Lubią nas

O serdeczności Gruzinów można się przekonać na każdym kroku. Widząc cudzoziemca, nie mają oporów żeby podejść do „obcego” na ulicy lub w pociągu i spytać, skąd pochodzi.

- Ach, Polsza! – najczęściej mówią o nas z niekłamaną sympatią i unoszą kciuk do góry. Potem pada nazwisko Lecha Kaczyńskiego i od tej pory każdy Polak jest dla nich bratem. Tragicznie zmarły polski prezydent ma nie tylko swoją ulicę i pomnik w Tbilisi; jest również skwer im. Lecha i Marii Kaczyńskich w Batumi. Zdarza się również, że Gruzini słysząc polską mowę, przypomną naszym rodakom o jednym z czterech pancernych. Film ten cieszył się zresztą w dawnym ZSRR dużym powodzeniem. Język rosyjski znają tu wszyscy. Z młodszymi bez problemu można porozumieć się po angielsku.

fot. Autor

 

O Putinie lepiej z Gruzinami nie rozmawiać. Zarówno jego, jak i Rosję uważają za okupantów. Zwłaszcza teraz, kiedy napadli na Ukrainę.

- Ale do tej pory nie przeszkadzała wam obecność wielu turystów z Rosji…

- Biznes to biznes – mówią.

Gruzini z dumą przyznają, że niektórzy z nich lub z ich bliskich pracowali w Polsce. I że dobrze zarabiali. Chwalili się również znajomością kilku słów po polsku. W większości nie nadają się do cytowania.

  Ceny kuszą

Atutem Gruzji dla polskiego turysty są z pewnością ceny przyjazne portfelowi. Popularne chaczapuri, zapiekane placki z serem lub innym nadzieniem można kupić już za mniej niż 3-4 zł. Są sprzedawane m.in. w maleńkich piekarenkach, które są na każdym rogu ulicy. Wypiekane na miejscu i na bieżąco są często jeszcze gorące. W większych miasteczkach, w pobliżu targu sprzedają je również gospodynie, które chodzą z dużą tacą po ulicy, głośno zachwalając swoje wypieki. Chaczapuri adżarskie – z jajkiem i masłem – to dla koneserów kuchni gruzińskiej prawdziwy rarytas. Niektórzy twierdzą, że po jednym chaczapuri są syci przez cały dzień.

fot. Autor

 

Kuchnia gruzińska dla wielu kojarzy się z kolendrą. Dodają ją do wielu potraw, w tym do chinkali – są to pierożki w kształcie sakiewek z farszem w aromatycznym rosole. Je się rękami, trzymając pierożek za czubek i wygryzając niewielką dziurkę w sakiewce, przez którą trzeba wyssać ciepły, płynny wywar. Dopiero potem zjadamy resztę chinkali, zostawiając końcówkę.

W barach czy restauracjach bez problemu zjemy obiad (zupa, drugie danie, napój – popularna lemoniada o smaku estragonowym), za który zapłacimy nie więcej niż 30-35 zł.  Co ciekawe, piwo w barach czy restauracjach kosztuje często tyle samo co w sklepie – ok. 4 zł. Wybór piw jest jednak ograniczony. Słodyczem charakterystycznym dla Gruzji są czurczchele, nazywane gruzińskimi snickersami. Są słodkie i dodają mnóstwo energii.

Podróżowanie

Po Gruzji można podróżować tanio, ale nie zawsze bezpiecznie. Chodzi o popularne w dawnych republikach ZSRR tzw. marszrutki, czyli busy, na których opiera się w głównej mierze gruziński transport. Busy, głównie stare wysłużone mercedesy są często w opłakanym stanie, a kierowcy znani z brawurowej jazdy i potrafią wyprzedzać na trzeciego, do tego na zakręcie. Bilety w marszrutkach są dość tanie. Za podróż z Kutaisi do Tbilisi  (230 km) zapłacimy ok. 25-30 zł. Płaci się przy wysiadaniu. Nie ma jednak biletów. Nie ma rozkładów jazdy, ale miejscowi wiedzą, że np. marszrutka do danej miejscowości odjeżdża o każdej pełnej godzinie lub co kwadrans. 

fot. autor

 

Jeszcze taniej wychodzi podróżowanie pociągiem. Pokonanie odległości ok. 80 km to wydatek ok. 3 zł. Pociągi nie jeżdżą jednak zbyt często, a podróż trwa dłużej z uwagi na kiepski stan torów. W Tbilisi najtaniej i najszybciej jeździ się metrem. Bilet kosztuje ok. 2 zł.

W większych miastach bez problemu można wynająć samochód za ok. 250 zł za dobę (bez paliwa). Taniej jest jednak wynająć taksówkę. Za podobne pieniądze znajdziemy chętnego taksówkarza, który będzie do naszej dyspozycji przez cały dzień. Po wyjściu z dworca kolejowego czy metra od razu natrafimy na tłum przewoźników, oferujących swoje usługi.      

Motoryzacja w Gruzji to zresztą temat na osobny artykuł. W Gruzji nie ma obowiązkowych badań technicznych. Jeśli w aucie odpadnie zderzak lub pęknie szyba, to nikt sobie nie zawraca głowy ich naprawą. Na poboczach, w całym kraju stoi wiele porzuconych wraków aut.

fot. Autor

Po ulicach jeździ również bardzo dużo samochodów z kierownicą z prawej strony, które trafiły tu z Wielkiej Brytanii. Na ulicach można spotkać nie tylko moskwicze i wołgi nawet z lat 40. i 50. Wciąż jeździ tu dużo ład oraz ciężarowych ziłów. Gruzini chętnie poruszają się samochodami takich marek jak Hummer, Lexus, Subaru; dużo jest także aut z silnikami hybrydowymi. Benzyna kosztuje ok. 4,70 zł za litr. Olej napędowy – ok. 4,2 zł. Co ciekawe, mało kto jeździ w Gruzji rowerem. Nie tylko brak jest ścieżek rowerowych (poza Batumi, ale najczęściej są zajęte przez pieszych). Dla większości Gruzinów rowerzysta jest traktowany jako osoba niepełnosprawna, która ma problemy z chodzeniem.

  

Bezpieczeństwo

Gruzja jest państwem, gdzie turysta czuje się bardzo bezpiecznie. Może jest to spowodowane tym, że policję widać na każdym kroku. Trudno nie zauważyć radiowozów, bo mają obowiązek – chyba jako jedyne państwo w Europie – jeżdżenia na „kogutach” przez całą dobę. Policja w Gruzji przeszła największą metamorfozę po odzyskaniu niepodległości. Dziś ma opinię nieprzekupnej, sprawnej i dobrze wyposażonej. To widać. Tutejszych radiowozów nie powstydziłaby się żadna policja na świecie. Niektóre z policyjnych fordów są wyposażone nawet w specjalne zderzaki umożliwiające spychanie na pobocze uciekających przed pościgiem samochodów.

- U nas w Tbilisi bardzo rzadko dochodzi do rozrób czy bójek – przekonuje poznany w stolicy Gruzji Michaił. – A jak coś się dzieje, to po kilku minutach są na miejscu 3-4 radiowozy. Kiedyś można było z nimi wszystko załatwić, każdy z nich brał w łapę. Dopiero Saakaszwili zrobił porządek – dał im dużą podwyżkę, kupił nowoczesne radiowozy i teraz jest wreszcie spokój. Jedynym mankamentem ich pracy jest to, że policjanci nie mogą wyjechać za granicę. To spuścizna po czasach socjalizmu.

Duch Stalina

Wielu turystów odwiedza w Gruzji miasto Gori, w którym przyszedł na świat jeden z największych zbrodniarzy na świecie – Józef Wissarionowicz Stalin. Chatka, w której się urodził dyktator jest przykryta betonową konstrukcją, niczym sarkofag, chroniąc dom przed

deszczem i słońcem. Tuż za nim znajduje się muzeum Stalina, które powstało w 1937 r. W gablotach jest wiele pamiątek po nim, w tym słynna fajka, z którą chętnie pozował do obrazów i zdjęć. Dla wielu odwiedzających to miejsce z pewnością rzuci się w oczy widok wieńców z kwiatami pod pomnikiem tyrana rodem z Gruzji. Wrażenie robi również pośmiertna maska wodza (jedna z 12, która powstała po jego śmierci) oraz gabinet generalissimusa.

fot. Autor

 

- My do tego muzeum raczej nie chodzimy – zarzekają się rodowici Gruzini. – Tu przychodzą przede wszystkim Ruscy, sporo Niemców i wielu was, Polaków.

Pomnik Stalina usiłowano zburzyć dwukrotnie – w latach 50. i 80. Za każdym razem mieszkańcy protestowali, okupując to miejsce przez kilka dni i nocy. W Gruzji można jeszcze natrafić na niewielkie, prywatne muzea poświęcone Stalinowi.  

fot. Autor

W Gruzji niewiele się buduje

Wyjątek stanowi Batumi. To miasto już z daleka przypomina Manhattan – 30- i 40-piętrowe drapacze chmur robią wrażenie. Sami mieszkańcy często krytykują jednak zmiany. Architekci drogich apartamentowców mieli jeden cel: tak budować, żeby z każdego okna było widać morze. Pamiętające lata Breżniewa czteropiętrowe bloki są teraz z każdej strony otoczone wieżowcami. Turyści chętnie fotografują stare, sypiące się blokowiska z wielkiej płyty obok których stoją nowoczesne, oszklone budynki z zaparkowanymi obok drogimi samochodami. Ten kontrast widać w Batumi na każdym kroku.  Samo miasto może się jednak pochwalić 7-kilometrową, szeroką nadmorską promenadą z wieloma kafejkami i barami.

Większość miast i miasteczek przytłacza jednak bylejakością i zwykłym ubóstwem. Zrujnowane domy, walące się płoty i brud – to niestety smutny obraz tego kraju. Pociąg z Gori do Borjomi zatrzymuje się kilkunastu stacjach, na których budynki dworcowe nie mają często nie tylko okien, ale też straszą zawalonymi dachami. Do tego mnóstwo bezdomnych psów (prawie wszystkie mają jednak czipy), które chodzą po ulicach – podobnie jak krowy. To wszystko jednak rekompensują nie tylko zapierające dech w piersiach krajobrazy. To również coraz rzadziej doznawane uczucie, że czas zatrzymał się tutaj w miejscu, przez co nikt się nigdzie nie śpieszy. Z wyjątkiem marszrutki…

 

 Ramka 1: Jak dojechać i gdzie spać

Tanie bilety oferuje Wizzar. Wyloty są m.in. z Katowic, Poznania, Gdańska Po 3 godzinach lądujemy w Kutaisi – drugim pod względem wielkości mieście w Gruzji. Noclegi zaczynają się od 30 zł. Za ok. 80 zł można znaleźć apartament ze śniadaniem. Wielu właścicieli oferuje w tej cenie darmowe wino i czaczę – regionalną wódkę, odpowiednik włoskiej grappy. Ze standardem bywa różnie. Zazwyczaj w tej cenie nie spodziewajmy się luksusów.

 

Ramka 2: To warto zobaczyć

Katedrę Bagrata i Monastyr Gelati w Kutaisi

Skalne miasto w Wardzii - mieści się w nim 250 zachowanych do dnia dzisiejszego komnat położonych na trzynastu  poziomach

Kazbek – według mitologii Zeus przykuł do zbocza tej góry Prometeusza

Mscheta – dawna stolica Gruzji

Sighnaghi – urokliwe gruzińskie „miasteczko miłości” (z urzędem stanu cywilnego czynnym przez całą dobę)

Tbilisi – jedno z najstarszych europejskich stolic

Przejazd Gruzińską Drogą Wojenną prowadzącą z Tbilisi do rosyjskiej granicy

 

Ramka 3:

Zarobki w Gruzji nie rzucają na kolana. Emeryci mają co miesiąc świadczenie w wysokości kilkuset złotych, a przeciętne wynagrodzenie to ok. 1,6 tys. zł. Wiele osób zarabia jednak poniżej 1 tys. zł.

 

Tagi:

podróże,  gruzja,  turystyka, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz