Marek z Jolą poznali się na studiach. Byli na jednym roku. Od razu wpadli sobie w oko. Obydwoje mieli wspólne zainteresowania, byli weseli i najważniejsze: nie widzieli świata poza sobą. Idealna para.

To Jola oświadczyła się Markowi na ostatnim roku studiów.

- Zawsze była szalona – mówi Marek. - Mówiła co myśli, nigdy nie kryła się ze swoimi uczuciami. Jak jej coś się nie podobało, to waliła prosto z mostu. Kiedyś w kawiarni podeszła do pary, która głośno się kłóciła przy stoliku i powiedziała, żeby poszli na zewnątrz, bo nie zamierza słuchać kto, kogo i kiedy zdradził. Tak samo było z naszym ślubem. Byliśmy w sklepie, kiedy nagle – ni z tego ni z owego – powiedziała, że w maju pobierzemy się. „Ty mnie kochasz, ja ciebie też, nie ma na co czekać” – usłyszał.

Start w dorosłe życie mieli jak z bajki. Ojciec Joli miał swoją dobrze prosperującą firmę. Jeszcze na studiach kupił swojej jedynej córce mieszkanie. Rodzice Marka z kolei, którzy także do biednych nie należeli, sfinansowali młodej parze zakup samochodu. Dołożyli też do ich podróży poślubnej.

- Przez kilka miesięcy po ślubie drzwi w naszym mieszkaniu nie zamykały się – wspomina Marek. - Wciąż były imprezy; jak nie parapetówka, to znajomi po prostu wpadali, żeby pogadać.

Obydwoje wkrótce poszli do pracy. Jola została na uczelni, miała zamiar robić doktorat, a Marek poszedł w ślady ojca – w sektorze bankowym.

- Dobrze nam się powodziło – mówi Marek. - Niczego nam nie brakowało, dużo podróżowaliśmy, mieliśmy bardzo wielu znajomych, przyjaciół. Pierwsze cztery-pięć lat naszego małżeństwa było sielanką. Urodził nam się syn, Jola była na macierzyńskim, babcie nam bardzo wtedy pomagały.

 

Marek nie zauważył, kiedy w ich małżeństwie coś zaczęło zgrzytać

 

- Jeszcze przed ślubem, kiedy byliśmy parą, dawaliśmy sobie dużo swobody – mówi Marek. - Ona miała mnóstwo swoich koleżanek, z którymi często się spotykała, organizowały sobie babskie wieczory, chodziły razem do kina. Ja też miałem swoje męskie wieczory, chodziłem z kolegami na mecze, były też wspólne wypady na piwo. Po ślubie to się nie zmieniło. Kiedy mieliśmy ochotę spotkać się z kimś oddzielnie, to nie mieliśmy z tym żadnego problemu.

W domu Marek z Jolą widywali się dłużej tylko wieczorami. Nie przygotowywali razem kolacji, nie mieli też w zwyczaju jadać wspólnych posiłków. Najczęściej coś zamawiali do jedzenia. Głównie pizzę lub chińską kuchnię.

- Wieczorami, po pracy byliśmy tak zmęczeni, że każdy z nas marzył jedynie o tym, żeby siąść przez telewizorem lub laptopem i się zrelaksować ze szklaneczką drinka w dłoni – mówi Marek.

 

Coraz częściej te wieczory spędzali jednak oddzielnie – on w swoim gabinecie, Jola w sypialni

 

Syn w tym czasie zajęty był najczęściej graniem na komputerze w swoim pokoju.

- Nikt nikomu nie przeszkadzał, każdy był zajęty sobą – dodaje Marek. - Tak mijały kolejne lata naszego małżeństwa.

Od dziecka nie byli przyzwyczajeni do ciężkiej pracy. Byli jedynkami. Rozpieszczonymi przez rodziców. Nie wiedzieli, co to są domowe obowiązki. Teściowa Marka przygotowywała Joli od dziecka śniadania. Nawet kiedy była jeszcze na studiach i mieszkała razem z rodzicami. Podobnie Marek. Za niego wszystko załatwiał ojciec. Rodzice niczego od niego nie wymagali, poza jednym: miał się jedynie uczyć i skończyć studia.

Małżeństwo to wszystko zweryfikowało. Jeśli coś trzeba było w domu zrobić, to jedno patrzyło na drugiego. Tak jest do dzisiaj.

- Kiedy Jola wraca wcześniej ode mnie z pracy, to nie kiwnie palcem, żeby ogarnąć mieszkanie – mówi Marek. - Czeka z tym na mnie. Mamy podział ról: ja sprzątam kuchnię, ona łazienkę. Salon i sypialnię sprzątamy na zmianę. Jeśli jest akurat moja kolej, to nawet jeśli nie ma mnie przez kilka dni, bo akurat gdzieś wyjeżdżam służbowo, to sama nie posprząta.

Zakupy do domu robi Marek. Jola jedynie ogranicza się do robienia listy co potrzebują.

- Od kilku lat śpimy oddzielnie – mówi Marek. - Jola często się budzi w nocy, wtedy czyta. Stwierdziła, że nie chce mi przeszkadzać.

 

Od wielu też lat nie okazują sobie czułości. Żadnych całusów na przywitanie, serdecznych gestów. Chyba, że są w gościach lub przyjmują ich u siebie z domu

 

- Obydwoje wiemy, że to jedna wielka ściema - mówi Marek. - Uśmiechamy się wtedy do siebie, od czasu do czasu przytulamy, całujemy się nawet czule. Wtedy też mamy jedyną okazję, żeby dowiedzieć się, co każdy z nas ostatni robił albo co nowego w pracy. W domu, kiedy jesteśmy sami nie rozmawiamy o tym. Nie zwierzamy się sobie nawzajem. Wiem, że to jest nienormalne, ale nam to już tak weszło w krew, że potrafimy znakomicie udawać idealne małżeństwo. Tak sądzą o nas inni.

Marek niedawno był na męskiej imprezie. Było dużo alkoholu. Kiedy wszyscy mieli już sporo promili, to dyskusja zeszła na temat małżeństw, żon i problemów w domu.

- Jeden z kolegów, w przypływie szczerości powiedział, że zazdrości mi mojego małżeństwa i Joli – mówi Marek. - „Jak wy to robicie, że wciąż między wami iskrzy?” - spytał. Pozostali to potwierdzili, że jesteśmy wyjątkową parą. Co miałem im powiedzieć? Że w domu praktycznie nie rozmawiamy ze sobą?

 

Marek nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, czy kocha swoją żonę

 

- Na pewno nie jest to już takie uczucie jak tuż przed ślubem – mówi. - Kiedyś nie mogłem wytrzymać jednego dnia bez niej. Dzisiaj się cieszę, kiedy wyjedzie gdzieś na kilka dni i jestem sam w domu. My nawet za bardzo się nie kłócimy, bo nie mamy o co. Ona żyje w swoim świecie, ja w swoim. Na zewnątrz wyglądamy na super parę, a w rzeczywistości to jedynie się tolerujemy. Nie wiem, czy Jola od czasu do czasu z kimś się nie spotyka. Wcale bym się zdziwił. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz kochaliśmy się. Ale jak widać, wiele osób zazdrości nam z boku tego małżeństwa...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tagi:

małżeństwo,  zdrada, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz