Olę poznał na studiach. Najładniejsza na roku. Najlepsze ciuchy i najdłuższe nogi. Do tego niesamowicie zgrabna. Szczuplutka, ale z pokaźnym biustem. Wszystkim chłopakom się podobała. Ale tylko Marek odważył się podejść do niej i zagadać.

- Wyglądała na nieprzystępną – mówi. - Nie była zarozumiała, ale trzymała dystans. Znała swoją wartość. Fakt, że jak szła korytarzem, to trudno było oderwać od niej wzrok. Studiowała psychologię. Spytałem ją o pewien skrypt i tak zaczęła się nasza znajomość.

 

Zakochał się po uszy. I to po pierwszej randce

 

- Poszliśmy do kina – mówi. - Kiedy szedłem z nią chodnikiem, to widziałem, jak mężczyźni patrzyli na nią z pożądaniem. A na mnie z zazdrością.

Spotykali się niemal codziennie. Marek był na historii. To piętro wyżej niż psychologia. Wieczorami chodzili często do kawiarni, oglądali nowości w kinie, raz nawet wyciągnął ją na mecz koszykówki, ale nie podobało jej się.

- Ola pochodziła ze znanej, prawniczej rodziny – mówi Marek. - Ojciec był sędzią, mama notariuszem. Jej ciotka miała kancelarię prawną. Mieszkali w dużej willi w samym centrum. Ola była jedynaczką. Oczkiem w głowie tatusia, który od dziecka ją rozpieszczał. Niczego jej nie brakowało. Jako dziecko miała swoją nianię, w domu była sprzątaczka, kucharka, która przychodziła dwa ray w tygodniu, żeby im przygotować posiłki na cały tydzień. Na wczasy rodzice zabierali Olę nie tylko do Bułgarii czy ówczesnej Jugosławii. Jeździli też do kuzynów w Niemczech. Była też trzy razy w Kanadzie.

 

Ojca Oli nie zdążył poznać. Zmarł, kiedy byli dopiero razem z Olą od miesiąca. Poznał za to jej mamę

 

- Ola wspominała, że mama pochodzi z jakiegoś szlachetnego rodu i rzeczywiście tak się też zachowywała – mówi Marek. - Zawsze elegancko ubrana, mówiła powoli, z namysłem, była dość oschła i zarazem wyniosła. Nie czułem się pewnie przy niej. Na pierwszym spotkanie, kiedy Ola zaprosiła mnie do siebie, była w żałobie. To było tuż po pogrzebie niedoszłego teścia. Nigdy już nie odzyskała równowagi. Załamała się totalnie po śmierci męża. Kiedy żył, to on zajmował się najważniejszymi sprawami w domu. Mama Oli żyła jak gdyby w zupełnie innych realiach. Nie znała nawet dokładnie miasta, bo wszędzie ją wozili. Nie miała nigdy prawa jazdy. Jej mąż załatwiał wszystkie sprawy urzędowe, łącznie z urzędem skarbowym.

 

Ola miała charakter mamy. Podobnie jak ona, zmieniała zdanie co pięć minut

 

Trudno jej też było podjąć nawet najbardziej banalną decyzję. Była niezdecydowana. Miewała też humory.

- Ale byłem w niej zakochany po uszy – mówi nasz bohater. - Zamiast babskiej niedorajdy, widziałem w niej nieporadną, zagubioną kobietę. Nie irytowało mnie, że nawet najdrobniejszej sprawy nie potrafi załatwić, tylko wykorzystuje do tego innych. Nie traktowałem tego jak wady. Patrzyłam na Olę przez różowe okulary. Zrobiłbym dla niej wszystko. Świata poza nią nie widziałem.

Po dwóch latach bycia razem oświadczył się. Ślub nie był huczny. Zaprosili tylko najbliższą rodzinę i kilku przyjaciół. Zamieszkali u Oli. Mieli do dyspozycji całe piętro. Na dole była teściowa.

- Dom był ogromny, pięknie urządzony, z dużą działką – mówi Marek. - Kończyliśmy już studia, Ola zaczęła już nawet pisać pracę magisterską, ja też miałem dużo nauki.

Oprócz nauki, Markowi przybyły też nowe obowiązki: dbanie o dom i ogród, sprzątania i zakupy.

 

- Teściowa miała całymi dniami migreny – mówi Marek

 

- Leżała u siebie w pokoju i co jakiś czas wołała Olę. A Ola potem mnie. Jeśli jej mama akurat miała ochotę na rosół, to musiałem jechać do sklepu, żeby kupić porcję rosołową i do tego warzywa. Nie, Ola nie gotowała. Ja teściowej taki rosół pichciłem. Zresztą na ogół przygotowywałem też wspólne śniadania. Moje dziewczyny siedziały przy stole i czekały jak podam do stołu. Dzisiaj widzę, że to był mój błąd. Przyzwyczaiłem je do tego, że byłem w domu od wszystkiego. Zdarzało się, że kiedy wracałem z zajęć, czy już później z pracy, to czekało mnie odkurzanie, zmywania naczyń, a i często gotowanie.

 

Ola ze swoją mamą nie potrafiły wykonać najprostszej czynności.

 

- Już nie mówię o wbijaniu gwoździa w ścianę, ale o chociażby odkamienieniu czajnika czy wyszorowaniu kabiny prysznicowej. To wszystko na mnie czekało. Nie, nie żalę się. Od dziecka byłem nauczony porządku, niektórzy się śmieli z mojej pedantyczności. Nie przeszkadzało mi to, że po ślubie przybyło mi tyle nowych obowiązków. Cały czas tłumaczyłem sobie, że i Ola i teściowa były inaczej wychowane i to nie ich wina, że są tak nieporadne.

 

Z czasem jednak ten nadmiar obowiązków przytłaczał Marka

 

- Kiedyś wyjechałem na kilka dni służbowo – mówi. - Kiedy wróciłem, w domu było tak naśmiecone, że z trudem dało się przejść przez sień. Okazało się, że Ola zamówiła jakieś rzeczy przez internet. Rozpakowały je z mamą, ale już nie chciało im się wyrzucić opakowań, tylko rzuciły je w sieni, czekając aż ja je wyrzucę. Żadna w ciągu tych dni nawet nie włączyła ani razu odkurzacza. Nawet nie wszystkie talerze chciało im się schować do zmywarki. Cały zlew był zasyfiony. Wtedy po raz pierwszy się wkurzyłem, ale nie chciałem robić awantury. Zamiast wypocząć po podróży zacisnąłem zęby, zakasałem rękawy i to wszytko posprzątałem. One w tym czasie oglądały jak zwykle jakieś durne programy w telewizji.

Teściowa wciąż chorowała. Przynajmniej raz w tygodniu chodziła do lekarza. Rodzinny chyba miał jej już dosyć, bo przestał jej dawać kolejne skierowania do specjalisty. To zmieniła lekarza.

 

- Czasami miałem wrażenie, że wizyta w przychodni, to była jej jedyna rozrywka – mówi Marek

 

- Wchodziła do gabinetu, sama stawiała diagnozę i sama sugerowała metodę leczenia. Jeśli lekarz nie podzielał jej zdania, to wracała wściekła do domu, mówić, że do takiego „łapiducha” to już więcej nie pójdzie.

Dziesięć lat po ślubie mama Oli dostała zapalenia płuc. W szpitalu spędziła prawie dwa tygodnie. Kidy mieli ją wypisać, to w nocy miała atak serca. Nigdy się nie leczyła kardiologicznie. Nie udało jej się uratować. Zostali sami z Olą w wielkiej willi.

- Obydwoje dobrze zarabialiśmy. Rodzice Oli zostawili zresztą dość pokaźny spadek. Wkrótce urodziły się nam dzieci – najpierw Zosia, potem Maja. - dodaje Marek. - Doszły mi kolejne obowiązki. Pampersy dopiero się pojawiły, były bardzo drogie, a ja niemal codziennie musiałem prać tetrowe pieluchy. Ola przez długi czas po porodzie kiepsko się czuła. Wciąż bolała ją głowa. Ja wtedy awansowałem, miałem naprawdę dużo pracy. Kiedy wracałem do domu, to nie wiedziałem w co ręce włożyć.

W weekendy to on zajmował się głównie dziewczynkami. Ola w tym czasie odsypiała, oglądała telewizję lub czasami czytała książki.

- Owszem, zajmowała się dziećmi całymi dniami, ale bywało, że ciężko jej było ogarnąć dom. Nie wiem, jak inni sobą radzą, ale Olę ta sytuacja przerosła. Wiele razy czekała na mnie, żebym np. z jedną czy drugą poszedł po południu do przychodni, bo ona jest zmęczona. I tak było. Po pracy sprzątałem, gotowałem, myłem dziewczynki, a Ola w tym czasie odpoczywała.

 

Nigdy nie udało mu się namówić Oli, żeby zaczęła prowadzić samochód. Miała prawo jazdy. Zrobiła je jeszcze na studiach.

- Moglibyśmy kupić drugie auto, wtedy Ola byłaby bardziej mobilna. Dzieci już były duże, chodziły do szkoły. Ola jednak nie dała się namówić. Czekała na mnie, aż wrócę z pracy. Wtedy jechaliśmy razem na zakupy.

Dzisiaj Ola jest już na emeryturze. Marek wciąż pracuje. Dziewczyny już kilka lat temu wyszły za mąż. Usamodzielniły się. W życiu Marka i Oli – poza tym – niewiele się zmieniło.

- Myślałem, że chociaż na emeryturze Ola bardziej zajmie się domem – mówi Marek. - Ale się myliłem. Na początku – przyznaję – gotowała przez jakiś czas obiady. Było super. Rzadko się zdarzało, że po przyjściu z pracy miałem i zupę i drugie dania. Ale potem znalazła dla siebie dietę tzw. pudełkową i przestała pichcić. Ale mogę mieć pretensje tylko do siebie. Tak ją nauczyłem. Mam nadzieję, że córki będą inne. Jeśli nie – to współczuję moim zięciom.

 

 

Tagi:

żona,  małżeństwo, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz