Partner: Logo FacetXL.pl

Rozmowa z Tomaszem Maciuszczakiem, dziennikarzem TVP3 Lublin i spikerem sportowym

 


• Jak się zostaje spikerem sportowym?

- Nie znam gotowego przepisu, w moim przypadku po prostu tak wyszło. Od osiemnastu lat pracuję w mediach. Zaczynałem jako dziennikarz sportowy w radiu akademickim w Lublinie, później komentowałem m.in. mecze żużlowe w nieistniejącej już lubelskiej telewizji internetowej, więc miałem obycie z mikrofonem. Dodatkowo dorabiałem jako konferansjer podczas różnego rodzaju eventów. Na początku 2015 roku zadzwonił znajomy, który pomagał organizacyjnie ówczesnym działaczom żużlowego Motoru. Zapytał, czy nie chciałbym zostać klubowym spikerem, bo akurat szukali kogoś na to stanowisko. Zgodziłem się od razu i przepracowałem cały sezon. Niestety, z powodu problemów finansowych klub nie przystąpił do kolejnych rozgrywek i Lublin miał przymusową przerwę od ligowego żużla. Wtedy dostałem propozycję z AZS UMCS - najpierw był futsal, a potem kobieca koszykówka. Do żużla wróciłem w 2017 roku. Spikerem Motoru byłem przez pięć lat. W tym czasie drużyna awansowała z drugiej ligi do Ekstraligi, uznawanej za najlepszą żużlową ligę świata. Obecnie można mnie spotkać z mikrofonem na meczach koszykarzy Startu i rugbistów Budowlanych.

 


• Czy pamiętasz swój debiut z mikrofonem?

- To było znacznie wcześniej. 2007 rok i mityng w chodzie sportowym w Hrubieszowie. Tę imprezę organizował tata mojego kolegi, z którym pracowałem w radiu. Pewnego dnia ten kolega zapytał, czy nie chciałbym poprowadzić tego wydarzenia, bo jego zdaniem nadawałbym się do tej roboty. Pozdrawiam więc Maćka, bo to w sumie od niego to wszystko się zaczęło.

 


• Co jest łatwiej prowadzić? Mecz żużla, koszykówki czy rugby? 

- Nie patrzę na to w ten sposób. Do każdego meczu podchodzę tak samo, niezależnie od dyscypliny. Staram się po prostu jak najlepiej wykonać swoje zadanie. Ale różnic jest sporo, chociażby w kwestiach organizacyjnych. Rozgrywki żużla i koszykówki są w pełni sprofesjonalizowane, spikerzy muszą mieć licencje i przejść odpowiednie szkolenie. W trakcie meczu pracujemy z zegarkiem w ręku, niektóre punkty programu musimy realizować według ściśle określonego schematu, później jesteśmy z tego rozliczani. W rugby funkcja spikera nie jest w żaden sposób usankcjonowana. Zdarza się, że pełnią ją osoby wyłonione tuż przed spotkaniem, bo akurat były „pod ręką”. Przeważnie są to byli zawodnicy, którzy pod względem merytorycznym świetnie się do tego nadają, ale często nie mają odpowiedniego przygotowania. Pamiętam, że kiedy zaczynałem w rugby, czasami po meczach podchodzili do mnie przedstawiciele drużyn przeciwnych i gratulowali obiektywnego i bezstronnego komentarza, bo nie na wszystkich stadionach jest to normą. Dla spikera to najlepszy komplement. Wracając do odpowiedzi na pytanie, to w pewnym sensie trochę łatwiej było na meczach żużlowych. Tam przeważnie pracowałem w duecie, przez kilka lat współpracowałem z Dominikiem Berwertzem, którego głos lubelscy kibice znają także ze spotkań piłki ręcznej czy siatkówki. W takiej konfiguracji masz więcej czasu, żeby złapać oddech, czy na spokojnie przemyśleć to, co chcesz za chwilę powiedzieć.

Spotkanie z Kentem Washingtonem w Centrum Historii Sportu w Lublinie


• Największa moja wpadka, to... 

- Ta największa jest chyba jeszcze przede mną. W tej pracy trudno jest uniknąć drobnych pomyłek, czy przejęzyczeń. Kiedyś, podczas młodzieżowych zawodów żużlowych zdarzyło mi się pomylić kolejność zawodników na mecie, o czym uświadomiłem sobie słysząc reakcję kibiców. Grunt to umieć z twarzą wybrnąć z takiej sytuacji. Czasem można obrócić to w żart, innym razem po prostu uderzyć się w pierś, przyznać do błędu i dalej robić swoje.

 


• Są z tego przyzwoite pieniądze?

- Dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają. Owszem, jestem wynagradzany na wykonaną pracę, ale traktuję to bardziej jako pasję. Jako niespełniony sportowiec mam możliwość uczestniczenia w widowisku sportowym i mogę dołożyć do niego coś od siebie w taki sposób, w jaki potrafię. To coś więcej niż praca. Tym bardziej, że jestem emocjonalnie związany z klubami, z którymi współpracuję, choć w trakcie meczów staram się te emocje odłożyć na bok.

W żużlu było mi dane prowadzić zawody rangi mistrzostw świata czy Europy, praktycznie w każdym ligowym meczu komentowałem wyczyny zawodników ze światowej czołówki, na trybunach za każdym razem zasiadał komplet widzów, 10 tysięcy fantastycznych, żywiołowo reagujących kibiców. Jako spiker Startu miałem przyjemność poprowadzić spotkanie z Kentem Washingtonem, pierwszym czarnoskórym koszykarzem, jaki grał w polskiej lidze. Wyobraź sobie, że za każdym razem, gdy w domu rodzinnym oglądaliśmy „Misia”, kiedy była ta scena, w której Ryszard Ochódzki przypominał sobie swoją młodość, mój tata pokazywał palcem na telewizor i mówił: „To jest Kent Washington, pierwszy czarnoskóry koszykarz w Polsce, legenda Startu Lublin”. Wtedy nie mogłem uwierzyć, że taka historia miała miejsce w moim mieście, a teraz siedziałem obok tego gościa i mogłem porozmawiać z nim o jego wspomnieniach z tamtych lat. Coś niesamowitego.

 


• Znasz sport od strony praktycznej? Coś uprawiałeś? 

- Jestem z pokolenia, które wychowało się na osiedlowym boisku, na którym bramki robiło się z plecaków albo kamieni. Nigdy nie kombinowałem, żeby mieć zwolnienie z WF-u. Ale tak wyszło, że nie trenowałem wyczynowo żadnej dyscypliny. Natomiast kilka lat temu w Budowlanych powstawała drużyna rezerw, grająca obecnie w drugiej lidze, czyli na najniższym szczeblu rozgrywkowym w rugby 15-osobowym. Pomyślałem, że to dobra okazja, żeby lepiej poznać ten sport od środka, bo jest to dyscyplina niszowa, z dość skomplikowanymi dla osoby z zewnątrz regułami gry. Właśnie takiej insiderskiej wiedzy mi brakowało, a w ten sposób miałem możliwość poczuć klimat boiska i szatni. Teraz komentując mecz mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że wiem, co czuje zawodnik, który w pełnym biegu zderza się z ważącym ponad 100 kilogramów rywalem.

Mecz Ekstraligi Rugby: Edach Budowlani Lublin – Orkan Sochaczew


• Jakie spotkanie, które prowadziłeś najbardziej utkwiło ci w pamięci? 

- Bez wątpienia był to awans żużlowego Motoru do Ekstraligi w 2018 roku. W pierwszym meczu przegraliśmy na wyjeździe z ROW-em Rybnik czternastoma punktami i mało kto wierzył, że w rewanżu uda się odrobić straty. Albo inaczej - każdy po cichu wierzył, ale nikt nie mówił o tym głośno. Ten drugi mecz rozpoczął się tak, że z każdym biegiem rosła wiara w to, że stanie się to, co wcześniej traktowaliśmy w kategoriach cudu. Ostatecznie wygraliśmy dwumecz dwoma punktami i po ostatnim wyścigu wybuchła euforia, bo po 23 latach Motor wracał do najwyższej klasy rozgrywkowej. Byłem wtedy jednym z wielu dorosłych facetów na stadionie, którym ciężko było powstrzymać łzy szczęścia. Ale trzeba było wziąć się w garść i dokończyć swoją robotę.

W pamięci pozostał mi także żużlowy sezon 2020, kiedy rozgrywki toczyły się pod znakiem obostrzeń związanych z pandemią koronawirusa. Pierwsze mecze były rozgrywane bez udziału publiczności, a w pierwszej kolejce nie było nawet spikerów, bo żużlowa centrala uznała, że w takich okolicznościach nie są oni potrzebni. Zawodnicy narzekali wtedy, że zupełnie nie czuli atmosfery zawodów. Głównie to dzięki ich uwagom od następnej kolejki wróciliśmy na stadiony. Ale mówienie do pustych trybun było dla mnie dość traumatycznym przeżyciem. Do tej pory nie wyobrażałem sobie sportu bez kibiców, a wtedy poczułem to na własnej skórze.

 


• Masz jakiś wzór do naśladowania? 

- Kiedy zaczynałem chodzić na żużel, funkcję spikera pełnił nieżyjący już Mariusz Stypuła, w Lublinie postać wręcz legendarna. Na lubelskim stadionie kabina spikerska sąsiaduje z pomieszczeniem dziennikarzy. Wykonując swoją pracę, przez szybę mogłem podglądać, jak „Mario” wykonywał swoją. Widziałem jak współpracuje z sędzią, jak prowadzi prezentację, co robi między biegami… Wtedy nawet nie liczyłem na to, że kiedyś znajdę się po tej drugiej stronie szyby. Mariusz miał swoje słynne powiedzenie: „Nie ma ciszy na stadionie przy Alejach Zygmuntowskich”. Raz zdarzyło mi się wypowiedzieć je podczas meczu, ale szybko się zreflektowałem, że nie powinienem tego robić. To był jego znak rozpoznawczy, ja muszę zapracować na swój. Zawody żużlowe miałem przyjemność współprowadzić z Tomkiem Dryłą, Tomkiem Lorkiem czy Robertem Nogą. To nazwiska doskonale znane kibicom tej dyscypliny. U każdego z nich podpatrzyłem coś, co później mogłem wykorzystać w swojej pracy. Z kolei kiedy po raz pierwszy robiłem licencję na koszykówkę, mieliśmy szkolenie z Mariuszem Machnikowskim, wieloletnim spikerem z Gdyni. To on uświadomił mi, jak istotna jest nasza rola. Podzielił się wieloma historiami ze swojej spikerskiej przygody. Jeśli mam wskazać kogoś, na kim się wzoruję, to bez wątpienia muszę wymienić właśnie jego. Przekazał mi fundamentalną wiedzę, z której korzystam do dziś, niezależnie od dyscypliny sportu.

W duecie z Dominikiem Berwertzem podczas półfinału żużlowej PGE Ekstraligi w 2021 roku


• W polskich ligach jest dużo obcokrajowców. Jak uczysz się wymowy nazwisk? 

- Przeważnie pytam u źródła. Z pomocą przychodzą transmisje telewizyjne, ale zazwyczaj przed każdym meczem osobiście konsultuję kwestie wymowy ze sztabami drużyny przyjezdnej. Chodzi głównie o szacunek do zawodników, bo nikt nie chciałby, żeby jego nazwisko było przekręcane lub wymawiane w niewłaściwy sposób.

 


• Czy przed meczem jakoś się przygotowujesz? Zbierasz ciekawostki, robisz notatki? 

- Rozgrywki ligowe śledzę na bieżąco, więc przeważnie wiem, jaka jest stawka danego meczu. Ale przed każdym spotkaniem przygotowuję sobie garść ciekawostek czy statystyk. Spiker stadionowy ma inne zadanie niż komentator telewizyjny, który odzywa się właściwie przez całą transmisję. Tu nie ma potrzeby mówienia aż tyle. Ale zdarzają się chociażby nieprzewidziane przestoje w grze, kiedy trzeba powiedzieć coś więcej, żeby przykuć uwagę kibiców na trybunach.

Jeśli chodzi o robienie notatek, to w przypadku żużla i koszykówki z pomocą przychodzi internet, bo wiele rzeczy o zawodnikach można znaleźć właśnie w sieci. W przypadku rugby tak łatwo nie jest. Trzeba wiedzieć, gdzie szukać, a wiele informacji zdobywa się samemu, w rozmowach z osobami związanymi z tym środowiskiem. Ale w pewnym sensie jest to kwintesencja dziennikarstwa, którym zajmuję się na co dzień.

 


• Czego nie wolno robić spikerowi? 

- Przede wszystkim komentować decyzji sędziego, ani samemu wydawać werdyktów. Musimy też reagować, kiedy z trybun zaczynają dobiegać niecenzuralne słowa, czy dochodzi do chuligańskich wybryków. Kiedy pojawiają się negatywne emocje, musimy zrobić wszystko, żeby je uspokoić i absolutnie nie możemy powiedzieć czegoś, co mogłoby prowadzić do eskalacji napięcia. W swojej pracy staram się też pamiętać o tym, że my jesteśmy tylko dodatkiem do widowiska sportowego. Emocje na boisku, parkiecie czy torze zapewniają zawodnicy. Atmosferę na trybunach robią kibice. Naszą rolą jest po prostu tego nie zepsuć.

Tagi:

sport,  mecz,  spiker, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz