Partner: Logo FacetXL.pl

 

- Piwo lubiłem zawsze – mówi. – Zacząłem już próbować w szkole średniej. Na studiach często były imprezy, to również piwo lało się strumieniami – zwłaszcza w akademikach. W czasach PRL-u nie zawsze można było je kupić, ale jakoś sobie radziliśmy. W akademikach działały nawet tzw. mety, gdzie przez całą dobę można było zaopatrzyć się w alkohol – również w piwo. Oczywiście po wyższych cenach.

Przez kilkanaście lat – zanim założył własną firmę – pracował w państwowej.

- Po pracy często zachodziliśmy do pobliskiego baru – mówi Jarek. – Wypijaliśmy po dwa, trzy kufle i do domu. Nikt się nie upijał.

Joasia, żona Jarka na początku patrzyła przez palce na te jego piwo. W domu wszystko robił, weekendy spędzali na rowerach, dużo podróżowali, dobrze im się powodziło. Ona sama była pracoholikiem, często wracała późno do domu. Nie kontrolowała męża, ile wypił piw.

Z czasem jednak zauważyła, że życie Jarka kręci się w zasadzie wokół tego jego piwska.

- Raz i drugi znalazła schowane w gabinecie puste puszki po piwach – mówi Jarek. – Jakoś się wytłumaczyłem, że koledzy byli i zapomniałem je wyrzucić.

Do godzin popołudniowych piwo może pić bezkarnie. Kiedy Joasia wraca z pracy, stara się nie chuchać w jej stronę, żeby nie wyczuła alkoholu. Jeśli wyczuje – to zawsze ma jakąś wymówkę. A to klient był, a to zrobił sobie grzane piwo, bo przeziębiony lub wypił bezalkoholowe (miał zawsze pod ręką pustą butelkę z etykietka 0%), bo mu się chciało pić.

- Zdarza się, że zanim ona wróci z pracy, to wypiję 5-6 piw – przyznaje Jarek. – Ale nie czuję się pijany.

Jego żona nie była i nie jest abstynentką. Nawet sama lubi piwo. Zdarza się, że wieczorem otworzą po butelce piwa. Joasia potrafi przez godzinę sączyć jedno półlitrowe piwo. Jarek w tym czasie dwa-trzy. Po kryjomu.

Jak otworzyć puszkę piwa, żeby żona nie usłyszała?

Jarek wymyślił na to patent. Mają nie za duże mieszkanie. Oddzielna kuchnia tuż obok salonu. Jarek często chował tam kilka puszek piwa. Najczęściej za pralkę. Kiedy Joasia siedziała w salonie, on wymykał się do kuchni, żeby np. zrobić coś do jedzenia.

- Włączałem czajnik. Szumiał. Potem odkręcałem wodę. Też szum – zdradza. – Puszkę otwierałem w bębnie pralki i jednocześnie kasłałem. Nic nie było słychać.

Ale wpadł przy tej metodzie. Raz trafiła mu się oporna zawleczka na puszce i zrobiła się mała dziurka, przez którą wytrysnął strumień piwa. Próbował szybko pić przez mały otwór, ale w tym czasie żona weszła do kuchni. Drugim razem też miał problem z otwarciem puszki i raz za razem kasłał, żeby Joasia nie usłyszała charakterystycznego syku otwieranej puszki, dlatego długo kasłał. To ją zaniepokoiło.

Podobnych wpadek miał więcej. Ale jakoś mu się „upiekło”. – Joasia jest tolerancyjna – mówi Jarek. – To nie jest tak, że zabrania mi w ogóle pić piwo. Gdyby jednak wiedziała, że ja po jednym to dopiero się rozkręcam, to miałbym pewnie szlaban.

Tak zresztą było kiedyś. Przez miesiąc go kontrolowała. Wszystko przez jego poranne picie.

- Byliśmy ze znajomymi na dużej imprezie wyjazdowej. – mówi. – Wieczorem impreza. Mnóstwo alkoholu, w tym piwo oraz dużo jedzenia. Bawiliśmy się do północy.

Następnego dnia wszyscy wstali z łóżek dopiero około południa. Jarek wcześniej. Wypił duszkiem dwa piwa.

- Mieliśmy jechać gdzieś na wycieczkę – wspomina. – Zaplanowaliśmy wyjazd ok. 13. Jedna z koleżanek miała alkomat. Zaczęli mierzyć zawartość alkoholu. Tylko ja miałem ok. promila. Reszta nic. A okazało się, że wypiłem dwa piwa, które znajomy zostawił sobie na następny wieczór. Tylko on pił ciemne mocne. I znalazł puste butelki.

Żona się wtedy naprawdę wściekła. Tłumaczyłem, że pić mi się chciało, że mam kaca, głowa boli itd., ale Joasia przez długi czas mnie obwąchiwała jak wracała z pracy.

- Piłem wtedy tylko rano – mówi Jarek. – I któregoś razu zadzwoniła około dziesiątej, żebym szybko przyjechał do jej pracy odebrać dwie skrzynki jabłek. Jak miałem pojechać po trzech piwach? Powiedziałem, że zaraz będę. Nie miałem wyjścia. I wykombinowałem, że nie mogę odpalić samochodu. Pojechałem dopiero tuż przed jej wyjściem z pracy.

Żeby uwiarygodnić kłamstwo, Jarek - po zaparkowaniu przed biurem Joasia - poluzował kable wysokiego napięcia ze świec.

- No patrz, znowu nie chce zapalić – powiedział do żony, daremnie przekręcając kluczyk w stacyjce.

Jarek nie uważa, że jest alkoholikiem.

 - Tyle lat już piję piwo i jakoś nie staczam się na dno – to jego argument. – Pracuję, zarabiam, nie chodzę na baby, nie chleję po bramach ani nie śpię po rowach. Lubię piwo i tyle. Po nim dobrze funkcjonuję, lepiej mi się pracuje. Muszę mieć lekki szmerek w głowie przez cały dzień. Nie upijam się przecież. Staram się też kupować dobre, markowe piwa, a nie najtańsze „sikacze” z marketu.

Jego „rekord” to 13 piw.

- Ale to przez cały dzień – zastrzega Jarek. – Pracowałem wtedy u teściów na działce. Było gorąco, to co jakiś czas brałem schłodzone piwko. Ale wszystko zrobiłem. Nie przesadzajmy z tym alkoholizmem. Kiedyś jak była Czechosłowacja, to pamiętam, że piwo w transporterach stało nawet na hali fabrycznej i w czasie przerwy obiadowej każdy pił piwko. Podobnie w NRD. Tam piwo piło się do każdego obiadu tak jak wino we Francji.

Specjaliści od uzależnień zupełnie jednak nie podzielają „optymizmu” naszego bohatera.

- Nie oszukujmy się, jeśli ktoś od lat zaczyna dzień od butelki piwa i towarzyszy mu przez resztę dnia, to jest to już uzależnienie – twierdzi Marek Zabłocki, terapeuta i psycholog. – Wiele osób uważa, że „małe, jasne” jeszcze nikomu nie zaszkodzi. Pewnie, że nie zaszkodzi, ale nie „małe jasne” spożywane regularnie i w dużych ilościach. To taki sam alkohol jak każdy inny, który uzależnia. A czy tak jest? Wystarczy zadać sobie pytanie: czy mogę się obejść bez tego piwa chociażby jutro z rana? Obawiam się, że wiele osób przejrzy wtedy na oczy. Oby wyciągnęły z tego wnioski…    

 

 

          

  

  

 

       

Tagi:

alkoholizm,  uzależnienie,  picie, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz