Ela nie była kiedyś taka. Cieszyła się nawet z każdej drobnej rzeczy. Nie marudziła, nie narzekała.

- Faktem jest, że kiedyś wszyscy żyliśmy na podobnym poziomie - mówi Marek. - Większość naszych znajomych miała mieszkanie w bloku, najwyżej 60 mkw. Innych po prostu nie było, albo były mniejsze - do 50 mkw. Jakiś samochód, najczęściej fiat czy polonez, potem zaczęły się zagraniczne, ale też "szału" nie było.

Marek z Elą mieszkali po ślubie z rodzicami. Na szczęście krótko, bo teściowie Marka założyli wcześniej Eli książeczkę mieszkaniową. I po roku doczekali się swojego "gniazdka".

 

- To był wspaniały okres w naszym życiu - przekonuje Marek. - Koniec lat 80. Wszystko trzeba było wystać w kolejce

 

Pamiętam, że po meble stałem dwie noce pod sklepem. Udało się kupić meblościankę, wersalkę i komplet kuchenny. Boże, jak my się z tego cieszyliśmy! Przychodzili znajomi, cmokali z zachwytu i zazdrościli nam tych mebli.

Sporo rzeczy do domu kupili też w komisie. Używane, ale w dobrym stanie.

- Jak na tamte lata, mieliśmy mieszkanie komfortowo urządzone - mówi Marek. - Udało się nam po znajomości załatwić też kolorowy telewizor i polską pralkę automatyczną. Nic więcej nam już do szczęście nie było wówczas potrzebne. Nawet telefon nam podłączyli. A to wówczas był towar niezwykle chodliwy. Niektórzy czekali na niego nawet kilkanaście lat.

Marek pracuje w dużej firmie jako dyrektor handlowy. Za pięć lat odejdzie na zasłużoną emeryturę. Ela z kolei jest nauczycielką.

 

Powodzi im się nieźle. Syn, dorosły już 32-latek jest lekarzem. Mieszka na drugim końcu Polski

 

- Wciąż mamy to nasze pierwsze mieszkanie - mówi Marek. - Przez wiele lat Ela naciskała, żebyśmy kupili działkę i postawili dom. Przez to omal się nie rozwiedliśmy.

Małżeństwo jednak przetrwało. Są dalej razem. Ale lekko nie było...

- Do wszystkiego, co mamy, dochodziliśmy sami swoja pracą - mówi Marek. - Rodzice nam pomagali na tyle, na ile było ich stać. I za to jestem im wdzięczny. Pod koniec lat 90. niektórzy nasi znajomi zaczęli się dorabiać. Było to widoczne gołym okiem. Wielu z nich zaczęło robić interesy, zakładać firmy, mieli swoje sklepy. Powodziło im się. Wyróżniali się na tle innych.

Wtedy Ela zaczęła namawiać Marka, żeby zmienił pracę.

 

Zarzucała mu, że w porównaniu z kolegami zarabia ledwo "na waciki"

 

- Rzeczywiście najlepsi nasi znajomi poszli wtedy do przodu - przyznaje Marek. - Kupowali nowe mieszkania, zmieniali samochody, zaczęli podróżować, inwestować w nieruchomości. Powstawały prywatne szkoły i tam posyłali swoje dzieci. To były lata, kiedy dużo się Polsce zaczęło zmieniać. Zapachniało Europą.

Marek kilka razy zastanawiał się na poważne, czy nie powinien pójść w ich ślady i założyć swoją firmę. Miał duże doświadczenie handlowe, kontakty, znał się na handlu. Nie musiał się niczego uczyć - poza prowadzeniem własnego biznesu.

- Bałem się jednak - mówi. - Wiedziałem, że wielu z moich znajomych biznesmenów zaciągnęło spore kredyty, przeinwestowało. W swojej pracy czułem się o wiele bezpieczniej. Miałem propozycje z innych firm, proponowali o wiele lepsze zarobki, ale stchórzyłem. Zostałem.

 

To wtedy zaczął się kryzys w ich małżeństwie. Ela się bardzo zmieniła. Stała się materialistką. Zazdrościła też koleżankom, którym się coraz lepiej powodziło

 

- Doszło do tego, że niechętnie chodziłem już na imprezy do niektórych znajomych - mówi Marek. - Zazwyczaj potem kłóciliśmy się z Elą. I zawsze o to samo: o to, że inni mają piękne wille, nowe samochody, panią do sprzątania, pana do ogrodu. I oczywiście porównywała to do naszego małego mieszkania i starego opla.

Nie stać ich było na budowę domu. A kredytu nie chciał brać.

- Tłumaczyłem Eli, że rata kredytu to byłaby prawie jej pensja nauczycielska - tłumaczy Marek. - I spłacalibyśmy ten kredyt aż do emerytury.

- A co będzie, jak inflacja pójdzie do góry albo stracę pracę? Myślałem, że ten argument ją przekona. - Ale gdzie tam; twierdziła że kto nie ryzykuje, to nie pije szampana. a ja ryzykować nie chciałem, a na szampana, wprawdzie taniego, było mnie jeszcze stać. Poza tym, więcej dzieci nie planowaliśmy, to po co nam dom? Dobrze mi się mieszkało na tym pierwszym piętrze, a działka i grządki nigdy mnie nie pociągały.

 

Ela przez długi czas chodziła po domu naburmuszona. Miała żal do Marka za jego minimalizm

 

- Nie był to fajny okres w naszym małżeństwie - mówi nasz bohater. - Któregoś dnia Ela dowiedziała się, że Gosia, żona naszego dobrego znajomego dostała od niego na urodziny nowy samochód. To była niespodzianka. Stał na podjeździe przewiązany wielką wstęgą. I bukiet róż na siedzeniu. Eli to bardzo zaimponowało. Stwierdziła złośliwie, że mnie to nawet nie byłoby stać na sam bukiet róż. Wtedy się rzeczywiście ostro pokłóciliśmy. Ela przesadziła. Padło wiele niepotrzebnych słów. Nie poznawałem jej w tej kłótni. To nie była moja Ela, z którą się żeniłem. Stała przede mną rozżalona, rozgoryczona kobieta, która winiła mnie za to, że nie potrafię być tak zaradny jak moi koledzy. Zaczęła wyliczać, jakie futra mają jej koleżanki i gdzie się w tym roku wybierają na wczasy. Oczywiście, że na Majorkę lub Kubę. Nie przekonywały jej żadne argumenty. Nagle się okazało, że pieniądze stały się dla mojej żony najważniejsze w życiu. Nic innego się dla niej w tym momencie nie liczyło.

Przez kolejne lata niewiele się zmieniło w ich małżeństwie. Owszem, zmienili samochód. A właściwie kupili jeszcze jeden. Dla Eli. Nie, nie nowy. Po co przepłacać

- Kolega sprzedawał dwuletniego volkswagena - mówi Marek. - Miał niecałe 20 tysięcy kilometrów przebiegu. Idealny stan. Ela się ucieszyła, ale kiedyś z przekąsem stwierdziła, że jednak nowy to nowy. Puściłem to mimo uszu.

Wciąż marzyła o jednym: dorównać znajomym, którym się powiodło. Tym, którzy mają kasę. Na tym tle wciąż dochodziło między nimi do kłótni i sporów.

- Nie rozumiem wciąż, dlaczego to było dla niej takie ważne - mówi Marek. - Nie byliśmy biedni, nie wiązaliśmy ledwo końca z końcem. Żyliśmy normalnie, nie mieliśmy złotówki długu. A nawet odwrotnie: oszczędności na lokatach. Tłumaczyłem Eli, że nie musimy na siłę udowadniać, że nas też może być stać na nowy, "wypasiony" samochód z salonu - nawet ten z górnej półki. Kredyt dostalibyśmy bez żadnej łaski. Ale po co?

Z czasem karta się odwróciła. Jedni znajomi zbankrutowali, inni zamknęli interes, zanim przyszedłby komornik

Raty kredytów wzrosły, pojawiła się konkurencja, ktoś komuś nie zapłacił. Jak to w interesach.

- Wcale mnie to nie cieszyło - mówi Marek. - Nie jestem typem zawistnika. Wiele z tych osób ciężko pracowało na te swoje biznesy. Ale rynek jest bezlitosny. Słabsi upadają. Trzeba mieć czasami również szczęście w interesach, a nie każdy je ma.

Gosia - ta której mąż kupił na urodziny samochód przepasany wstążką - jeździ teraz starym oplem. Sprzedali też swój okazały dom, samochody zabrał komornik. Wciąż mają jeszcze długi. Oszukał ich wspólnik. Najbliższy przyjaciel. Uciekł z kasą. Jest gdzieś za granicą.

- Żal mi Gosi - mówi Marek. - Niedawno pożyczała pieniądze od Eli. Obiecała oddać za kilka dni. Zabrakło im na rachunek za gaz. Szkoda mi ich, bo jak zostali na lodzie, to i stracili wielu przyjaciół. Zwłaszcza tych z grubym portfelem. Gosia jest strasznie rozgoryczona. Mówi, że niektórzy nie odbierają już od niej telefonów. Boją się, że może poprosić o pomoc. A ona chciałaby czasami po prostu pogadać, wyżalić się.

Ela nie zazdrości już także Marysi. To jej koleżanka jeszcze z liceum, której mąż miał sieć sklepów odzieżowych w kilku miastach w Polsce

Był czas, kiedy nie wiedzieli co robić z pieniędzmi. Interes kręcił się doskonale. Wszystko się wtedy sprzedawało. Stać ich było na weekend w Paryżu, żeby tylko zjeść kolację i przespać się w luksusowym hotelu. Kupili potem podupadłą fabrykę odzieży pod Warszawą i zatrudnili setkę pracowników. Za rok krajowy rynek został wręcz zarzucony tanimi ubraniami z Chin. Nie mieli szans, żeby konkurować. Splajtowali. Mąż Marysi sprzedaje teraz warzywa na targu. Mieszkają w wynajętym mieszkaniu, a Marysia wróciła do dawnej pracy. Jest znów bibliotekarką w szkole.

Od pewnego czasu Marek zauważył, że jego żona przestała już narzekać. Częściej się też uśmiecha. Od dawno przestała go też krytykować z byle powodu. Może dlatego, że przed miesiącem stwierdził, że może pora pomyśleć o zamianie mieszkania.

- Jak sprzedamy stare mieszkanie i dołożymy trochę z lokaty, to kupimy podobne, ale z dużym tarasem i na parterze, żeby na starość nie łazić po schodach - kończy Marek. - A i tak jeszcze nam trochę zostanie. Na pewno na dobrego szampana. I to nie jednego.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tagi:

biznes,  pieniądze, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz