Ten list dotarł do redakcji facetxl tuż po świętach. (...) Niech ta moja historia będzie przestrogą dla innych rodziców - pisze pan Józef. (...) Internet jest moim oknem na świat. Niewiele chodzę, telewizji nie oglądam, dobrze że kiedyś nauczyłem się obsługi komputera. Dzisiaj przynajmniej mogę w ten chociaż sposób mieć kontakt ze światem. (...)
Pan Józef urodził się na wsi. Od dziecka ciężko pracował. 
 
(...) Ojciec był surowy. Od małego musiałem pracować w polu, robić obrządek, doglądać krów, świń. Jak to na wsi. Robota od świtu do nocy. Nie było lekko. Ojcu zawdzięczam jednak wiele. Nauczył mnie nie tylko pracowitości, ale i szacunku do pracy. Rzadko okazywał uczucia, ale kochał nas na swój sposób. Miałem jeszcze dwóch braci i siostrę. Wszyscy juz nie żyją, ja byłem najmłodszy. I najbardziej buntowniczy (...)
 
Z rodzeństwa tylko pan Józef porzucił wieś i rodzinny dom. Ojciec przez wiele lat  nie odzywał się przez to do niego. Nie mógł mu wybaczyć, że wyjechał do miasta. 
(...) Ciągneło mnie do maszyn, techniki - pisze pan Józef. - Kolega mnie namówił, żebyśmy poszli do technikum w mieście. To 45 kilometrów od nas. Z internatem. Tak też zrobiliśmy. Rodzicom nic wcześniej nie mówiłem. Byłem pewny, że ojciec mi na to nie pozwoli. Kiedy się dowiedział, że mnie przyjęli, słowem się nie odezwał. Widać było, że nie jest zadowolony. Moją przyszłość widział na polu, gdzie razem z rodzeństwem miałem harować jak on. Nie chciałem tak żyć. Nie widziałem na wsi żadnych dla mnie perspektyw. (...)
 
Po pięciu latach nauki w mieście przyjechał do domu ze świadwectwem maturalnym w ręku
 
(...) Ojciec rzucił jedynie na nie okiem. Zaraz potem stwierdził, że musi iść robić obrządek. Kiedy wyszedł, mama ze szczęścia się popłakała. Bała się łez przy ojcu. Kochana mamusia. Była aniołem. 
Pan Józef był wówczas pierwszym i jedynym w rodzinie, któremu udało się zrobić maturę. Bracia i siostra skończyli tylko podstawówkę. Nie w głowie im była nauka. 
(...) Chciałem iśc dalej. Nauka przychodziła mi bez problemu, dlatego poszedłem na politechnikę. Razem z tym moim kolegą. Zdaliśmy. Zostałem studentem. (...) Do domu przyjeżdżałem coraz rzadziej. Miałem dużo zajęć, wykładów, zacząłem też trenować koszykówkę. 
(...) Przez te lata, kiedy odwiedzałem rodziców, to tylko rodzeństwo pytało się, jak mi idzie na tych studiach. Mama niestety zmarła jak byłem na trzecim roku. Ojciec, owszem, zawsze się ze mną przywitał - bez serdeczności jak to on, ale o studia nigdy nie wypytywał. (...)
Podobnie się zachował, kiedy przyjechałem z dyplomem inżyniera. Coś tam bąknął pod nosem, że gratuluje, ale bez zbytniego entuzjazmu. 
(...) Byłem juz przyzwyczajony do tego, że ojciec nigdy nie był zbyt wylewny, ale wtedy ta jego reakcja mnie trochę zabolała. (...) Wieczorem w kuchni zapaliło się światło. Akurat byłem w sadzie. Zobaczyłem przez okno ojca. Stał bokiem. Nie widział mnie. W ręku trzymał mój dyplom. Uważnie go przeglądał. W pewnym momencie zobaczyłem, że dłonią wyciera oczy. To były łzy. Cały tata. 
 
Nigdy go nie widziałem płaczącego. Cały czas udawał twardziela. Wiedziałem jednak, że jest ze mnie dumny. (...)
 
Pan Józef juz rok po skończeniu studiów ożenił się. Marię poznał w akademiku. Szybko się polubili, potem pokochali. I szybki ślub. 
(...) Najpierw urodził się Krzyś, po roku Marek, a po dwóch - Joasia. Zawsze lubiłem dzieci, a już jak miałem swoje, to pełne szaleństwo. Po pracy od razu biegłem do domu, żeby pomóc Marii. Dzieciaki rosły jak na drożdżach. Były oczkiem w głowie dziadka. Często jeździłem z nimi na wieś. Jak dzieci dorosły, pomagały w żniwach, zrywały porzeczki. Wtedy też po raz pierwszy urządziłem im prawdziwy biwak w sadzie - spaliśmy w namiocie, a kolejną noc na sianie w stodole. Bardzo im się to podobało. Podobnie jak ziemniaki z ogniska.
 
Pan Józef od dziecka wpajał im szacunek do pracy. Uczył ich tego, czego sam nauczył się od ojca
 
(...) W pewnym okresie życia popełniłem duży błąd - pisze nasz bohater. - Za mało od nich wymagałem. Zastępowałem ich w wielu pracach domowych. Chiałem, żeby się jedynie dobrze uczyli, pokończyli studia, zdobyli atrakcyjne zawody. Nie chciałem ich obarczać dodatkowymi obowiązkami. Zresztą sami mieli wiele zajęć - a to treningi, a to tańce Joasi, w weekendy chłopcy jeździli gdzieś na mecze. (...)
Całej trójce udało się skończyć studia. Krzyś i Marek skończyli politechnikę. Joasia została lekarzem. 
(...) Byłem z nich niesamowicie dumny. Po studiach poszli od razu do pracy. Dobrze zarabiali. Dość szybko założyli rodziny. Jeden, drugi wnuk, potem wnuczka. Byłem szczęśliwym dziadkiem. (...)
 
Kiedy wnuczka skończyła 12 lat, zachorowała żona pana Józefa. Juz wcześniej miała problemy z sercem. W nocy się nie obudziła. Zmarła cicho. Nie cierpiała.
 
(...) Przez blisko rok po pogrzebie dochodziłem do siebie po stracie Marii. Do dzisiaj w jej pokoju jest wszystko tak, jak było w przeddzień jej śmierci. Na stole wciąż leży otwarta krzyżówka, długopis i jej okulary. Nie ruszam tego. (...)
(...) Na początku dzieciaki dość często wpadały do mnie - pisze pan Józef. - Jak nie oni, to wnuki. Pytali, czy mi czegoś nie potrzeba, czasami robili zakupy. Wtedy jeszcze nie miałem aż takich problemów z biodrem. Jeździłem nawet samochodem. Najczęściej na cmentarz do Marii, ale i czasami w weekendy na grzyby. (...)
(...) Najpierw zapomnieli o moich urodzinach. Tylko Joasia zadzwoniła z życzeniami. Synowie dopiero po kilku dniach. Pewnie Joasia im przypomniała. Nie mam o to aż tak dużego żalu, wiem że są ciągle zalatani i zajęci, ale jednak było mi przykro.(..)
Niedługo potem zaczęły sie problemy z biodrem. Zwyrodnienie dawało mu się coraz bardziej we znaki. Czekała go operacja, ale pan Józef zwlekał z nią do ostatniej chwili. 
(...) Myślałem, że Joasia mi coś doradzi, była przecież lekarzem, ale kazała mi słuchać się mojego ortopedy. Już wtedy miałem duże problemy z chodzeniem. W zakupach pomagała mi sąsiadka. Chłopcy dzwonili od czasu do czasu, ale żaden nie wpadł na pomysł, że może ojcu trzeba coś pomóc. Joasia wyjechała wtedy do Anglii na roczny kontrakt. Krzyś i Marek z kolei pracowali na różnych budowach i rzadko mnie odwiedzali. Ciężko mi wtedy było. Gdyby nie sąsiadka, to nie miałbym nawet co do garnka włożyć. (...)
(...) Synowie nie kwapili się do pomocy. Ja sam też nigdy o nią nie prosiłem. Było mi jednak przykro. Kiedy moje dzieci czegokolwiek kiedyś potrzebowały, to stawałem na rzęsach, żeby im dogodzić. Niczego im nie żałowałem. Do mieszkania dołożyłem, do samochódów także; miałem oszczęności. Wszystko prawie poszło na dzieci i wnuków. (...) Wczoraj się kiepsko czułem. Zadzwoniłem do Joasi. Nie odebrała. Oddzwoniła dopiero wieczorem. Jak się jej poskarżyłem, że od rana mam zawroty głowy, to powiedziała, że pewnie ciśnienie mi spadło. Kazała mi rano pójść do lekarza. A jak miałem pójść, skoro do łazienki ledwo doszedłem? Rano mi przeszły na szczęście te zawroty i machnąłem ręką. (...) 
Pan Józef nie liczy juz na pomoc dzieci. Nie zamierza też ich o to prosić.
(...) Mogę mieć tylko pretensje do samego siebie - pisze na koniec. - To ja je tak wychowałem. Chciałem być inny od mojego ojca. Bardziej czuły, serdeczny, nie chciałem, żeby mieli zbyt dużo obowiązków. I teraz mam za swoje. Może jutro któryś zadzwoni i spyta, czy może jednak nie potrzebuję pomocy. Albo chociaz się zainteresuje jak sobie radzę. Może zadzwoni...     
 
     
 
 
 
 
  
   

Tagi:

rodzina,  zdrowie, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz