Partner: Logo FacetXL.pl

O własnym domu marzyli od lat. Jeszcze nie byli małżeństwem, kiedy rysowali na kartce papieru „projekt” swojego przyszłego domku.

- Miał wyglądać jak mały dworek – mówi Adam. - W środku koniecznie z kominkiem.

Po ślubie zamieszkali z Basią w mieszkaniu jej rodziców. Teściowa zaraz po ich ślubie wyjechała do Kanady, gdzie mieszkała jej siostra i brat. Tam też wkrótce zmarła.

 

- To było przytulne mieszkanie na pierwszym piętrze z małym balkonem – mówi Adam. - Zielone, zadbane osiedle z wielkiej płyty. Cisza, spokój, na miejscu mieliśmy wszystko – sklepy, przychodnię, aptekę, szkołę.

 

Obydwoje mieli trochę odłożonych pieniędzy. Przeznaczyli je na remont mieszkania. Wyrzucili wannę, zamontowali prysznic.
- Pamiętam, że znajomi dziwili się, że nie będziemy mieć wanny. Kabiny prysznicowe w blokach były wtedy rzadkością.

Niewielu znajomych Basi i Adama miało wówczas własne domy jednorodzinne. Zdecydowana większość mieszkała w blokach – często z rodzicami lub teściami.

- Nie było wtedy mieszkań na wolnym rynku, trudno też było o wynajem – wspomina Adam. - A na zbudowanie własnego domu trzeba była mieć naprawdę dużo pieniędzy.

 

Kiedy urodziła im się córka, a potem synek, w mieszkaniu zaczęły się powoli robić za ciasno

 

- Córce urządziliśmy pokój, ale z Jasiem, młodszym synkiem dzieliliśmy sypialnię – mówi nasz bohater. - W trzech pokojach, z dwójką dzieciaków trudno było coś sensownego wykombinować.

Z czasem powróciły ich dawne marzenia o własnym domku. Codziennie przeglądali ogłoszenia. Sami je nawet zamieścili. Że zamienią mieszkanie na domek. Może być do remontu. Chętnych jednak nie było. Poza jednym. Któregoś wieczoru zadzwonił do nich mężczyzna. Mówił, że ma na ładny domek w pobliżu ogródków dziadkowych. Chciał się zamienić na mieszkanie.

- Umówiliśmy się na następny dzień – mówi Adam. - Pół nocy nie spaliśmy, tak byliśmy podekscytowani.

Dom okazał się przerobioną altanką. Dobudowane pięterko, taras. Był zbudowany z tego, co akurat właściciel miał pod ręką. Wyglądał szkaradnie. Do tego nie miał żadnych pozwoleń, aktu notarialnego. Marzenia Adama i Basi prysły jak bańka mydlana.

 

Kolejne lata upłynęły im na kolejnych poszukiwaniach wymarzonego domu. Barierą były jednak albo pieniądze, albo sam dom, który już na pierwszy rzut oka wyglądał, jakby miał się wkrótce zawalić

 

- Kiedyś w końcu trafiliśmy na idealne miejsce dla nas – mówi Adam. - Wprawdzie daleko poza miastem, ale z dużym ogrodem, starym sadem. Dom był piętrowy, z podpiwniczeniem. Do tego poddasze, na którym można było zrobić kolejne pokoje. Garaż pod domem. Budynek nie był bardzo stary. Wymagał jedynie ocieplenia, dopieszczenia. Bardzo nam się podobał. Do tego najbardziej odpowiadała nam cena. Właściciele – jak się potem okazało – mieli jakieś straszne długi. Chcieli się pozbyć domu jak najszybciej. Obliczyliśmy, że po sprzedaży naszego mieszkania musielibyśmy wziąć niewielki kredyt. Mieliśmy stałą pracę, nieźle zarabialiśmy – nie byłoby z tym żadnego problemu.

Na ziemię sprowadził ich przyjaciel Adama.

- Dom był rzeczywiście na odludziu. Do szkoły musielibyśmy wozić dzieci prawie 11 kilometrów samochodem. Od domu do głównej drogi było półtora kilometra polnej drogi. „Chłopie, kto ci w zimie to odśnieży?” – odradzał nam Andrzej. Największym minusem było jednak to, że nie było na działce gazu. Ogrzewanie węglowe. W ciągu najbliższych lat gmina nie planowała też ani drogi, ani gazociągu. Z żalem odpuściliśmy sobie.

 

W końcu trafiła się prawdziwa okazja. Akurat wracali z pracy, kiedy Basia znalazła to ogłoszenie. Od razu tam pojechali

 

- To był NASZ dom – mówi Adam. - Nie za duży, miał wymienione prawie wszystkie okna, dach przykryty blachą, a do tego miał nasz wymarzony kominek. Od razu nam się wszystko w nim spodobało. I była duża działka. Wprawdzie zaniedbana, ale my z Basią już w naszej wyobraźni widzieliśmy na niej i basen, i dużą, drewnianą altankę. I oczywiście wymarzony sad.

Właścicielami było już starsze, schorowane małżeństwo. Nie mieli już sił na sprzątanie, dbanie o ogród. Po sprzedaży domu mieli zamiar wyjechać do syna na Podlasie. Za nieruchomość nie chcieli zbyt wygórowanej ceny. Szybko doszli do porozumienia.

 

- Tak się śpieszyliśmy z kupnem, że już po tygodniu podpisaliśmy umowę przedwstępną – mówi Adam

 

- I codziennie po pracy przejeżdżaliśmy obok naszego wymarzanego domku. Byliśmy zauroczeni. Dzieciaki już też były myślami w ogrodzie, gdzie miał być ich plac zabaw i małe boisko do piłki nożnej – to dla syna.

Na fachowca, który miał dokładnie obejrzeć dom zdecydowali się dopiero wtedy, kiedy podpisali już umowę.

- To był biegły, znajomy mojego ojca – mówi Adam. - Kazał mi odkopać fragment fundamentów, miał ze sobą jakieś mierniki; najdłużej siedział w piwnicy, dokładnie też obejrzał poddasze, wchodził na dach, zaglądał do kominów. Umówiliśmy się wieczorem u nas w domu.

 

Jego opinia nieco zburzyła ich dobre samopoczucie. Tragedii nie było, ale musieli się liczyć z tym, że dom, który mieli zamiar kupić nie jest w idealnym stanie

- Znajomy ojca były przede wszystkim zaniepokojony dużą wilgocią w piwnicy – mówi Adam. - Fundamenty też nie były izolowane. Dach wprawdzie nie przeciekał, ale nie był niczym – tak jak całe poddasze – ocieplony. Do nas docierało jedynie co drugie jego słowo. Mieliśmy klapki na oczach. Przesłoniły nam wszystkie mankamenty. Kiwaliśmy głową ze zrozumieniem, ale wiedzieliśmy, że i tak go kupimy.

Swoje mieszanie sprzedali w dwa tygodnie od dnia, kiedy zamieścili ogłoszenie. Kredyt wymagał wiele zachodu, ale też się dość szybko uporali ze wszelkimi formalnościami. Wzięli trochę więcej, żeby wystarczyło na niezbędne remonty i odświeżenie domu.

- Pierwsze dni i tygodnie były jak w bajce – opowiada Adam. - Wszystko nam się podobało: pierwsze śniadanie na dworze, poranna kawa na świeżym powietrzu, pierwsze posadzone iglaki na działce. Postawiliśmy też grilla. Każdy miał dużo przestrzeni. Ja wreszcie mogłem poczuć korzyści z własnego garażu. Nie musiałem chociażby odśnieżać samochodu. Mieliśmy marzenie, żeby kiedyś mieć nawet własny basen.

 

Zamiast basenu, musieli jednak już po pierwszej zimie zainwestować w nowe kaloryfery

 

- Jak chwyciły mrozy, to odczuliśmy „uroki” mieszkania w starym, nieocieplonym domu – mówi Adam. - Podkręciłem temperaturę na piecu, było trochę cieplej, ale nikt z nas nie był przyzwyczajony do 18-19 stopni w mieszkaniu. Więcej trudno było osiągnąć. Ciepło uciekało górą. Wiało od piwnicy i nieszczelne drzwi. Stare żeliwne kaloryfery były do wymiany. Podobnie jak piec i rury. A rachunki za gaz dochodziły miesięcznie do tysiąca złotych.

Na wiosnę zaczęli pierwszy – ale nie ostatni - duży remont – wymiana całej instalacji c.o.

- Ta nadwyżka z kredytu nie wystarczyła nawet na materiały – mówi Adam. - Wziąłem jeszcze pożyczkę z pracy, moi rodzice trochę dołożyli i jakoś udało się to zrobić.

Na wspólne wakacje jednak nie pojechali.

- Dzieci wysłaliśmy na obóz, a sami zajęliśmy się w tym czasie domem – mówi Adam. - Jak byliśmy w pracy, to okazało się że pękła stara rura od wody w piwnicy i przez kilka godzin mieliśmy na dole prawdziwy basen. I tak mieliśmy osuszać piwnicę, to tylko przyspieszyło prace.

Specjalistyczna ekipa, która zajmuje się tego rodzajami prac, oszacowała zakres robót na kwotę, która zwaliła ich z nóg.

- To było coś około 20 tysięcy złotych – mówi Adam. - Dwadzieścia lat temu to było naprawdę dużo. Potem okazało się, że bez ocieplenia fundamentów z zewnątrz, to nie da rady uporać się z wilgocią. To dodatkowe koszty, zwłaszcza że w niektórych miejscach fundamenty były w opłakanym stanie i trzeba było je wzmacniać. W sumie na te prace wydaliśmy fortunę.

 

Piwnica była już sucha, ale w domu, mimo wymiany całej instalacji c.o wciąż było zimno. Wszyscy w domu chodzili w grubych swetrach

 

- Nie było wyjścia, czekały nas kolejne wydatki – mówi Adam. - Dzieci rosły, pomyśleliśmy, że warto zaadoptować poddasze. Chcieliśmy tak zrobić dodatkowe pokoje.

Bank chętnie poszedł im rękę. Zwiększył im kredyt.

- Fachowiec wycenił koszt robót łącznie z ociepleniem całego domu – mówi Adam. - Na papierze wszystko się zgadzało. Podczas prac doszły oczywiście dodatkowe koszty, których nie braliśmy pod uwagę. Okazało się, że drewniany strop jest w fatalnym stanie. Wymiana belek okazała się i kosztowna i pracochłonna. Dobudowa piętra kosztowała nas krocie. Znajomy budowlaniec przestrzegał nas, że zapłacimy o wiele więcej, aniżeli przy budowie nowego domu i miał niestety rację. To, co dodatkowo dostaliśmy z banku nie wystarczyło na wszystkie prace. Piętro wykańczaliśmy przez kolejnych kilka lat. Zamiast jeździć, zwiedzać, wszystkie pieniądze ładowaliśmy w to poddasze.

 

Adam z Basią przyzwyczaili się już do ciągłych remontów. Co roku trzeba coś poprawić, naprawić, zreperować

 

- Czasami mamy wrażenie, że ten nasz dom to kara za jakieś grzechy – mówi Adam. - Przez te dwadzieścia lat wydaliśmy już ponad pół miliona na te remonty. A końca nie widać. Wypadałoby zajrzeć teraz do instalacji elektrycznej. Bo czasami szwankuje; okna niby nie są stare, ale dzisiaj są robione w zupełnie innej technologii – są cichsze, bardziej szczelne. Nie myślimy już o żadnej fotowoltaice. To już się nam nie opłaci.

Dom jest teraz duży, okazały, ale piętro okazało się po latach już zupełnie zbędne.

- Dzieci dorosły, założyły rodziny i się wyprowadziły – mówi Adam. - Córka mieszka pod Warszawą, syn jest na stałe w Anglii. Zostaliśmy sami. Na górę to nam się nawet wchodzić już nie chce. W lecie większość czasu spędzamy na tarasie. W zimie na piętrze jest zimno, bo po co to ogrzewać? Spłacamy jeszcze kredyt, w przyszłym roku musimy jeszcze wymienić drzwi zewnętrzne, bo się sypią ze starości, cieknie też z werandy, ale my już przyzwyczailiśmy do remontów. Czasami śni mi się nasze stare mieszkanie w bloku. Tak nic nie ciekło.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tagi:

dom,  remont,  mieszkanie, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz