Wszyscy znamy to powiedzenie, chociaż chleb to podstawa. Któż z nas nie jada smacznych kanapek albo nie lubi chrupiącej piętki odciętej z jeszcze ciepłego bochenka. Tylko czy ten chleb jest jeszcze chlebem, czy tylko marnym substytutem tak nazwanym a nie mającym wiele wspólnego z oryginałem. Na pieczywo z prawdziwego zdarzenia coraz trudniej nam natrafić. Większość chleba, które oferują nam tzw. sieci, jest wypiekana z gotowych chińskich ciast o trzyletniej przydatności do spożycia a zawierających w swoim składzie ok 50 % mąki. Pozostałe 50 % to woda i inne badziewie w postaci zagęszczaczy, L-cysteiny o której nic nie napiszę, żeby nie psuć Wam apetytu, wszędobylskiej soi, gum wszelkiego rodzaju etc. etc.

 

Ale zgodnie z tytułem felietonu, sięgamy również po inne artykuły spożywcze. Wiadomo wszem i wobec, że człowiek nie żyje po to żeby jeść, ale je po to żeby żyć. Co więc jadamy oprócz chleba? Oczywiście mięsko. Wegetarianie i Weganie nie jedzą, ale kiedy wgłębią się w produkcję roślin, które spożywają, również stracą apetyt. Wracając do mięsa. Najwięcej uszlachetniaczy trafia do drobiu. Potężne piersi z kurczaka i muskularne udka są tego najlepszym dowodem. Drób jest najzdrowszy, krzyczą reklamy wspomagane przez dietetyków i i lekarzy, bo zawiera najmniej cholesterolu i paskudnych tłuszczy. Może kiedyś był, ponieważ ten z masowej produkcji to już niekoniecznie. Nafaszerowany chemią i antybiotykami, w dalszej obróbce przez zakłady drobiarskie jest dodatkowo wspomagany wszelkiego typu solankami, po których staje się dwa razy większy i cięższy. Od pewnego czasu nie jadam drobiu, bo mi po prostu nie smakuje. Przestałem się temu dziwić, kiedy zauważyłem, że moje psy na widok gotowanego udka, odwracają się z obrzydzeniem. Nie ruszą także gotowego mięsa mielonego. Pewnie czują klej jaki jest dodawany do niego by miało odpowiednia konsystencję i dało się ładnie formować w kotleciki potocznie zwane granatami. Uwielbiają natomiast wieprzowe żeberka, szczególnie chrząstki. Goloneczką też nie pogardzą. Widać wiedzą co dobre, chociaż niekoniecznie zdrowe.

 

A może rybka na dzisiejszy obiadek? Proszę bardzo, może być panga albo łosoś. Obie pyszne, za to w różnym przedziale cenowym. Jeżeli już to te nie pochodzące z hodowli, bo tutaj również człowiek wpływa na ich jakość walcząc z czasem. Wiadomo im szybciej urośnie tym większy zysk. Hodowlana panga zawiera w swoim mięsie tylko białko, sól i wodę. Łosoś hodowlany ma również złą renomę spowodowaną działaniami człowieka. Na dodatek karmiony jest barwnikami, żeby mięsko było pomarańczowe. Czyli jednym słowem ryby tak, ale te żyjące na wolności w tak zwanym stanie dzikim.

 

Barwniki chemiczne są dodawane do wszystkiego. Do chleba, żeby wyglądał na żytni, chociaż jest wypiekany z mąki pszennej, do ryb, serów żółtych, czy mięsa aby miało krwisto czerwony kolor. Uwielbiamy jadać dżemy, konfitury i miód. Dwa pierwsze produkty również zawierają w sobie mniej owoców niż wypełniacza w postaci żelatyny, substancji smakowych i barwników. Podobnie z miodem, w szczególności pochodzącym z Chin, który z naturalnym miodem nie ma nic wspólnego a składa się głównie z syropu kukurydzianego i słodzików.

 

Nawet oliwa przeszła ostatnio metamorfozę i 80 % jej składu to olej słonecznikowy. Naturalnej oliwy po prostu większość z nas by nie zaakceptowała. Świeżo wytłoczona oliwa ma charakterystyczną goryczkę. Staje się bardziej neutralna dopiero po około roku. Kto będzie tyle czasu czekał aby ją sprzedać?

 

Po napisaniu tego felietonu jakoś straciłem apetyt. Coś bym zjadł, tylko co? Roślinki z GMO ? A może pomidory nafaszerowane barwnikami żeby były czerwone a po przekrojeniu sprawiające wrażenie, że jeszcze rok mogłyby dojrzewać. Czy chociażby marchewka, równiutka, długaśna i prosta.

 

Ze swojego dzieciństwa pamiętam podpłomyki pieczone na kuchennej blasze. Chleb z chrupiącą skórką, który mógł długo leżeć i nie czerstwiał tak szybko jak dzisiejszy. Maczany w rozgrzanym tłuszczu z pachnącymi skwarkami albo posypany cukrem. Schab, który po upieczeniu nie tracił na wadze tyle co teraźniejszy, a kurczak był rarytasem spożywanym na świąteczny obiad. W sklepach rybnych królował dorsz i śledź z beczki a w warzywniakach jabłka antonówki, renety, kosztele i malinówki.

To se ne wrati pane Hawranek... jak mawiał pewien klasyk. Jedzmy więc zdrowo i nie za dużo. A kto ma ochotę niech wypieka sam chlebek z gotowych mieszanek zakupionych w marketach. Smacznego.

Henryk Sadurski

Zapraszam do lektury Czym nas trują w mięsie?

Tagi:

męskim okiem,  jedzenie,  mięso, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz