Partner: Logo FacetXL.pl

Firmę przejął po ojcu. Zapracował na to. Od dziecka pomagał mu w warsztacie. Nawet w wakacje czy ferie nie miał wolnego jak inne dzieciaki.

- Ojciec był wziętym stolarzem – mówi Maciek. - Fachu nauczył go jeszcze jego dziadek. Był naprawdę dobrym fachowcem. Warsztat zaczął tak naprawdę przynosić duże pieniądze kilka lat przed jego śmiercią.

To też była niemała zasługa Maćka. Dzięki swoim kontaktom udało mu się podpisać intratne kontrakty w Skandynawii i Niemczech. Robili m.in. schody dla zagranicznych partnerów. Firma zatrudniała kilkadziesiąt osób. Maciek dokupił też wiele specjalistycznych maszyn. Z czasem zajęli się również produkcją ekologicznych placów zabaw. Na brak zamówień nie narzekali.

 


- Harowałem po kilkanaście godzin na dobę – przyznaje nasz bohater

 


- Nie, nie żalę się. Jestem przyzwyczajony do roboty. Ojciec mnie tego nauczył. Zawsze powtarzał, że w życiu najważniejsze jest mieć wykształcenie, swoje własne zdanie i jak coś w życiu robić, to tak, żeby to przynosiło i radość, i pieniądze.

Maciek miał to wszystko. Skończył politechnikę; był jednym z najlepszych na roku. Dostał nawet propozycję pozostania na uczelni. Mógłby się zająć pracą naukową. Kusiło go to z początku.

- Miałem jednak wizję rozwoju firmy – przyznaje. - Wiedziałem, że da mi to pieniądze. I to duże. Było to oczywiście wyzwanie, ale nie bałem się ryzyka.

Udało mu się przekonać ojca do zmian. Nie robili już wszystkiego, co im wpadło w ręce. Zainwestowali w nowy sprzęt, Maciek zaczął brać udział w dużych przetargach, zaczęli eksport tych schodów i z warsztatu zrobili duży, dochodowy zakład produkcyjny.

 


- Ojciec miał do mnie pełne zaufanie – podkreśla Maciek. - Fakt, że nigdy się na mnie nie zawiódł

 


- Mieliśmy czasami odmienne zdania w różnych kwestiach, także biznesowych, ale dogadywaliśmy się.

O jedno Maciek miał tylko żal do ojca: nigdy nie zaakceptował Marty – jego żony.

- Może tego nie okazywał jawnie, ale znałem go na tyle dobrze, że widziałem, jak stara się to ukryć – mówi 42-latek. - Jeden, jedyny raz słyszałem tylko, jak mama robi mu z tego powodu wyrzuty. Nie wiedzieli, że wszystko słyszałem. Ojciec powiedział wtedy, że nie może zaakceptować, że jego synowa śpi codziennie do południa, a jedyne jej zainteresowania to chodzenie do kosmetyczki i oglądanie seriali.

Kochał Martę, ale czasami w duchu przyznawał ojcu rację. Ale bronił ją w myślach. Marta nie miała w życiu lekko. Straciła rodziców w wypadku. Miała wtedy 13 lat. Wychowywała ją babcia. Życie jej nie rozpieszczało. W wieku 21 lat zachorowała na raka. Na szczęście został szybko wykryty. Był we wczesnym stadium. Udało się. Wyzdrowiała.

- Co jakiś czas musi jedynie robić badania kontrolne i jest to dla nas ogromny stres – przyznaje Maciek.

To był jego pomysł, żeby Marta nie pracowała. Stać ich było na to. A ona się na to chętnie zgodziła.

- Może gdzieś w podświadomości chciałem jej w ten sposób wynagrodzić te wszystkie nieszczęścia, jakie ją dotknęły w życiu – mówi Maciek. - Spełniałem jej wszelkie zachcianki. Marta rzeczywiście miała jak u pana Boga za piecem. Nawet nie musiała gotować, bo robiła to pani od sprzątania, którą zatrudniliśmy.

Trzy lata po ślubie urodził się ich pierwszy syn. Maciek po raz pierwszy w życiu upił się z radości. Za kolejne dwa lata – drugi syn.

- Byłem wniebowzięty – przyznaje nasz bohater. - Zawsze chciałem mieć syna. Wyobrażałem sobie, jak chodzimy razem na mecze, gramy w piłkę.

Nie grali. Ani Adaś, ani Krzyś, nie mieli – jak się okazało po latach – smykałki do sportu. Większość czasu spędzali przed komputerem. Maciek większość dnia spędzał w firmie i kiedy wracał do domu, był padnięty ze zmęczenia.

- Jak trzeba było, to i w weekendy musiałem przygotowywać jakieś dokumenty czy też zająć się akurat transportem – mówi. - Z chłopakami spędzałem niewiele czasu.

Ale wynagradzał im to: pieniędzmi. Adaś chciał najnowszy model smartfona? Proszę bardzo. Krzysiowi zamarzyła się najnowsza gra komputerowa? Nie ma sprawy. Od razu sięgał do portfela.

- Chodzili do najlepszych szkół, oczywiście prywatnych, uczyli się języków obcych, dostali się też na prestiżowe studia – kontynuuje nasz rozmówca. - Niestety, nie nauczyłem ich jednego: samodzielności i odpowiedzialności.

O tym przekonał się, kiedy zachorował. To były rutynowe badania. Robił je co pewien czas. Badania krwi, prześwietlenie, mocz i inne, które zlecał mu kolega-lekarz z miejscowego szpitala. Do tej pory wszystko było w porządku.

 


- No, stary, muszę ci jeszcze zrobić dodatkowe badania – usyszał kilka miesięcy temu. - Nie podoba mi się twoja nerka

 


To był guz. Złośliwy. Na szczęście operacyjny i bez przerzutów.

- Sama diagnoza była jak uderzenie obuchem w głowę – przyznaje Maciek. - Nigdy nie chorowałem. Dbałem o dietę, trzymałem wagę, jak tylko miałem możliwość, to chodziłem na siłownię, a tu nagle bach! Rak.

Marta przyjęła tę wiadomość ze stoickim spokojem. Stwierdziła, że nie ma się co przejmować, guz się wytnie i po sprawie. Zaraz też zaczęła opowiadać o przeżyciach jej najlepszej przyjaciółki, która akurat wróciła z Tunezji.

Adaś z Krzysiem zareagowali podobnie.

- Zastanawiałem się, jak im o tym powiedzieć – mówi Maciek. - W końcu to nie jest news o tym, że ojciec złapał anginę. Miałem raka. Kiedy ja się dowiedziałem o chorobie ojca, a miał też raka, tylko że płuc, to nogi się pode mną wtedy ugięły. A moi synowie? Adaś na chwilę oderwał na moment wzrok znad komputera i spytał, czy mi wytną całą nerkę. Krzysia z kolei interesowało jedynie, jak długo będą w szpitalu i co z naszym wyjazdem na Zanzibar. Obiecałem im wcześniej, że się tam wybierzemy w tym roku. Byłem zszokowany ich reakcją.

 


Nie chodziło mi o to, żeby rozpaczali nad moim losem, okazywali nadmierne współczucie, ale po nich ta wiadomość spłynęła jak po kaczce

 


Na oddział trafił dwa dni przed operacją.

- Bałem się jak diabli – nie ukrywa. - Pierwszy raz w szpitalu, pierwsza od razu tak poważna operacja.

Do szpitala pojechał taksówką. Chłopcy byli na zajęciach, a Marta bała się rano prowadzić samochód, bo wpadła do nich koleżanka Marty. Wypiły sporo wina.

- Wieczorem zadzwoniła – mówi. - Przekazała pozdrowienia od synów i spytała, gdzie jest w garażu benzyna, bo rano miał przyjść wynajęty ogrodnik do skoszenia trawnika. Następnego dnia dzwoniła kilka razy. A to kiedy dawałem nawóz do iglaków, czy od dawna klon choruje i dlaczego zraszacz się zacina. To ją najbardziej interesowało. Nie spytała, czy czegoś potrzebuję, albo – tak po ludzku – żebym się niczym nie przejmował i wszystko będzie dobrze. To już moja księgowa okazała więcej empatii niż własna żona. Pani Maria zadzwoniła wieczorem – dzień przed operacją. Powiedziała, że jej mąż miał kiedyś podobną operację i do dzisiaj ma się super. Nawet piwko czasami pije. Jakoś tak raźniej mi się zrobiło.

Po operacji wysłał do Marty SMS-a. Nie miał siły rozmawiać. Był cały obolały.

 


Odpowiedziała po godzinie. Sorry, byłam u fryzjera – napisała.

 


Leżał w dwuosobowej sali. Sąsiad obok miał mieć podobną operacją, ale dzień po nim. Kiedy Maciek powoli dochodził do siebie po narkozie, usłyszał charakterystyczny dźwięk przychodzącej wiadomości. Nie, to nie był jego telefon. To sąsiada.

- Wariat – usłyszał obok. - Wie pan, co syn napisał? Trzymaj się tatusiu, kocham cię. Nie wariat? A to panie, przecież stary chłop. W tym roku skończy 50 lat.

Maciek nie przyznał się, że jego synowie też mu wysłali SMS-y. Życzyli zdrowia. Przy okazji chcieli się upewnić, czy pamięta o biletach na koncert ich ulubionego zespołu. Bo jutro rusza sprzedaż wejściówek. Oni chcieliby te najlepsze. Po 1200 złotych.

 

 

 

 


 
 

 

 
 
 
 
 
OdpowiedzPrzekaż dalej
 
 
 

Tagi:

rodzina,  choroba, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz