- Jak braliśmy kredyt, to rata wynosiła 1900 złotych miesięcznie - mówi Marek. - Teraz jest to prawie 3400. Do tego wszystko tak podrożało, że ciężko jest wyżyć do kolejnej wypłaty, nie mówiąc już o tym, żeby cokolwiek odłożyć. Nie mamy żadnych oszczędności i nic nie zapowiada, że to się szybko zmieni.

Z Martą mają po 33 lata. Trójka dzieci. Po ślubie mieszkali najpierw u rodziców. Mieli całe piętro. chcieli mieć coś swojego. I nadarzyła się wkrótce okazja. Znajomi teściów Marka wyjechali do Anglii. Zostawili dom w stanie surowym. Chcieli go sprzedać. Zależało im na czasie.

- Skusiła nas cena - przyznaje Marek. - Rodzice nam dołożyli i wydawało się, że złapaliśmy pana Boga za nogi. Duża, ładna działka, ponad 18 arów, dobry dojazd i dom z poddaszem za 210 tysięcy. Fakt, że w stanie surowym, zadaszony. Wydawało nam się, że dokończenie budowy leży w zasięgu naszych możliwości.

Wzięli kredyt, potem jeszcze dobierali, żeby już wszystko wykończyć. Potem wybuchła wojna na Ukrainie, wszystko podrożało, a Marek z Martą z przerażeniem obserwowali kolejne podwyżki stóp procentowych. Kilka razy zdarzyło się, że zabrakło im na ratę. Pożyczali od rodziców.

 

- W najgorszych snach nie śniło mi się, że raty tak drastycznie podskoczą do góry - przyznaje Marek

 

- Cały czas się pocieszaliśmy, że przecież mnóstwo osób - takich jak my - nie będzie stać, żeby tyle płacić. Że musi być jakieś rozwiązanie.

Okazało się, że jedynym rozwiązaniem była zmiana pracy. Marek pracował jako magazynier w hurtowni chemicznej. Zarabiał prawie 3800 złotych. Nie były to kokosy, ale po ośmiu godzinach pracy wracał do domu i mógł się zająć ogrodem, dokończeniem piwnicy czy innymi pracami. Tych w nowym domu nie brakowało. Zawsze coś było do roboty.

- Najpierw zacząłem brać w pracy nadgodziny, pracowałem czasami w soboty, jak trzeba było to i w święta, ale te kilkaset złotych miesięcznie więcej nie załatwiało sprawy - przyznaje. - Zacząłem się rozglądać za inną, lepiej płatną pracą, chociaż w tej hurtowni super mi się pracowało. Była fajna atmosfera. Znalezienie lepszej pracy nie było łatwe. W najbliższej okolicy nie było zbyt wielu firm, które oferowały w miarę godziwe zarobki. Nie chciałem też wyjeżdżać za granicę, chociaż miałem w Irlandii znajomych, którzy załatwiliby mi tam pracę.

 

Kolega namówił Marka na pracę w firmie spedycyjnej. Minusem było to, że większość czasu miał spędzać za kierownicą busa. Trasy - głównie za granicą

 

- Marta była przeciwna - mówi. - Nie chciała, żebym zostawił wszystko na jej głowie. Nie było jednak wyjścia. Dniówka 300 zł była nie do pogardzenia. Gdybym został w hurtowni, to popłynęlibyśmy z tym kredytem. Trzeba byłoby sprzedać chyba ten nasz dom. Nie starczyłoby na raty, bieżące życie. Do tego dom nie był jeszcze w pełni wykończony, nie mówiąc o ogrodzie. Mieszkaliśmy wciąż na placu budowy. Dużo pomagał mi mój brat i szwagier, ale na meble czy ogrodzenie musiałem mieć skądś pieniądze.

Na początku jeździł praktycznie non stop. Po całej Europie. W domu był kilka dni, zabierał ubrania na zmianę, jedzenie i znowu w trasę.

- Pracy było w bród - mówi. - Firma na szczęście solidna, płacili w terminie. Co z tego, skoro co kilka miesięcy raty znów szybowały. Fizycznie nie jestem w stanie już więcej jeździć. I tak dwa razy omal nie zasnąłem za kierownicą, bo byłem tak zmęczony i niewyspany. W trasie oszczędzam na wszystkim. Nawet żal mi kilku euro na prysznic na stacji benzynowej. Myję się na parkingach w misce. Jedzenie mam ze sobą. Marta przygotowuje mi słoiki z zupami, drugimi daniami. Odgrzewam je tylko na kuchence. Spartańskie życie.

Po roku od kiedy zaczął jeździć przyszedł jednak kryzys. Marek któregoś razu spędzał jak zwykle weekend na parkingu. Pod Rzymem. Niedaleko był park. Piękna pogoda.

- Widziałem jak całe rodziny szły na spacer - mówi. - Uśmiechnięci rodzice, roześmiane dzieci. Sielanka. Pomyślałem wtedy, że ja te najpiękniejsza lata w życiu rodzica spędzam poza domem. Nie widzę, jak moje dzieci rosną, ząbkują, próbują chodzić. Widuję je raptem kilka razy w miesiącu. Były dni, kiedy w domu byłem raptem kilka godzin - w nocy, jak spały. Nawet ich nie przytuliłem, nie pocałowałem. Wtedy, na tym parkingu we Włoszech zrobiło mi się strasznie tego wszystkiego żal. Zatęskniłem za domem, rodziną. Miałem dość takiego życia.

Po powrocie z trasy usiadł z żoną przy stole. Zaczęli liczyć.

 

Wyszło im, że przy jego zarobkach plus dodatkach na dzieci, ledwo wystarcza im na spłatę raty kredytu, opłacenie rachunków i życie

 

- Marta stwierdziła, że musi pójść też do pracy - mówi Marek. - Rodzice mieli nam pomóc przy dzieciach. Inaczej stalibyśmy w miejscu. Żadnych perspektyw tylko egzystencja. Braliśmy też pod uwagę sprzedaż domu. Okazało się jednak, że popyt na domy zmalał, a mieszkania bardzo podrożały. Szkoda nam też byłoby pozbywać się domu, o którym całe życie tak marzyliśmy.

Marta zatrudniła się w miejscowej szkole jako sprzątaczka za najniższą krajową. Marek wciąż jeździ busem po Europie.

- Nie mamy wyjścia - przekonuje. - Taką decyzję podjęliśmy. Nie wiem, jak długo dam radę w tej pracy. Na razie jestem jeszcze młody, zdrowy, mam siłę. Chodzi mi po głowie pomysł, żeby samemu założyć taką firmę spedycyjną i mieć trochę więcej czasu dla siebie. Pocieszam się z Martą, że kiedyś ta cholerna inflacja się zmniejszy i spadną raty kredytu. To nas trzyma przy życiu. To nie jest jednak normalne, żeby tacy młodzi ludzie jak my pracowali jedynie po to, żeby mieć na bieżące utrzymanie. Nie mamy przecież jakiejś luksusowej willi z basenem, a każdy niespodziewany wydatek rujnuje nasz domowy budżet. Tak jak ostatnio awaria samochodu.

 

Nie pamiętam, kiedy z Martą byliśmy ostatni raz w kawiarni, kinie, nie mówiąc już o wspólnym wyjeździe z dziećmi

 

Nie stać nas na to, mimo że harujemy od świtu do nocy, bo Marta jeszcze wieczorami dorabia w kwiaciarni. Też ma już dosyć. Czasami myślę, że ten dom i kredyt to była nasza najgorsza życiowa decyzja. Z drugiej strony jednak, czy my z żoną zbyt wiele wymagamy od życia? Nie jestem w stanie pojąć, jak dwoje młodych, zdrowych ludzi - jak ja z żoną - musimy sobie żyły wypruwać, żeby w efekcie ledwo wiązać koniec z końcem.

Z Martą dali sobie dwa lata czasu, żeby wyjść na prostą.

- Jeśli nic się nie zmieni, to sprzedamy dom - kończy Marek. - Nie chcemy do końca życia pracować tylko po to, żeby mieć na kolejna ratę kredytu. Życie nam w ten sposób przemknie między palcami. Nie warto się tak zarzynać. Zamiast wymarzonego ogródka i trawnika będę mieć najwyżej kwiatki na balkonie w bloku. Ale przynajmniej będziemy mieli więcej czasu dla siebie.

 

 

 

Tagi:

dom,  kredyt,  mieszkanie, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz