Nie zdecydowali się na dzieci. Być może ich wspólne życie wyglądałoby dziś zupełnie inaczej. Skurczyło im się też grono znajomych. Nie chcą uczestniczyć w ich kłótniach i wzajemnych oskarżeniach. Niechętnie są też zapraszani. Z tego samego powodu.

- Krótko po ślubie nie było weekendu bez imprezy – albo u nas, albo u znajomych – mówi Mirek. - Nawet ze swoim najlepszym przyjacielem spotykam się albo u niego, albo gdzieś w mieście. Nie powiedział mi tego wprost, ale wiem, że nie cierpi Ady.

 

Nieraz był świadkiem, jak się na mnie wydarła bez powodu

 

Z żoną poznali się na studiach. Właściwie na akademickiej pływalni. Oboje trenowali pływanie w AZS-ie. Kiedyś po treningu zaproponował jej kawę i to był początek ich dłuższej znajomości. Szybko wzięli ślub. Według Mirka, o wiele za szybko.

- Nie będę ukrywać, że udało nam się po roku znajomości poznać wszystkie nasze wady i zalety – mówi Mirek. - Owszem, w łóżku było nam fajnie, dogadywaliśmy się w najważniejszych sprawach, nawet mieliśmy takie same preferencje polityczne, czytaliśmy podobne książki, ci sami reżyserzy nas fascynowali, ale po kilku latach małżeństwa okazało się, że zupełnie nie potrafimy poradzić sobie z codziennymi, przyziemnymi problemami.

 

Mirek był nauczycielem. Uczył chemii w liceum. Dawał też korepetycje. Nie zarabiał kokosów, ale lubił swoją pracę. Był urodzonym pedagogiem. To odziedziczył po rodzicach. Oboje byli również nauczycielami.

Ada z kolei – zaraz po studiach – zatrudniła się w urzędzie jako specjalistka od zieleni i architektury krajobrazu.

- Po stażu nie podpisali z nią jednak umowy – mówi Mirek. - Mówiła, że to przez jakąś wredną kierowniczkę, której się kiedyś postawiła. Nie wiem tylko z perspektywy czasu, kto był bardziej wredny. Koleżanka załatwiła jej za kilka tygodni pracę w spółce komunalnej.

 

Na początku Mirek dogadywał się z żoną. Do czasu, aż straciła pracę.

- Po roku odeszła za porozumieniem stron – mówi Mirek. - Mnie powiedziała, że trafiła na wyjątkowo wredny zespół. To już po raz kolejny, kiedy moja żona napotyka na swoje drodze zawodowej wrednych ludzi. Nie do końca w to wierzę.

Przez prawie kolejny rok Ada siedziała w domu. Szukała pracy.

- To chyba wtedy zaczęło się coś między nami psuć – kontynuuje Mirek. - Miała za dużo wolnego czasu. Kiedy przychodziłem z pracy, to zamęczała mnie opowieściami o tym, jak była na rozmowie kwalifikacyjnej, albo komentowała treść maili, które otrzymywała od potencjalnych pracodawców. Kiedy była zła, to podkreślała, że powinienem tyle zarabiać, żeby nie musiała szukać pracy i wysłuchiwać – jak to często określała – „bredni wrednych rekruterów”.

 

Im dłużej pozostawała bez pracy, tym częściej prowokowała kłótnie z mężem.

- Zaczęła mnie traktować jak worek treningowy, na którym mogła się odgrywać za wszystkie swoje niepowodzenia – mówi Mirek. - Czasami mam wrażenie, że specjalnie mnie prowokuje, żeby tylko mieć powód do kłótni. Nie można z nią normalnie siąść i porozmawiać, bo jak się czegoś czepi, to drąży temat godzinami.

 

Tak było, kiedy któregoś dnia zepsuł się jej samochód. Ona częściej go używała. Mirek miał blisko do pracy. Tydzień przed awarią audi było w warsztacie u kolegi Mirka. Od lat był jego klientem. Wymienił olej, filtry i klocki hamulcowe. Przejrzał samochód, stwierdził, że wszystko jest w porządku, nie ma żadnych wycieków, a silnik pracuje równo, nie szarpie.

 

Pech chciał, że tego dnia, kiedy Ada jechał na jakieś spotkanie, to zapaliła jej się czerwona kontrolka od ładowania

 

- Była na tym punkcie uczulona, bo kiedyś jej mówiłem, że czerwona kontrolka to koniec jazdy. Gdyby tak się stało, to miała od razu stanąć i do mnie dzwonić. Tak zrobiła. Krzyczała do telefonu, że o mało nie wypadł mi z dłoni. Okazało się, że pękł pasek klinowy, ale ona oczywiście całą winę zrzuciła na mechanika – mojego kolegę. Nie pomogły tłumaczenia, że przecież nie mógł czegoś takiego przewidzieć. Trzy dni o tym mówiła. Powiedziała, że to wredny oszust i że mam nigdy więcej już do niego nie jeździć.

 

Z czasem coraz częściej dochodziło między nimi do kłótni

 

- Ada się tak czasami nakręcała, że potrafiła z byle głupoty awanturować się godzinami – tłumaczy Mirek. - Nie liczyła się ze słowami. Kiedyś zrobiła mi karczemną awanturę przy moim bracie. Zaczęło się od tego, że była na zakupach i zapomniała kupić śmietanę. Wysłała mi SMS-a. Nie doczytałem, że chodzi o 30-procentową i kupiłem zwykłą. Dwie godziny gadania. Brat wyszedł już po kilku minutach, nie mógł słuchać jej wrzasków. Próbowałem z nią spokojnie rozmawiać, ale się nie dało.

Kiedy w końcu znalazła pracę w prywatnej firmie, to ich wspólne życie wciąż było dalekie do ideału.

- Nie było już dnia bez kłótni czy chociażby drobnych złośliwości z jej strony – mówi Mirek. - Miałem już serdecznie dość tego ciągłego czepiania się o wszystko. Podczas jej ataków furii nie odzywałem się. Olewałem jej krzyki, a to jeszcze bardziej ją nakręcało. Kiedyś tak się zacietrzewiła, że jeszcze w nocy w łóżku kontynuowała swój monolog. Zabrałem swoją pościel i poszedłem spać do drugiego pokoju. O współżyciu od dawna nawet nie myślałem.

 

Tydzień później Ada pokazała, jak bardzo potrafi być złośliwa.

 

- W pracy zostawiłem klucze od domu – mówi Mirek. - Zauważyłem to tuż przed drzwiami do mieszkania. Zadzwoniłem do niej i spytałem gdzie jest. Powiedziała, że blisko domu, przy stacji benzynowej. To jakieś dwa kilometry od nas. Ucieszyłem się, powiedziałem, że to super, bo zapomniałem kluczy, a zaraz miał być mecz w telewizji. Przyjechała za godzinę. Tłumaczyła, że z pracy zadzwonili i musiała wrócić jeszcze na chwilę. Ode mnie nie odbierała, bo przez cały czas rozmawiała z szefem przez telefon. Na koniec jeszcze dodała ze złośliwością, żebym następnym razem pilnował swoich kluczy. Czułem, że kłamie. Kiedy poszła do łazienki, przejrzałem połączenia z jej telefonu. Po raz pierwszy w życiu to zrobiłem. I miałem rację. Od kiedy wyszła z pracy, miała tylko połączenie ze mną. Potem już tylko w rejestrze rozmów zapisał się jeden, jedyny numer telefonu. Specjalnie wybrała numer do siebie, żebym się nie mógł do niej dodzwonić. Taka zołza.

Nie powiedział jej o tym.

- Gdybym się przyznał, że grzebałem w jej aparacie, to nie dałaby mi żyć do rana – twierdzi. - Wiem, że to żadne rozwiązanie, ale pomyślałem wtedy, że karma wraca. Postanowiłem, że niedługo się odegram na niej.

Na okazję nie musiał długo czekać. Ada była fanką telewizyjnych seriali. Każdego dnia wieczorem kładła się na łóżku przed ekranem z pilotem w ręku i śledziła losy swoich bohaterów.

- Któregoś dnia, jeszcze przed pracą, zabrałem ze sobą pilota – mówi Mirek. - Schowałem go do marynarki. Po lekcjach miałem zostać dłużej w szkole, bo o 18 była wywiadówka. Wcześniej wyłączyłem telefon, a właśnie o 18 zaczynał się jej ulubiony serial. Bez pilota za żadne skarby nie włączyłaby ani dekodera, ani ulubionego kanału w telewizji.

 

Kiedy wrócił do domu, wściekła już w drzwiach pytała, czy nie widział gdzieś pilota

 

Oczywiście, że nie widział. Kiedy była w kuchni, podrzucił go dyskretnie pod łóżko.

- A pod łóżkiem sprawdzałaś? – spytał.

- Oczywiście, masz mnie za kretynkę? - usłyszał.

Kiedy sam zajrzał pod łóżko i z triumfalną miną pokazał jej pilota, burknęła tylko, że to niemożliwe, że przecież tyle razy szukała. Serialu jednak nie obejrzała. Dopiero następnego dnia była powtórka. - Akurat wtedy musiała zostać dłużej w pracy – dodaje z uśmiechem Mirek. - Sama mi o tym wcześniej mówiła.

 

Od kilku miesięcy obydwoje prześcigają się w tym, kto komu bardziej dokopie

 

To już nie tylko kłótnie o byle błahostkę, to również różnego „kalibru” złośliwości.

- Przestałem być w końcu chłopakiem do bicia – przyznaje Mirek. - Na początku nie reagowałem na jej zaczepki, ale w końcu nie wytrzymałem. Zacząłem się na niej odgrywać. Wiem, że to droga donikąd, ale my chyba razem zabrnęliśmy w ślepy zaułek.

Pewnego razu przyłapał ją na tym, jak chowa jego czarny parasol za szafę. Tylko po to, żeby zmókł idąc do pracy.

- Wiedziała, że rano nie będę miał czasu latać po domu i szukać parasolki – mówi. - To była taka dziecinada z jej strony.

Nie pozostał jej dłużny. Wykorzystał fakt, że Ada zmieniła telefon na nowszy model. Była jednak zupełną ignorantką w sprawach technicznych. Nie prosiła męża, żeby pomógł jej skonfigurować aparat.

- Zadzwoniła do koleżanki – mówi Mirek. - Udało jej się go uruchomić, ale nie miała ani zapisanych kontaktów ze starego telefonu, ani dostępu do internetu.

 

Mirek, kiedy Ada rano szykowała się do pracy, zmienił jej menu w telefonie. Na język węgierski. Kiedy wychodził, żona była jeszcze w łazience

 

- Koło południa zadzwoniła do mnie – mówi. - Dziwnie uprzejmy głosem spytała, czy przypadkiem nie dotykałem rano jej telefonu. Oczywiście zaprzeczyłem i spytałem, co się stało. Rozłączyła się.

Okazało się, że powrót do języka polskiego był dość trudny. Kilka osób w pracy próbowało naprawić „usterkę”. Jakoś się udało.

Kilka dni temu – wieczorem – ktoś zadzwonił do drzwi. Ada jak zwykle oglądała swój serial, Mirek siedział w drugim pokoju przed komputerem. I zaczęło się odbijanie piłeczki. „Otwórz, bo w tej chwili nie mogę”, „to na pewno do ciebie”, „ty otwórz, widzisz, że jestem zajęta”, „ja wczoraj otwierałem”. W końcu nie otworzyli drzwi.

- Nie wiem, co będzie dalej – kończy Mirek. - Ktoś z nas musi przerwać tą dziecinadę. Ja na pewno nie. To ona zaczęła.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tagi:

małżeństwo,  kryzys,  kłótnia, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz