Oto treść listu:

(...) Jesteśmy z żoną typowymi "blokersami" - zaczyna swój list. - Wychowaliśmy się zresztą na jednym osiedlu, chodziliśmy do tej samej szkoły, mieliśmy tych samych znajomych.

(...) Po ślubie kupiliśmy mieszkanie na nowym osiedlu. Sześćdziesiąt metrów kwadratowych, taras, miejsce parkingowe. Wszystko na miejscu. Jak dzieci podrosły, to do szkoły miały tak blisko, że z okna widziały swoją klasę. Jedyny mankament to blok przy bloku. Żadnej prywatności. W lecie przy otwartych oknach można było zobaczyć i usłyszeć, co sąsiad ogląda właśnie w telewizji. Zdarzało się, że wszyscy wkoło wiedzieli, o co ktoś się kłóci z żoną i jakich używa argumentów. Wszystko było słychać. Minusem było też to, że w pobliżu mieściła się podstacja pogotowia ratunkowego. Trudno się było przyzwyczaić do ciągle wyjących karetek. (...)

(...) Przez wiele lat zupełnie nie braliśmy pod uwagę przeprowadzki do domu jednorodzinnego. Po pierwsze, nie czuliśmy takiej potrzeby, a po drugie nie mieliśmy pieniędzy na kupno czy budowę. Mimo tych mankamentów życia na osiedlu, żyło nam się tu spokojnie i bez żadnych problemów. Dzieci same wszędzie chodziły, bo nie trzeba ich było nigdzie wozić: czy to na basen czy do biblioteki. Z Agatą siadaliśmy prawie codziennie na tarasie, piliśmy kawę, z czasem nawet ustawiliśmy w kącie leżak, na którym często przysypialiśmy po obiedzie. To był cały rytuał.

(...) Mieszkanie było wyjątkowo ciepłe. Nawet w zimie zdarzało się, że spaliśmy przy lekko uchylonym oknie. Blok miał na szczęście windę, mimo że miał tylko trzy piętra. Zakupów nie trzeba było dźwigać. Kiedy chcieliśmy pójść ze znajomymi do baru, to na upartego można było iść w kapciach. Wszyscy się tu znali i nawet niektóre mecze oglądaliśmy razem na dużym ekranie.

(...) Teściowa zmarła we śnie. To był szok. Nigdy nie narzekała na zdrowie. (...) Zostawiła mieszkanie w kamienicy - w samym centrum miasta. Trzy miesiące po jej pogrzebie sprzedaliśmy je za prawie 600 tysięcy złotych.

(...) O domu dla nas jako pierwsze zaczęły wspominać dzieci. Zwłaszcza Jaś, który zawsze marzył o własnej tablicy z koszem. Z Agatą zaczęliśmy tak z ciekawości przeglądać oferty agencji nieruchomości, deweloperów. Było mnóstwo ofert, ale wówczas nie byliśmy jednak zdecydowani na przeprowadzkę. Taka myśl jednak gdzieś zakiełkowała w głowie i coraz częściej - siedząc na tarasie naszego mieszkania - mówiliśmy o tym, jak mieszkałoby nam się w takim domu, co robilibyśmy wieczorami, jak urządzilibyśmy ogród i czy warto byłoby zrobić warzywniak, z którego codziennie mielibyśmy chociażby świeże nowalijki. (...)

(...) Na ten dom trafiliśmy zupełnie przypadkowo. Pojechaliśmy w sobotę na wycieczkę rowerową. Była piękna pogoda. Tuż poza miastem odkryliśmy nieznaną nam dotychczas polną drogę. Pierwszy raz nią jechaliśmy. Prowadziła - jak się okazało - w stronę lasu. I ten dom stał na samym końcu tej drogi. Sąsiadował z lasem. Najważniejsza była jednak duża tabliczka "Na sprzedaż" z numerem telefonu. Dom nie był do końca wykończony. Na działce leżały jeszcze resztki materiałów budowlanych, jakieś pustaki, ogrodzenie nie było dokończone. Samo położenie posesji, bliskość lasu i ta cisza robiło jednak wrażenie. Wieczorem zadzwoniłem pod umieszczony na tablicy numer telefonu (...)

(...) Dom sprzedawał młody mężczyzna. Miał rodziców za granicą. To oni finansowali budowę. Kiedy zmarli, i to w odstępie kilku miesięcy, plany się zmieniły. Ich syn chciał wyjechać z Polski. Stąd jego decyzja o sprzedaży.

(...) W środku był praktycznie ukończony w całości. Można było w zasadzie od razu w nim zamieszkać. Trzeba było jedynie dokończyć instalację centralnego ogrzewania i pomalować dwa pokoje. Reszta była gotowa. (...) Gorzej z zewnątrz. Ogrodzenie, rynny, podpięcie do kanalizacji, urządzenie działki, czyli nasadzenia, posianie trawy. To wszystko trzeba było jeszcze zrobić. Kolega, który znał się na budowlance oszacował, że 200 tysięcy złotych to minimum, żeby mieć już wszystko ukończone. Liczyłem się także z tym, że musielibyśmy kupić też nowy sprzęt AGD.

(...) Długo się zastanawialiśmy. Nie chodziło nawet o pieniądze, bo stać nas było na zakup i dokończenie tego domu. Nie byłem do końca przekonany z Agatą, czy się odnajdziemy w nowym miejscu, w zupełnie innych warunkach. Nie zniechęcało nas to, że musielibyśmy dzieci wozić do szkoły, bo to nie były duże odległości. Obawialiśmy się tylko tego, że nie będziemy mieli sąsiadów. Z jednej strony to fajnie - taka cisza, spokój, z drugiej nie byliśmy przyzwyczajeni do takiej samotności.

(...) Dzieci nie dawały nam żyć. Codziennie wierciły nam dziurę w brzuchu, kiedy kupimy ten dom. Przekonał nas brat Agaty. Sam mieszał od dawna w niewielkim wprawdzie, drewnianym domku, ale stwierdził, że nigdy w życiu nie wróciłby do bloku i że w domu dzieci lepiej się rozwijają, bo chętniej siedzą na świeżym powietrzu niż w pomieszczeniu - tak jak w bloku. (...)

(...) Pierwsze tygodnie, potem miesiące to była fascynacja nowym miejscem, odkrywanie coraz to nowych walorów życia w domku. (...) Wszystko nas cieszyło. Któregoś razu pod płot przyszło kilka sarenek. Ciekawe zaglądały na posesję. Tak szczęśliwego psa, jak nasza Saba to jeszcze w życiu nie widziałem. Potrafiła przez pierwsze dni w nowym miejscu siedzieć bez ruchu na tarasie przez kilkanaście minut i widać było, jak "łapie" nowe zapachy z okolicy - zwłaszcza z pobliskiego lasu. Znajomi, którzy nas odwiedzali, nie kryli zachwytu. Z jednej strony mieszkaliśmy niby na odludziu, ale rzut beretem od miasta. (...)

(...) Kolejne miesiące nie był już tak przyjemne. Minęła już największa fascynacja domem, ogrodem, działką. Byliśmy z Agatą coraz bardziej zmęczeni. Codziennie, po przyjściu z pracy mieliśmy mnóstwo roboty w domu i przy domu. Jak nie działka, to ogród. Wszystkiego musieliśmy się uczyć: jak zasiać trawę, jak przyciąć po raz pierwszy drzewka, kiedy pryskać przed mszycą. Do tego wciąż było coś do roboty w samym domu. Niby wszystko było wykończone, ale wciąż nie mieliśmy złożonych wszystkich mebli, mieliśmy poważną awarię wodociągową, kiedy w piwnicy pękł wężyk z wodą i przez pół dnia zrobiło się w niej niezłe bajoro. Do tego okazało się, że fachowcy źle podłączyli kołnierz wodny przy ogrzewaniu i trzeba było to poprawić. Przez trzy dni dom się tak wyziębił, że było raptem 13 stopni w środku. Dzieciaki się od razu przeziębiły.

(...) To nie jest tak, że żałujemy przeprowadzki. Nie zdawaliśmy sobie jednak sprawy z tego, że własny dom będzie razem z działką tak absorbujący. Mamy cały czas coś do roboty. W weekendy już od dawna nie jeździmy na żadne rowery, bo nie mamy na to czasu. Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni udało nam się uciąć popołudniową drzemkę na tarasie - tak jak to robiliśmy w mieszkaniu w bloku. (...) Są dni, kiedy wieczorami padamy z nóg ze zmęczenia. Owszem, przyznaję, nie jesteśmy z Agatą przyzwyczajeni do fizycznej pracy. Dotychczas najcięższymi zajęciami było dla nas noszenie ciężkich toreb z zakupami do windy lub mycie okien. Teraz doszło mnóstwo dodatkowych czynności. Koszenie trawy było na początku fajne, coś nowego, tak samo jak podlewanie. Teraz jak siedzę w pracy i przypomnę sobie, że po południu znów będę walczyć z chwastami albo że najwyższa pora na kolejne koszenie zamiast meczu w telewizji, to już nie jest tak fajnie. A czeka mnie jeszcze rąbanie drewna do kominka, czyszczenie rynien i rozdrabnianie gałęzi, których jest pełno na działce po ostatniej wichurze.

(...) Czasami się śmiejemy z Agatą, jak sobie przypomnimy nasze rozmowy na tarasie mieszkania, kiedy planowaliśmy, co będzie robić i jak wypoczywać w naszym domu. Wszystko się wydawało takie proste i piękne. Teraz, jak po pracy siądziemy na chwilę na tarasie, to najczęściej ustalamy, co trzeba kolejnego zrobić w domu i na ogrodzie. I ta lista wciąż się wydłuża...

 

 

 

 

Tagi:

dom,  działka,  ogród, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz