracy, zaczęły robić kariery, a ja - mając trójkę starszych braci - miałam sama na głowie opieką nad mamą, która po jakimś czasie cofnęła się intelektualnie do poziomu kilkuletniego dziecka. Nie można jej było na chwilę zostawić samej, bo potrafiła w kuchni wyjąć nóż z szuflady i uderzała nim w szybę. Albo odkręcała wodę i patrzyła jak leci. Zaczęły się problemy z opróżnianiem, nietrzymaniem moczu.

Ewa przez miesiąc pracowała w biurze. W tym czasie mamą zajmowała się opiekunka. Ze wsi. Starsza pani. Któregoś dnia Ewa wróciła wcześniej do domu. Usłyszała krzyki przez drzwi.

 


Okazało się, że to opiekunka wydziera się na jej mamę, że ta wybrudziła pościel. Wygoniła ją

 


- Były dni, kiedy miałam tego serdecznie dość - mówi Ewa. - Byłam bardzo przywiązana do mamy, serce mi się ściskało, kiedy widziałam, jak każdego dnia coraz bardziej pogrąża się w chorobie. Bywało, że mnie nie poznawała. Nie pytała o dzieci, synów. Kiedyś była zaskoczona, jak jej powiedziałam, że ma czwórkę dzieci. Zupełnie tego nie pamiętała, chociaż jakieś tam przebłyski pamięci były. Płakałam potem jak bóbr. Mama miała już też wcześniej problemy z sercem. Jak ją bolało, to zawsze się skarżyła. Od kiedy miała demencję, to mogłam się tylko domyślać, kiedy się źle czuje.

Mama zmarła we śnie. Kiedy Ewa rano weszła do jej pokoju, pierwsze, co zobaczyła, to jej uśmiech na twarzy.

- Być może jak umierała, to zobaczyła coś przyjemnego - mówi. - Ona żyła od dawna w swoim własnym świecie. Ciężko odgadnąć, co wtedy myślała, co wyobrażała sobie. Ale tak ją do dzisiaj pamiętam. Pogodną i uśmiechniętą. Nawet jak umierała.

 


Do braci wysłała jedynie SMS-y. Przez te kilka lat, kiedy zajmowała się mamą, żaden z nich się nie odezwał

 


Ani razu nie zadzwonili, czy nie trzeba jej w czymś pomóc. Dopiero później, już po pogrzebie dowiedziała się, że oni nawet ze sobą nie rozmawiali. Zero kontaktu. Jak obcy sobie ludzie.

- Pogrzeb był oczywiście też na mojej głowie - mówi. - Przyjechali na samą mszę. Pod kościołem poznałam dopiero ich rodziny. Tak, najstarszy i średni się ożenili, mieli dzieci.

Nerwy puściły jej podczas stypy. Kiedy spojrzała na ich zatroskane, smutne twarze, nie wytrzymała.

- Przy wszystkich zaczęłam opowiadać, jak przez lata przebierałam mamę, jak ją karmiłam, jak sprzątałam po niej, kiedy załatwiła się na środku pokoju. Przypomniałem im też, jak wyjmowałem czasem album ze zdjęciami i pokazywałam mamie rodzinę - także synów. Wydawało mi się, że czasami lekko się uśmiechała. Może przez moment dotarło do niej, że ma jeszcze kogoś na świecie oprócz mnie.

Ewa nie założyła do dzisiaj rodziny. Mieszka w mieszkaniu po mamie. Pracuje w hurtowni. Codziennie dojeżdża 18 kilometrów do miasta. Nie stać ją na samochód. Nie ma zresztą prawa jazdy. Z braćmi nie ma żadnego kontaktu. Po pogrzebie od razu wyjechali. Rok temu, na Zaduszki, sąsiadka mówiła jej, że na cmentarzu widziała chyba jej brata Jacka. Być może, bo palił się znicz zanim przyszła. Jej jednak nie odwiedził.

- Być może ma wyrzuty sumienia - kończy Ewa. - Nie wiem, jak pozostali bracia. I czy każdy z nich może ze spokojnym sumieniem spojrzeć na siebie w lustrze. Bo ja mogę. I nie mówię tego jako jakaś męczennica. To była przecież moja mama. Ona było dla mnie najważniejsza.

 

 

 

 

Tagi:

rodzina,  rodzeństwo, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz