Partner: Logo FacetXL.pl

Jacek mieszkał przez 20 lat w centrum miasta. Drugie piętro. Wszędzie blisko. Mieszkanie w kamienicy nie było duże, bo raptem 80 mkw. Dla nich wystarczało – żona, dwójka dzieci i pies. Mieli nawet spory balkon. Fakt, że było głośno, dom stał wprawdzie w bocznej uliczce, ale niedaleko głównej arterii.

- Mieszkanie nie było może nowoczesne, ale z nowymi oknami, ciepłe i widne – mówi Jacek. - Do tego sympatyczni sąsiedzi. Pod oknem mieliśmy nawet malutki skrawek działki, gdzie niektórzy siali nawet jakieś warzywa. Dobrze się nam mieszkało. Gosia, moja żona miała blisko do pracy. Szła pieszo 10 minut, dzieciaki do szkoły też na piechotę, ja tylko dojeżdżałem.

 

Nigdy nie myśleli o budowie czy też kupnie własnego domu. Wychowali się w blokowiskach. Nie przeszkadzało im to

 

- Jakieś dziesięć lat temu mój najlepszy przyjaciel przeprowadził się do domku jednorodzinnego – mówi Jacek. - Na peryferiach miasta. Od centrum jakieś 12 kilometrów. Blisko las, pola. Super miejsce. I do tego duża, 20-arowa działka. Szybciej dojeżdżał do domu, niż ja z jednej dzielnicy do drugiej. Wokół były same gospodarstwa. Niektórzy z właścicieli mieli swoje pola uprawne, hodowali drób, jak to na wsi. Mieli zawsze świeże jajka, warzywa. I to oni – przyjaciel z żoną - zaczęli nas namawiać na kupno działkii i budowę domu.

Początkowo Jacek z żoną stwierdzili, że nie stać ich na taką inwestycję, a poza tym, że dobrze im się mieszka w kamienicy i do tego w samym centrum.

Rodzice Jacka i Gosi przekonali ich jednak, że własny domek to jest jednak dobre rozwiązanie chociażby ze względu na chłopaków.

- Będą mieli więcej przestrzeni – mówili. - Pomożemy wam. Mamy oszczędności, sprzedacie mieszkanie, resztę pieniędzy wam dołożymy.

Swoje trzy grosze dołożyli jeszcze Kacper i Jaś. Starszy syn miał 12, młodszy 10 lat. Jak się dowiedzieli o możliwości przeprowadzki, to nie dali rodzicom spokoju. Już planowali, że na działce zrobią boisko do koszykówki i do piłki nożnej.

- Klamka zapadła – mówi Jacek. - Znajomi też zaczęli nas namawiać do budowy. Zaczęliśmy od szukania najpierw działki.

I tu niespodzianka. Jacek zupełnie przypadkowo spotkał kolegę, którego znajomy miał właśnie do sprzedania działkę budowlaną. Wprawdzie 18 kilometrów od miasta, ale w atrakcyjnej cenie. Do tego 25 arów. Wystarczy na dom i wymarzone boisko dla chłopaków.

- Pojechaliśmy ją obejrzeć – mówi Jacek. - Wszystko nam się podobało. Dobry dojazd – wprawdzie droga była wąska, ale w planach była jej przebudowa, poza tym niedaleko miała w przyszłości powstać obwodnica.

 

- Dojedzie pan do niej i potem już autostradą może pan śmigać nawet do Portugalii – zachwalał właściciel działki

 

Następnego dnia Jacek z Gosią zabrali rodziców na oględziny. Byli zachwyceni. Ojciec Jacka był inżynierem, znał się na budownictwie, zapewniał, że dopilnuje budowy, a poza tym miał dobrego kolegę, który ma firmę budowlaną. Już z nim nawet wstępnie rozmawiał o ewentualnej współpracy.

- Po miesiącu staliśmy się właścicielami tej działki – mówi Jacek. - Dość szybko udało nam się sprzedać też nasze mieszkanie w kamienicy. I to bez targowania. Znajoma Gosi za nieduże pieniądze zrobiła projekt domu, a ojciec załatwił tego kolegę, który miał nam postawić wymarzony dom.

 

Po roku się przeprowadzili. Byli dumni i szczęśliwi

 

- Kiedy wieczorem usiedliśmy na własnym tarasie, to poczuliśmy z Gosią, że to jedne z najwspanialszych dni w naszym życiu – przyznaje Jacek. - Kajtek, nasz pies był wniebowzięty. Miał wreszcie gdzie poganiać, a chłopcy od pierwszego dnia nie rozstawali się z piłką do koszykówki. Zrobiłem im niespodziankę i dzień wcześniej ustawiłem im na działce konstrukcję z koszem. To, o czym zawsze marzyli. Teściowie z kolei obiecali, że sfinansują im bramki z siatkami, żeby mogli grać w piłkę. Niec im już więcej do szczęcia nie brakowało.

Znajomi im zazdrościli. Przez kilka miesięcy nie było weekendu bez kolejnej „parapetówki”. Ustawili w ogrodzie duży grill, który zaprojektował ojciec Jacka.

 

Wprowadzili się w wakacje. Okazało się, że dojazd do pracy zajmował Jackowi i Gosi raptem kilkanaście minut. Nie było to żadnym problemem

 

- Zaczęła się szkoła - mówi Jacek – I wszystko byłoby idealnie, gdyby chłopcy zaczynali tak samo lekcje – o ósmej. Nie zawsze tam było. Były dni, kiedy jeden lub drugi zaczynał później. Wtedy albo jechał razem z nami i czekał w szkole, albo szedł na przystanek i dojeżdżał busikiem. Te jednak rzadko jeździły. Było też MPK, ale na przystanek trzeba było iść prawie kwadrans. Do samej szkoły musieby się jeszcze przesiadać.Z czasem okazało się, że do klasy Kacpra chodzi chłopak, który mieszka niedaleko nas. Do szkoły odwozi go codziennie jego mama i się dogadaliśmy, że będzie zabierać też i Kacpra.

O wiele bardziej skomplikowane okazały się powroty do domu. Na komunikację zbiorową nie mogli zbytnio liczyć.

- Synowie mieli taki plan lekcji, że nijak się miał do rozkładów jazdy busa czy autobusu – mówi Jacek. - I zaczęły się schody. Czasami zostawałem godzinę dłużej w pracy, żeby zabrać ze szkoły jednego lub drugiego. Gosia często kończyła wcześniej ode mnie, to wracała często autobusem.

To jeszcze nie było koniec ich kłopotów z dojazdami i powrotami z miasta.

- Chłopcy mieli też po południu dodatkowe zajęcia - SKA-y i basen – dodaje Jacek. - Bywało tak, że wracaliśmy wszyscy do domu, jedliśmy szybko obiad, przebieraliśmy się, a ja znowu jechałem do miasta. Kiedyś obliczyłem, że wychodzi mi to ponad 100 kilometrów dziennie. Gosia akurat wtedy robiła dopiero prawo jazdy. Kiedy już miała „papier” w ręku, to z początku jeździłem razem z nią, żeby jej był raźniej. Potem już dowoziliśmy dzieci na zmianę.

Poza uciążliwymi – jak się okazało – dojazdami, mieszkało im się super. Zaczęła się też długo oczekiwana budowa obwodnicy.

 

Do miasta nie dojeżdżali już w ciągu kilkunastu minut. Bywało, że droga zajmowała im dwa razy więcej czasu. Przez uciążliwe korki

 

- Jak się sprowadzaliśmy, to ruch na tej drodze był niewielki – mówi Jacek. - Praktycznie po godzinie 18 to na ulicy można było grać w piłkę. Ale była to jedyna droga prowadząca do powstającej obwodnicy. Teędy zaczęły jeździć ciężarówki z piachem, żwirem i zaczęły się korki. Musieliśmy już wcześniej wyjeżdżać z domu, żebyśmy zdążyli do pracy, a dzieci do szkoły.

Gosia wkrótce zaszła w ciążę. Ciężko ją znosiła, często była na zwolnieniach, zostawała wtedy w domu, a cała „rodzinna logistyka” spoczęła na barkach Jacka.

- Okolica, w której mieszkaliśmy, okazała się atrakcyjna dla deweloperów – mówi. - Domy i mini-osiedla zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu. Z jednej strony cieszyliśmy się, że powstają nowe sklepy, mówiło się coraz częściej o budowie szkoły, przedszkola, ale z drugiej strony mogliśmy już zapomnieć o błogiej ciszy i spokoju. Gmina się rozrastała, przybywało mieszkańców, ale zaczęły się kolejne kłopoty komunikacyjne.

Po ukończeni obwodnicy, „ich” droga stała się jedyną dojazdową do nich. Dojazd do miasta stał się koszmarem.

- Obliczyłem, że prawie każdego dnia spędzam w samochodzie prawie cztery godziny – mówi Jacek.

 

- Znajomi odwiedzali nas coraz rzadziej, bo też im się nie chciało stać w korkach. Kiedy musiałem odstawić auto na tydzień do warsztatu, to pożyczyłem samochód od ojca; taksówka kosztowała w jedną stronę 80 zł.

Kiedy stawiali swój dom, nie mieli sąsiadów. Wokół były jedynie szczere pole. Trzy lata temu przekształcono je na działki budowlane. Z jednej strony ich posesji stanął już szkaradny piętowy dom, z drugiej zaczęła się budowa osiedla szeregowców. Od rana do nocy słychać tylko betoniarki, wszędzie jakieś ciężarówki. Okna po umyciu są już brudne następnego dnia, wszędzie się kurzy. Właściciel, od których kupowali zawsze jajka i warzywa, sprzedali swoje gospodarstwo i przeprowadzili się do miasta.

- Już nie jesteśmy z Gosią tak zachwyceni tym miejscem - kończy Jacek. - Wieczorem, jak siedzimy na tarasie, to słychać jednak odgłosy ruchu na obwodnicy. Nie są może aż tak bardzo dokuczliwe, ale jak się sprowadzaliśmy, to słychać było świerszcze i rechot żab w pobliskim stawie. Teraz ani stawu już nie ma, ani żab. Maja tez niedługo poszerzyć naszą drogę. Podobno ma mieć cztery pasy. Ta w centrum, gdzie mieszkaliśmy miała dwa...

Chociaż głośno tego nie mówimy, to Gosia chyba podobnie jak ja czasem tęskni za naszym starym mieszkaniem w centrum. Nawet na pizzę to mogliśmy tam pójść w trakcie przerwy reklamowej w telewizji. Teraz to dla nas cała wyprawa.

 

 

 

 

 

Tagi:

dom,  mieszkanie, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz