Partner: Logo FacetXL.pl

Życie Rafała było pełne zawirowań. Nie miał szczęśliwego dzieciństwa. Nie mógł mieć, bo jego rodzice nie wiedzieli, co to jest miłość rodzicielska. Znali inną miłość - do alkoholu. Byli od niego uzależnieni. Rafał od małego wychowywał się w domu pełnego oparów alkoholu i zapachu smrodu papierosów.

Dziś ma 35 lat i wciąż to pamięta.

- Przez wiele lat, jak wchodziłem do pomieszczenia, gdzie ktoś palił papierosy, to czułem się nieswojo - zaczyna swoją historię. - A jak jeszcze poczułem odór piwa czy wódki, to od razu źle się czułem. Kołatanie serca, wydawało mi się, że zaraz zemdleję. Długo tak miałem.

W domu nie było przemocy, bicia. Rodzice mieli kawałek pola, ojciec dorabiał pracami traktorem, a mama chodziła sprzątać do szkoły. W lecie, kiedy były wakacje, dorabiała w miejscowej przetwórni.

 


Mieszkali w starej, drewnianej chałupie, która wymagała pilnego remontu. Na to jednak nigdy nie było pieniędzy

 


- Jak byli trzeźwi, to chodzili ze mną na spacery, ojciec brał mnie na traktor, pamiętam, że czasami mama czytała mi bajki przed snem - opowiada Rafał. - Z czasem coraz rzadziej; zdarzało się, że pijani usypiali przy stole. Ja wtedy po cichutku, żeby ich nie obudzić przykrywałem jakimś kocem i sam szedłem spać.

Kiedy poszedł do szkoły, często zostawał po lekcjach w świetlicy. Tego dnia, kiedy jego wychowawczyni weszła na salę, od razu wiedział, że coś złego się stało.

- To było przeczucie - mówi. - Jak tylko na nią spojrzałem, to byłem pewny, że coś się wydarzyło.

 


Nie do końca rozumiał, co tak naprawdę się stało. Dotarło do niego jedynie, że rodzice nie żyją

 


Resztę pamiętał jak przez mgłę.

- Spalił się nasz dom - mówi Rafał. - Potem się okazało, że to od kozy w pokoju. Piec, od kiedy pamiętam stał nieużywany. Paliliśmy w tej kozie. Rodzice rozpalili w niej, ale nie zamknęli drzwiczek. I przysnęli zmorzeni pewnie alkoholem. Nie było co ratować. Zanim straż przyjechała, zostały tylko zgliszcza. I ich zwłoki.

Rafał prosto ze szkoły trafił od razu do pogotowia opiekuńczego. Ten dzień zapamięta do końca życia.

- Wciąż mam ten obrazek, kiedy stoję wieczorem w korytarzu pogotowia, a wkoło mnie sami obcy ludzie - mówi. - Byłem przerażony, nie byłem w stanie powiedzieć nawet jak mam na imię. W głowie kłębiły mi się straszne myśli. Nie wiedziałem, co to jest to pogotowie, co ze mną dalej będzie. Dla takiego ośmiolatka jak ja wtedy, to było tak traumatyczne przeżycie, którego nie da się opisać, opowiedzieć. Niech pan sobie wyobrazi takiego malucha, który tym swoim dziecinnym rozumem usiłuje znaleźć wyjście z tej sytuacji. Co może wymyślić? Czułem jedynie pustkę, rozpacz i przeogromny strach.

Przez pierwsze dni ciągle miał kogoś przy sobie - a to wychowawca, a to psycholog. Najwięcej dowiedział się jednak od kolegi w pokoju. Był tu już kilka tygodni, nieco starszy od niego. To on mu wytłumaczył, czym jest bidul i co go może czekać.

- Wtedy po raz pierwszy usłyszałem o rodzinie zastępczej - mówi Rafał. - Ten kolega powiedział, że najgorzej jak mnie nikt nie weźmie, bo wtedy czeka mnie dom dziecka. A to - jak mi przedstawił - najgorsze rozwiązanie. Najlepiej gdyby mnie zabrał ktoś z rodziny.

Ta myśl zupełnie zawładnęła Rafałem. Gorączkowo usiłował sobie przypomnieć wszystkich bliskich, którzy ich odwiedzali. Pierwsza myśl to ciotka, która mieszkała niedaleko nich.

- Nigdy jej nie lubiłem, ale wtedy stała się dla mnie jedyną nadzieją, zbawicielką - mówi Rafał. - Zresztą nauczyciele i wychowawcy powoli przygotowywali mnie do tego, że być może trafię do kogoś z mojej rodziny.

 


Wizyta ciotki w pogotowiu była jednym z najważniejszych wydarzeń w jego dotychczasowym, ośmioletnim życiu

 


Od rana czekał na nią. Nie mógł w nocy usnąć. Wydawała mu się aniołem, który przyjdzie i zabierze go do siebie.

- Wszystkim wkoło opowiadałem, że mnie stąd weźmie - wspomina. - Widziałem w ich oczach zazdrość.

Nie brał pod uwagę, że spotka go srogi zawód. Ciotka w pośpiechu wyszła z pokoju dyrektorki. Wcześniej przywitała się z Rafałem, dała mu reklamówkę ze słodyczami, jakimiś pluszakami. Czekał na nią w pokoju. Z gotowym plecakiem do wyjścia. To miał być ten dzień, kiedy tak wiele miało się zmienić w jego życiu.

Po latach, zupełnie przypadkowo dowiedział się, że ciotka odmówiła opieki nad nim. Stwierdziła, że czuje się staro, jest chora na cukrzycę, a poza tym, że ta cała sytuacja przerasta ją i nie wyobraża sobie ośmioletniego bratanka u siebie. I wyszła, a właściwie prawie wybiegła z gabinetu.

- W ciągu kilku tygodni dostałem takie dwa ciosy od życia, że dorosłemu trudno byłoby się po tym pozbierać, a co dopiero dziecku - mówi Rafał.

I wtedy nastąpił cud. Rafał nie pamiętał cioci Zeni. To daleka kuzynka ze strony ojca. Podobno była raz u nich w domu, jak był niemowlakiem. Mieszkała na drugim końcu Polski. W zasadzie to nic o niej nie wiedział.

- W pogotowiu udało im się do niej dotrzeć - mówi Rafał. - Nie robiłem sobie większej nadziei po tym, jak zostałem potraktowany przez ciotkę Marysię. Wiem, że pani dyrektor spotkała się także z cioteczną siostrą mamy, ale ta też nie wyraziła ochoty, żeby mnie przygarnąć. W pogotowiu nikt mnie nie odwiedził przez ten cały czas pobytu. Pies z kulawą nogą nie zaintersował się, co ze mną będzie.

To było 18 grudnia. Ciocia Zenia czekała niego w pokoju.

- Jedziemy Rafałku do domu - rzuciła, kiedy pojawił się w drzwiach.

To były najpiękniejsze słowa, jakie ośmiolatek usłyszał.

 


- Czułem się jak we śnie - mówi Rafał. - Nawet dzisiaj łapie mnie za gardło jak to sobie przypomnę

 


Ciotka była przede wszystkim konkretna. O śmierci rodziców Rafała dowiedziała się, kiedy była za oceanem. Nie była na pogrzebie. Kiedy zadzwonili do niej z pogotowia i opowiedzieli o tym, że jedna z ciotek odmówiła opieki, nie wahała się ani minuty. Wsiadła w samochód i już następnego dnia była na miejscu.

- Kiedy wróciłem ze szkoły, czekała już na mnie w pokoju - mówi Rafał. - Przytuliła mnie, ale bez zbędnych czułości i od razu przeszła do rzeczy. Traktowała mnie jak dorosłego. Nie owijała w bawełnę. Powiedziała, że załatwiła wszystkie formalności i zabiera mnie do siebie. Bardzo wszystkim zależało, żebym już święta spędził poza ośrodkiem.

Ciotka mieszkała w Sudetach. Sześć godzin jazdy samochodem. Miał czas, żeby ją o wszystko wypytać. Nie znał jej przecież. Czuł jednak się tak, jakby wygrał główną nagrodę w totka.

- Ciotka była kiedyś policjantką - opowiada Rafał. - Oficerem. Zajmowała się szkoleniem, jeździła na misje, zarządzała. To mi zaimponowała. A jeszcze jak rzuciła, że świetnie strzela z pistoletu, to już w ogóle czad.

Była panną. Kiedyś przyznała się, że miała wiele lat temu chłopaka, myśleli o ślubie. Też policjant. Zginął w wypadku, kiedy ścigali złodziei samochodów. Od tamtej pory z nikim się nie związała. Miała duży dom niedaleko Jeleniej Góry. Kupiła go od znajomego. Był do remontu. Wsadziła w niego mnóstwo pieniędzy.

- Tuż przed emeryturą ciotka dostała duży spadek po jakimś stryju, który po wojnie wyjechał do Stanów - mówi Rafał. - Nie miał bliższej rodziny. Ciotka mówiła mi, że za te pieniądze wyremontowała dom i kupiła kilka działek. Jako lokatę na przyszłość. Miała też niezłą emeryturę. Żyła na bardzo przyzwoitym poziomie.

 


Rafał od pierwszego dnia poczuł, że jest w prawdziwym domu

 


- Miałem swój pokój, własne meble, ubrania, ale przede wszystkim ciotka była niezwykle mądrą i kochającą osobą - mówi Rafał. - Nie pieściła się ze mną, nie wspominała, jak mi w życiu musiało być ciężko, nie było mowy o bidulu. Powiedziała, że mam sprzątać u siebie w pokoju, uczyć się, nie łobuzować i że będziemy razem chodzić do kościoła.

- A poza tym, to cię bardzo kocham, jesteś dla mnie synem i chcę, żebyś o tym wiedział - powiedziała na koniec i przytuliła do siebie - wspomina Rafał. - Te słowa zapamiętam do końca życia.

Lata mijały. Rafał szybko stał się samodzielnym dzieckiem. O wiele bardziej niż jego rówieśnicy. Ciotka była z niego dumna. Nie dosyć, że się dobrze uczył, to kilka razy jej zaimponował, kiedy jeszcze w podstawówce stanął w obronie młodszego kolegi. Oberwał, ale stanął na wysokości zadania.

- Tak mnie ciocia wychowała - mówi. - Była surowa, ale sprawiedliwa. Jak coś źle zrobiłem, to mi najpierw cierpliwie tłumaczyła, wyjaśniała, a dopiero potem karała.

 


Nigdy nie dał jej powodów do płaczu z jego powodu. Chyba, że były to łzy wzruszenia

 


Pierwszy raz ciocia rozpłakała się na Dzień Matki. Ona, twarda i z pozoru nieskora do sentymentów kobieta płakała jak bóbr, kiedy rano w swoim łóżku znalazła laurkę i napis "Kocham się Mamo". Przez duże M. Powiedziała mu o tym po latach. I zawsze tak było w Dniu Matki. Nawet jak potem składał jej życzenia przez telefon, to łzy same cisnęły się jej do oczu.

- Ciocia nigdy nie kłamała, nie kręciła, mówiła zawsze to, co leżało jej na sercu. - dodaje Rafał. - O swojej chorobie nie pisnęła przez laty ani słowa.

To był rak. Wyjątkowo złośliwy. Był u niej w szpitalu do samego końca. Trzymał ją za rękę, kiedy umierała. Czuł, że jest szczęśliwa widząc go obok siebie.

- Pogrzeb był skromny - kończy Rafał. - Tak jak chciała. Powiedziała mi o tym jeszcze w szpitalu, kiedy jeszcze była świadoma.

 


O pogrzebie powiadomił też ciotkę, która wtedy uciekła z bidula, nie chcąc się nim zaopiekować

 


- Ona jest już staruszką - mówi. - Po tylu latach nie mam do niej żalu. Wiem, że jako dziecko mogłem się czuć wtedy zraniony, ale dzisiaj z perspektywy czasu nie chcę jej osądzać. Pozostawiam to jej sumieniu. Tak jak i ta cioteczna siostra mamy. Być może ją też to przerosło.

Rafał jest dzisiaj politykiem. Pokazuje się często w telewizji. Jest o nim sporo w mediach. Jest znanym i zamożnym człowiekiem. A rodzina sobie o nim teraz przypomniała.

- Przez te wszystkie lata byłem kilka razy w rodzinnych stronach - mówi. - Nawet odwiedziłem ciotkę, jej dzieci, byłem też u tej drugiej ciotki. Rozmowa się nie kleiła. Wtedy jeszcze byłem na studiach. Potem przyjeżdżałem na grób rodziców, ale już do nich nie zaglądałem.

A miesiąc temu zadzwonił do niego Artur. To daleki kuzyn ze strony jego ojca. Ciocia Zenia kiedyś powiedziała Rafałowi, że jak był w liceum, to dzwoniła do tego Artura. Chciała się z nim spotkać.

- Niczego od niego nie chciała - mówi Rafał. - Wiele razy mi powtarzała, że teraz rodziny nie utrzymują ze sobą kontaktu, nie znają się i nie podobało jej się to. Chciała to zmienić.

Wtedy Artur nie był zainteresowany wizytą, jakikolwiek kontaktem. Być może bał się, że Rafał coś od niego będzie chciał.

- Było odwrotnie - kończy Rafał. - Nie wiem skąd wziął do mnie telefon. Na początku się tłumaczył, że się nigdy nie odzywał, bo nie miał adresu, a potem był zajęty, ale cieszy się, że teraz może zadzwonić. I że chętnie się ze mną spotka. I zaprasza do siebie. A przy okazji spytał, czy nie mam znajomości na uczelni w Warszawie, bo jego córce zabrakło kilka punktów, żeby dostać się na medycynę. A że mnie często widział w telewizji, to pomyślał sobie, że rodzina powinna się trzymać razem. Dowiedział się również, że ciocia Marysia miała wylew. Kolejny. I czy nie mógłby załatwić miejsca w jakims ośrodku rehabilitacyjnym.

- Bo wiesz, jaki są kolejki - zakończył. - A ciotka to przecież najbliższa rodzina...

 

 

 

 

 

 

Tagi:

rodzina,  wsparcie, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz