Maćkowi i Ewie od dawna chodził po głowie pomysł, żeby mieć własny dom. Źle się czuli w bloku. Brakowało im przestrzeni i przede wszystkim ciszy. Zaczęli od szukania odpowiedniej dla nich działki.

- Chcieliśmy dom na odludziu, bardzo chętnie w pobliżu lasu - mówi Maciek. - Zjeździliśmy okoliczne miejscowości, śledziliśmy ogłoszenia w internecie, dzwoniliśmy do urzędów gminy. Wreszcie żona znalazła odpowiednią dla nas działkę - 18 arów, w pobliżu stadniny koni i do tego niedaleko las. Zadzwoniliśmy do agenta. Powiedział, że jak tylko wróci z urlopu, to się z nami skontaktuje. Nie zadzwonił umówionego dnia. My do niego zadzwoniliśmy. Stwierdził, że niestety, ale ogłoszenie jest już nieaktualne. Byliśmy bardzo zawiedzeni, ale po kilku miesiącach okazało się, że opatrzność nad nami czuwała. Wiosną pojechaliśmy w to miejsce. Okazało się, że po roztopach cała działka była w wodzie i pływają w niej kaczki i łabędzie. Gdybyśmy ją kupili, to mielibyśmy spore wydatki na odwodnienie.

 

Działkę jednak znaleźli i to tuż obok - z drugiej strony stadniny. Również 18 arów, w trzeciej linii zabudowy: cisza, spokój, wokół żadnego sąsiada. O to im chodziło.

 

- Na działce był już prąd, nie było gazu - mówi Maciek. - Gazu nie mamy do dzisiaj. I nie będziemy mieć. Przy obecnych kosztach nie opłaca się.

Gmina za podłączenie do sieci wodociągowej chciała od nich ok. 16 tysięcy złotych.

- Przeliczyłem, że taniej mi wyjdzie własna studnia - mówi Maciek. - Zwłaszcza, że woda była na niewielkiej głębokości. Wcześniej zrobiłem badania jakości wody w sanepidzie. To kosztowało jakieś 300 zł.

Za wykonanie studni płacił 135 złotych za metr. Wyszło 30 metrów. Do tego zbiorniki, filtry - ok. 6 tysięcy. W sumie i tak taniej niż gminny wodociąg. Za niecałe 12 tysięcy złotych udało mu się zrobić również przydomową oczyszczalnię ścieków.

fot. Archiwum własne

 

Ustalili z żoną budżet, jakim mogą dysponować przy budowie domu. Stanęło na 500 tysiącach złotych. Założyli, że tyle wystarczy, żeby wprowadzić się do wykończonego, 200-metrowego domu z garażem. Tyle też wzięli kredytu.

 

Wcześniej jednak spędzili wiele godzin przed komputerem, gdzie sprawdzali nie tylko ceny materiałów budowlanych, ale również oferty firm budowlanych.

- Wypytywaliśmy też znajomych, którzy niedawno się budowali, jeździliśmy też po budowach - zdradza Maciek. - Mieliśmy już orientację, ile co może kosztować. Nie przewidzieliśmy jednak, że po wybuchu wojny na Ukrainie, sytuacja tak się zmieni.

Rozpiętość cen, jaką proponowali fachowcy była ogromna. Najtańszą ofertę, jaka usłyszeli za zrobienie fundamentów, wykonanie ścian, stropu, ścianek działowych była kwota 28 tysięcy złotych. Tyle zaproponowała firma, która - jak się potem dowiedzieli - składała się z samych partaczy. Dali sobie z nimi spokój. Gdyby wybrali najdroższą ofertę - zapłaciliby trzy razy więcej. Zdecydowali się na ekipę, którą polecili im znajomi. Po negocjacjach zgodzili się na 40 tysięcy złotych. Z początku chcieli 5 tysięcy więcej.

- Przed podpisaniem umowy dokładnie sprawdziłem, jakie najczęściej popełnia się błędy - wyjaśnia Maciek. - chciałem tego uniknąć. To m.in. zapis o karach za przestoje na budowie z winy inwestora. Mój znajomy miał taki problem, bo kiedy pojechał na weekend i był kilkaset kilometrów od domu, to w piątek wieczorem dostał telefon, że na następny dzień rano będzie na budowie potrzebna wywrotka piachu. Ja w umowie miałem zapis, że w podobnych sytuacjach zleceniobiorca ma obowiązek poinformować mnie o tym co najmniej dobę wcześniej.

 

fot. archiwum własne

 

Prace przy budowie zaczęły się we wrześniu 2021 roku. Maciek z żoną wprowadzili się do swojego domu w lutym tego roku

 

- Tak się złożyło, że niestety to był najgorszy czas na budowę - podkreśla Maciek. - Najpierw pandemia spowodowała, że wiele osób zdecydowało się na budowę domów, żeby w razie kwarantanny nie być uwięzionym w mieszkaniu, a potem wybuch wojny na Ukrainie. O niektóre materiały trzeba było toczyć "boje". Był taki popyt.

Z żoną spędzali mnóstwo czasu w internecie, szukając materiałów w jak najlepszych cenach.

- Czasami dochodziło do kuriozalnych sytuacji - podkreśla nasz rozmówca. - Ceny zmieniały się praktycznie z dnia na dzień, niekiedy z godziny na godzinę. Kiedy kupowałem styropian, to w piątek złożyłem zamówienie. W dniu odbioru, w poniedziałek podrożał o 1700 złotych. Gdybym go kupował w środę - to byłby droższy o kolejne 1700 złotych. Podobnie było z belitem. Kiedy zaczynaliśmy budowę, to bloczek był po 6-7 złotych. W trakcie budowy cena skoczyła w pewnym momencie nawet do 16 złotych. Siedzieliśmy cały czas w internecie i "polowaliśmy" na towar. Jak wybuchła wojna, to trudno było m.in. o suporeks, bo komponenty do jego produkcji pochodziły z Białorusi. Największy problem mieliśmy ze zdobyciem wełny mineralnej do ocieplenia poddasza. Kiedyś udało nam się trafić na wełnę w dużym i znanym markecie budowlanym. Żona błyskawicznie kliknęła "zamawiam". Za chwilę jednak otrzymaliśmy telefon z marketu, że towaru niestety już nie ma. Krótko mówiąc - zakup materiałów to była droga przez mękę.

 

Na nic zdały się również ich "założenia budżetowe"

 

- Nikt nie przypuszczał, że ceny aż tak bardzo się zmienią - podkreśla Maciek. - Już nawet nie mówię o ratach kredytu. Na początku płaciliśmy 1700-1800 złotych raty miesięcznie, a teraz mamy ponad 4 tysiące złotych. Dobrze, że z żoną dobrze zarabiamy, ale wiele osób obudziło się przy takiej inflacji z ręką w nocniku.

Z ekipy budowlanej są zadowoleni. W odróżnieniu do fachowca od wykończenia wnętrz, z którym się szybko rozstali.

- Tu popełniłem błąd, bo mu wcześniej zapłaciłem za robotę, którą niestety sknocił - mówi Maciek. - Był z polecenia, to nie sądziłem, że zrobi taką fuszerkę. Nie dosyć, że niektóre płytki krzywo położył, to do dzisiaj poprawiam po nim fugi i niestarannie użyty silikon. Poprzecinał też kable, kiedy robił cokolik w łazience. Nikomu go nie polecę.

 

fot. archiwum własne

 

Przy budowie przeliczyli się o ok. 300 tysięcy złotych

 

Całość kosztowała ich ok. 900 tysięcy złotych - w tym działka za 112 tysięcy.

- Przeliczyliśmy się nie z własnej winy - mówi Maciek. - Za robociznę zapłaciliśmy tyle, ile było w umowie, ale niektóre materiały podrożały o kilkaset procent.

Wiele prac, żeby zaoszczędzić, robili sami z pomocą rodziny i przyjaciół.

- Na samym ocieplaniu zaoszczędziliśmy do najmniej 15 tysięcy - podkreśla Maciek. - Sami to zrobiliśmy. Żona praktycznie sama pomalowała dół domu. To również jest minimum 10 tysięcy. Do tego samodzielnie zrobiliśmy ścianki działowe. Nie braliśmy też fachowców do składania mebli.

Co poradziłbym komuś, kto się dopiero będzie budować? Przede wszystkim chłodnej kalkulacji i odpowiedzi na pytanie: "czy mnie rzeczywiście stać na dom?". My jakoś sobie poradziliśmy, pomogli nam także rodzice. Nikt z nas jednak, nawet w najczarniejszym scenariuszu nie przewidywał, że aż tyle wzrośnie rata kredytu i tak podrożeją materiały.

 

 

 

 

Tagi:

dom,  budowa, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz