Poznali się, kiedy Ewa była na ostatnim roku medycyny. Było to na parkingu przez marketem. Jej volkswagen stał obok jego samochodu. Usiłowała go bezskutecznie odpalić. Akumulator w końcu odmówił posłuszeństwa.

- Okazało się, że zostawiła samochód na włączonych światłach - tłumaczy Jarek. - Była tak bezradna, że zrobiło mi się jej żal. Na szczęście kilka miesięcy wcześniej miałem podobny przypadek i od tego czasu woziłem ze sobą w bagażniku kable rozruchowe. Pomogłem jej odpalić samochód. Bardzo dziękowała i tłumaczyła się, że śpieszy się do szpitala. Traf chciał, że ja akurat za tydzień miałem mieć kontrolną wizytę na oddziale po korekcie przegrody nosowej. Ewa odbywała staż na wewnętrznym. To na tym samym piętrze co otolaryngologia. Powiedziała, że jak będę po badaniach, to niech wpadnę do niej na oddział. Obiecała mi kawę.

Spotkał się z nią. Pamiętała o kawie. Nie zapomniała też o ciastkach. Zaczęli się spotykać. Może nie tak często, jakby Jarek chciał. Miała jednak mnóstwo zajęć, obowiązków, ciągle coś załatwiała. Udzielała się do tego w fundacji. Ciągle ktoś coś od niej chciał.

 

- Byłem zdumiony, że ona to wszystko ogarnia - mówi Jarek. - Była jednak niesamowicie zorganizowana. Tak jest do dzisiaj

 

Nie czekali długo ze ślubem. Byli w sobie zakochani po uszy. Zamieszkali u Ewy.

- Nie pojechaliśmy w żadną dłuższą podróż poślubną - mówi Jarek. - Ewa cały czas miała albo dy żury w szpitalu, albo pracowała w przychodni. Widywaliśmy się jedynie wieczorami lub nawet późno w nocy.

Ewa miała jednak zawsze czas, żeby zadbać o zdrowie męża. Zaczęło się od diety.

- Jestem informatykiem - tłumaczy Jarek. - Nie mam normowanego czasu pracy i nigdy nie przykładałem wagi do tego, kiedy i co jem. Jak byłem głodny, to potrafiłem zamówić sobie pizzę nawet o drugiej w nocy, kiedy pracowałem.

 

Najbardziej smakowało mi niezdrowe jedzenie: oprócz pizzy to kebab, golonka, żeberka w sosie, bigos, chipsy do piwa. Tak jak każdy facet.

 

Ewa mi to jednak szybko wybiła z głowy. Owszem, chodzili czasami do knajpy na kolację, ale nie do takiej, którą uwielbiał Jarek.

- Maiłem tzw. szlaban na grill bar, gdzie podawali m.in. takie mięsiwa, że ślinka ciekła na brodę - mówi Jarek. - Ewa omijała takie lokale szerokim łukiem. Zabroniła mi patrzeć nawet w tamtym kierunku. To ze względu na mój cholesterol.

To nie były jedyne badania, które zrobiła mężowi. Co roku miał i ma wciąż robioną pełną morfologię. I co roku słyszał, że w tym wieku to wstyd mieć cholesterol na poziomie prawie trzystu.

Koleżanka Ewy, dietetyczka rozpisała dla Jarka jadłospis. Na cały miesiąc.

- Kiedy przeczytałem, co mam teraz jeść, to od razu mi się zrobiło nieswojo i mdło - mówi. - Brokułów nigdy nie lubiłem, podobnie jak szpinaku. Do tego jakie smoothie, przeciery, ciasteczka z selera. Ohyda.

O coli mógł zapomnieć. Ewa niechętnie patrzyła też na jego piwo i wody gazowane. O chipsach nawet mowy nie było. Kiedy byli razem na zakupach, wyjmowała z powrotem na półkę jego ulubioną czekoladę z nadzieniem miętowym. Pozwalała jedynie na gorzką.

- Nie buntowałem się zbytnio, bo wiedziałem, że to dla mojego dobra - przyznaje nasz bohater. - Ale ciasteczka owsiane zamiast pączków w tłusty czwartek to już nie to samo. Musiałem też ograniczyć sól.

 

Ewa przynajmniej raz w miesiącu mierzy mężowi ciśnienie. To przez to, że kiedyś spojrzała na niego wieczorem i kazała mu usiąść przy stole

 

- Coś ty jakiś czerwony na twarzy jesteś - powiedziała. - Chodź, zmierzę ci ciśnienie.

I się zaczęło. Za drugim razem miał nieco niższe, ale pierwszy pomiar ją nieco zaniepokoił. Stąd kazała mu ograniczyć sól i kupiła też kilka kartonów soku z aronii. Do tego zakwas z buraków.

- Ewa jest wspaniałym lekarzem - mówi Jarek. - Pacjenci ją uwielbiają. Do każdego ma serdeczne podejście. Nie ogranicza się jedynie do przepisywania leków, zawsze porozmawia, wytłumaczy, jest bardzo empatyczna. A przede wszystkim kocha swoją pracę. To lekarz z powołania.

 

Jarek ma jednak wrażenie, że czasami patrzy na niego nie jak na swojego męża, ale jak pacjenta

 

Z jednej strony to dobrze, bo ma w domu idealną profilaktykę, z drugiej jednak jest to od czasu do czasu męczące. Zwłaszcza w...łóżku.

- Kiedyś, jak się kochaliśmy, wyczuła jakieś zgrubienie na moich plecach - mówi Jarek. - I cały urok seksu szlag trafił. Zapaliła światło i zaczęła mnie badać. Stwierdziła, że to jakiś tłuszczak czy coś takiego i nie dokończyliśmy tego, co zaczęliśmy. Czasami to się boję jak mnie Ewa tak prześwietla wzrokiem. Wiem wtedy, że szuka potencjalnej choroby.

Tak było z jego znamieniem na łydce. Miał to od wielu lat. Nie bolało, nie powiększało się, ale nie umknęło jednak czujnej uwadze Ewy.

- Zadzwoniła do koleżanki, która jest dermatologiem i umówiła mnie na wizytę - mówi Jarek. - Nie mogłem się z tego wywinąć. Lekarka obejrzała znamię i uspokoiła mnie, że to nic niepokojącego. Przy okazji obejrzała moje pieprzyki. O jednym zapomniałem. Tym na plecach. Ewa mi o tym z dziesięć razy mówiła. Kazała mi go pokazać tej jej koleżance. I oczywiście po powrocie do domu spytała mnie właśnie o niego. I musiałem jeszcze raz iść do tej lekarki. Uśmiała się, kiedy jej powiedziałem, że żona prosiła, żeby mnie dokładniej obejrzała. To cała Ewa. W niczym nie popuści.

Tak było m.in. ze szczepieniami na koronowirusa.

- Kilku moich znajomych było zagorzałymi przeciwnikami tych szczepień - mówi Jarek. - Ja też miałem swego czasu wątpliwości. Ewa szybko mnie jednak sprowadziła do parteru. Już nie mam żadnych wątpliwości. Jestem po trzeciej dawce i nie próbuję już na ten temat dyskutować. Ewa stwierdziła, że też nigdy nie będzie ze mną się spierać o moją pracę, bo o informatyce ma tyle samo pojęcia co ja o medycynie i szczepieniach.

 

Jarek czasami się śmieje, że ma w domu o wiele dokładniejsze badania okresowe niż w każdym zakładzie pracy. Ewa nie popuści mu nawet prześwietlenia płuc czy badań moczu

 

- O tym moczu to sam jestem sobie winny - tłumaczy Jarek. - Wybiegłem pewnego razu przerażony z łazienki, widząc jego czerwoną barwę. Nic jak krew. Ewa mnie od razu uspokoiła. Przypomniała, że na obiad był barszcz czerwony. Stąd tez taki kolor moczu.

- Ale przy okazji możesz zrobić badania moczu - wpadła na pomysł. - Zwłaszcza, że ostatnio skarżyłeś się, że cię coś uwiera z boku. To może być piasek albo kamyczki.

I miała rację. Na szczęście kamyczków nie ma, ale w przewodach moczowych widać było na USG jakieś złogi. Urolog przepisał mu jakieś ziołowe leki i kazał dużo pić.

- W internecie wyczytałem, że w takich przypadkach najlepiej jest pić piwo, wtedy często się chodzi do toalety - mówi Jarek. - Nawet się ucieszyłem. Na krótko. Ewa stwierdziła, że po wodzie jest tak samo. Tylko trzeba dużo pić. Co najmniej dwa litry dziennie. I tak jedyna dolegliwość, której leczenie mogło być przyjemne stało się rozczarowaniem...

Raz na jakiś czas Ewa bierze opasłą już teczkę z jego badaniami i uważnie je ogląda. I co jakiś czas rzuca termin kolejnej wizyty u kolejnego specjalisty.

- Prostatę mam badać co dwa lata - wyjaśnia mąż Ewy. - Wyniki mam dobre, ale moja "domowa lekarka" każe mi dmuchać na zimne.

Tydzień temu dostał od Ewy kolejne skierowanie.

- Nie zaszkodzi ci to zrobić - powiedziała.

Sprawdził w wyszukiwarce. Kolonoskopii na pewno nigdy nie polubi. Zwłaszcza samo przygotowanie do tych badań. Z Ewą nie będzie jednak dyskutować.

 

 

 

 

Tagi:

żona,  lekarz,  badania, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz