Ted St. Martin – bo o nim mowa - grał jako dzieciak w szkolnej drużynie koszykówki, ale nie był gwiazdą. Częściej siedział na ławce niż grał. Kariery w każdym razie na parkiecie nie zrobił. Trzeba jednak przyznać, że jako nastolatek już wtedy miał niezłą skuteczność w rzutach osobistych. Był też niezły w obronie. W wieku 13 lat zajął trzecie miejsce w regionalnym konkursie strzeleckim.
Koszykówka zawsze go interesowała. Kiedy został farmerem, na ścianie obory powiesił obręcz. Każdego dnia, po kilka godzin ćwiczył rzuty osobiste. Dążył do perfekcji; wciąż doskonalił technikę rzutu. Pewnego razu zaprosił znajomych do siebie i pokazał co potrafi – rzucił celnie do kosza 514 razy. Zadziwił wszystkich. Rodzina zawsze mu kibicowała, a miał liczne rodzeństwo: siedmiu braci i pięć sióstr.
I trzeba przyznać, że robił kolosalne postępy. Zaczął trafiać seriami – najpierw po kilkadziesiąt celnych rzutów z rzędu, potem po kilkaset, aż doszedł do takiej wprawy, że godzinami potrafił umieszczać piłkę w koszu nie pudłując ani razu.
Zaczął brać udział w konkursach rzutowych, które odbywały się w różnych zakątkach kraju – często w przerwie między meczami na różnym szczeblu rozgrywek, także NBA.
Znalazł sponsorów, którzy zwietrzyli interes na niepozornym (ok. 170 cm wzrostu) koszykarzu-amatorze, który imponował niesamowitą skutecznością. Kupili mu busa, którym jeździł od zawodów do zawodów. Konkursy rzutów z udziałem Teda przyciągały tłumy kibiców. Pokazy odbywały się w szkołach, centrach handlowych, na imprezach charytatywnych czy w salonach samochodowych.
Wiele osób, które przychodziły na niecodzienne pokazy nie ukrywało, że każdy czekał na punkt kulminacyjny imprezy – kiedy Ted spudłuje. I prowokowali go. Niektórzy siadali za koszem trzymając np. w rękach duże fotografie roznegliżowanych kobiet. To miało go rozpraszać. Gdy w końcu pudłował, kibice krzyczeli tak, jakby zdobył punkty decydujące o mistrzostwie świata.
28 kwietnia 1996 r. w Jacksonville na Florydzie Ted St. Martin trafił do księgi Guinnessa. Siedem godzin dwadzieścia minut – tyle dokładnie trwała jego seria celnych rzutów osobistych. Spudłował dopiero przy 5222 rzucie. To do dziś niepobity rekord. On sam w wielu wywiadach twierdził, że rzuty oddaje mechanicznie – nie skupia się na technice, ale działa jak automat. Nie ukrywał, że mógłby być konsultantem w NBA. Nigdy jednak nikt nie korzystał w pełni z jego usług w profesjonalnej koszykówce.
Metoda rzutów wolnych St. Martina jest prosta i nieskomplikowana i w niczym nie przypomina techniki znanej z profesjonalnych parkietów. Według niego, rzut powinien charakteryzować wysoki łuk. Ruch strzelca powinien być wykonywany od pasa w górę. Prawidłowa postawa dla praworęcznego to prawy palec u nogi postawiony na linii, a lewa stopa z tyłu, odwrotnie dla leworęcznego.
St. Martin zaczyna z piłką trzymaną na wysokości brody. Gdy rzuca, obie ręce prowadzą piłkę w kierunku obręczy. Nie ma tu charakterystycznej „miękkiej kiści”, a większość trenerów skrzywiłaby się, widząc taką technikę rzutu.
Amerykański farmer z księgi Guinnessa powtarzał w wywiadach, że nie potrafi zrozumieć, jak niektórzy gracze NBA, otrzymując fortuny za swoją grę, mają czasami skuteczność na żenującym poziomie zaledwie 50 procent.
Ted często podkreślał, że jego największym osiągnięciem są 84 celne rzuty oddane w ciągu 8 minut z odległości 30 stóp, czyli ok. 9 metrów. Zrobił to w sklepie sportowym w Orange w Kalifornii.
- Oddawanie jedynie rzutów osobistych na boisku nie ma jednak nic wspólnego z koszykówką – twierdzi Jerzy Żytkowski, były koszykarz Startu Lublin, brązowy medalista mistrzostw Polski. - Nie na tym polega ta gra. Ale przyznaję, że taka skuteczność budzi szacunek i podziw.
Ted St. Martin od wielu lat nie zajmuje się już rzucaniem do kosza. Kolana odmówiły posłuszeństwa. Wiek też zrobił swoje. Niesamowity strzelec zbliża się do dziewięćdziesiątki.
Wielu fachowców od koszykówki uważa, że rekord Teda nigdy nie zostanie pobity.
Co ciekawe, drugi na liście celnych rzutów osobistych z rzędu jest inny Amerykanin - Tom Amberry, który w 1993 r. trafił 2750 razy. Prawdopodobnie wynik byłby lepszy, ale przerwano mu śrubowanie rekordu z powodu... późnej pory i zamknięcia hali, w której rzucał. Amberry swój wyczyn osiągnął w wieku 72 lat.
Źródło:
https://www.basketballnetwork.net/old-school/ted-st-martin-holder-of-the-guinness-world-record-for-most-consecutive-free-throws
https://www.slamonline.com/archives/ted-st-martin-free-throw-record/