Pierwszy wyjechał Adaś. Najstarszy. Skończył politechnikę. Zapowiadał się na konstruktora. Zresztą marzył o tym od dziecka. Ciągle coś budował, projektował. Miał smykałkę do techniki.

- Jak był nastolatkiem, to sam naprawił pralkę – mówi Piotr. - Kiedy wróciłem z pracy, to dokręcał ostatnią śrubkę. Wymienił sam łożysko. Interesowały go wszelkie maszyny, urządzenia, samochody.

 

Studia poszły mu jak z płatka. Dyplom odbierał u schyłku PRL-u. Polska dopiero otwierała się na świat.

 

- Adaś po studiach poszedł do pracy w państwowej firmie budowlanej – mówi ojciec. - Wytrzymał trzy miesiące. Tyle wynosił okres próbny. Owszem, sprawdził się, ale firmę zaraz sprywatyzowali, dyrektorem został jakiś nieudacznik – jak mówił syn – i Adaś nie chciał dalej tam pracować. Znalazł inne zajęcie – w prywatnej, dużej firmie, która serwisowała ciężarówki. Zarabiał więcej, ale po pewnym czasie stwierdził, że nie ma w niej perspektyw.

Stany kusiły Adasia od lat. Jeszcze na studiach od czasu do czasu przebąkiwał, że tam to by się odnalazł. Miał tam przyjaciela, który wyjechał za ocean jeszcze jako nastolatek, Razem z rodziną.

- Znaliśmy i Jurka, i jego rodziców. Kilka razy się spotkaliśmy. To on namówił syna na przyjazd – mówi Piotr. - Na początku nie było mowy o wyjeździe na stałe. Z Moniką, moją żoną sądziliśmy, że pojedzie, odwiedzi Jurka, zobaczy Stany, posiedzi kilka miesięcy i wróci.

 

Mylili się. Nie wrócił. Jest już tam 14 lat. Ma już tam stały pobyt.

 

- W Polsce był tylko raz od tamtego czasu – trzy lata temu. Dwa miesiące miałem syna przy sobie. - mówi Piotr. - Jak wyjeżdżał, to trzymałem się do momentu, kiedy zniknął nam już na hali odlotów. To wtedy zacząłem płakać jak bóbr.

Adam mieszka niedaleko Seattle. Pracuje w dużej firmie motoryzacyjnej. Nie zarabia być może kokosów, ma mieszkanie na kredyt, stać go na wczasy na Hawajach, ale do Polski nie chce wracać. Twierdzi, że już się odzwyczaił od kraju. Wsiąkł w Amerykę. Całkowicie. Ma tam znajomych, przyjaciół. Często spotyka się z Jurkiem.

- Nie ożenił się – dodaje Piotr. - Ma jednak partnerkę. Polkę, razem mieszkają. Obiecał, że kiedyś przyjadą razem do nas. Bardzo chcielibyśmy ją poznać.

 

Żonę młodszego – Pawła już poznali. To Holenderka. Nawet mówi trochę po polsku. Poznali się w Amsterdamie.

 

- Od kilku lat są już w Kanadzie – mówi Piotr. - Tam się ożenili, kiedy wysłali zdjęcie pierwszej wnuczki, to po raz pierwszy chyba w życiu upiłem się ze szczęścia. Po dwóch latach na świat przyszedł wnuk.

Paweł jest lekarzem. Anestezjologiem. Anna, synowa – pediatrą. Pracowali w jednym szpitalu. Tam też się poznali.

- Pawła do Holandii ściągnął też kolega, tak jak Adasia – mówi Piotr. - Znał holenderski, bo przed studiami pracował kilka miesięcy na farmie, dorabiał sobie. Miał tam też znajomych i czasami wyjeżdżał do nich. Angielski znał już perfekt w liceum. W ogóle mamy zdolne dzieci, zwłaszcza językowo. Nie ma dzięki temu dla nich żadnych barier w komunikacji. Nie to co my.

 

Młodszego syna bardziej ciągnie do kraju. Z Anną i wnukami byli już w Polsce pięć razy.

- Wnuczka mówi dość dobrze po polsku, ale Marek – w zasadzie to Mark, ale my go tak nazywamy – woli zdecydowanie angielski czy holenderski. Kochamy je strasznie, są takimi słodziakami. Czasami jak jesteśmy u znajomych, gdzie są ich wnuki, to żal ściska mi serce. Tak chciałbym mieć swoje przy sobie. Jak słyszę niekiedy, że ktoś się żali, jak dzieci podrzucają im co rusz wnuków i nie mają czasu dla siebie, to zawsze mówię, że chciałbym być na ich miejscu i mieć takie problemy.

 

Dobrze, że chociaż Dorotkę, najmłodszą widują częściej. Tak jak i jej syna, a ich wnuka.

 

- Córka wyjechał z domu najpóźniej – tłumaczy Piotr. - Jest po weterynarii. Wyjechała najpierw na staż do USA i do Polski już nie wróciła. Przez internet znalazła pracę w Anglii. Nie musiała nostryfikować dyplomu. Język znała, miała już praktykę, zatrudniła się w renomowanej klinice dla zwierząt. Zarabia o wiele więcej niż w Stanach.

Tam poznała też Stevena. Byli w związku. Urodziła Jakuba. Niestety, ich związek nie przetrwał. Ojciec ich wnuka nie dorósł do tego, żeby być rodzicem. Bardziej go interesowały wizyty w pubie z kolegami lub mecze w telewizji jak wychowywanie syna. Rozwiedli się dość szybko.

- Dorotka jest silną kobietą – mówi Piotr. - Szybko wzięła się garść, radzi sobie doskonale. Kubuś rośnie jak na drożdżach. W tym roku skończy pięć lat. Byli teraz na wigilii. Dorota bardzo często dzwoni. Jak ma jakiś problem, to zazwyczaj wyrocznią dla niej jest Monika. Mają z żoną świetny kontakt.

 

Po każdym wyjeździe synów czy córki, Piotr długo nie może dojść do siebie

 

- Mam już 58 lat. Monika jest dwa lata młodsza. Niedługo trzeba będzie myśleć o emeryturze. Zawsze marzyłem, że będzie to czas, który spędzalibyśmy otoczeni dziećmi i wnukami. Nie zapowiada się na to.

Dla Piotra, tak jak i dla jego żony, każdy telefon od dzieci to uśmiech na ich twarzy. Potrafią potem jeszcze długo dyskutować o tym, o czym rozmawiali z dzieciakami. Piotr zawsze się rozkleja, kiedy słyszy w słuchawce wnuka i to jego „dziaduś, jak tam u ciebie”

- To dobrze, że można teraz rozmawiać i się widzieć, ale czasami odsuwam się na bok od kamery w laptopie, żeby wytrzeć łzy – opowiada Piotr. - Monika jest bardziej odporna na rozłąkę, przynajmniej się nie rozkleja jak ja.

Dzieci pamiętają zawsze o ich urodzinach czy imieninach. Dzwonią też z życzeniami noworocznymi. Jeden, jedyny raz zaniepokoili się, kiedy w sylwestra nie zadzwonił Paweł. Sami wybrali jego numer. Miał wyłączoną komórkę.

- Nie spaliśmy do rana. Martwiłem się, że coś się stało. Na szczęście oddzwonił nad ranem. Okazało się, że byli u znajomych, a rozładował mu jego telefon. To był jakiś iPod z inną niż tradycyjną ładowarkę. Odetchnęliśmy.

 

Marzą, żeby dzieci wróciły do Polski

- Nawet, żeby to było i 500 kilometrów od nas, ale zawsze to u siebie - mówi Piotr. - Nie możemy ich odwiedzać, bo Monika ma zaawansowaną chorobę wieńcową. Lot samolotem mógłby jej zaszkodzić. Na razie sobie radzimy. Ja na szczęście jestem zdrowy, nic mi nie dolega, sił też nie brakuje. Ale nie wiem, jak będzie za dziesięć czy kilkanaście lat. Kto się nami wtedy zaopiekuje?

Jedynie Paweł wspomniał kiedyś w rozmowie, że tęskni za Polską. Jego żona, kiedy po raz wylądowała na lotnisku w Warszawie nie kryła zaskoczenia.

 

- Wszystko jej się podobało – mówi Piotr. - Nie sądziła, że Polska w niczym nie różni się od Zachodu

 

Nie mogła się nadziwić, że u nas tyle się buduje i że nawet młodzi ludzie, tuż po studiach mieszkają w eleganckich, jednorodzinnych domach. Wprawdzie na kredyt, ale jakoś sobie radzą. - - Oni, jako lekarze zarabiają w Kanadzie bardzo dobrze. W Polsce też nie mieliby źle, przecież u nas niektórzy lekarze mają super zarobki. Nie mieliby żadnego problemu ze znalezieniem pracy. Paweł nie wyklucza, że może i kiedyś wróci, ale na razie są związani z Kanadą. Tam mają znajomych, przyjaciół – dodaje Piotr.

 

Dorota z Adamem o powrocie nawet nie myśli. Kiedyś Monika ich o to spytała.

 

- Mamuś, ja już tam sobie ułożyłam życie – usłyszała od córki. - To już nie te czasy, kiedy były granice, wizy. Tam się żyje, gdzie się jest lepsza praca, wygodniejsze życie. W Polsce nigdzie nie zarobię tyle, ile w Anglii. Z każdej pensji odłożę tu połowę. Tam jest życie o wiele tańsze. A pensje nieporównywalne. Może na emeryturze pomyślę o powrocie.

Adam z kolei ma za każdym razem jedno wytłumaczenie:

- W Stanach nikogo nie interesuje co robię, jak się ubieram i jakie mam poglądy polityczne – powtarza od lat. - Abym nie naginał prawa. Tu jest wszystko inaczej niż w Polsce. Jak pracujesz, to nie musisz się o nic martwić. To jest kraj dla indywidualistów. Dobrze się tu czuję. Nie chcę nic zmieniać.

 

Kiedyś Piotr usiłował go jednak namówić do powrotu do Polski

 

- Mówiłem coś o patriotyzm, przywiązaniu do tradycji, jakieś takie górnolotne argumenty – opowiada Piotr. - Tłumaczyłem, że zawsze będzie tam obcy. Powiedział:

- Tata, tu nikt nie pyta skąd jesteś, ani czy jesteś np. wierzący, a pamiętasz, jak u nas w bloku zamieszkała kiedyś Rumunka z dwójką dzieci? Wszyscy patrzyli na nią podejrzliwie, a z dziećmi nikt nie chciał się bawić. Tutaj tego nie ma. Mogę być kosmitą, a i tak mnie zaakceptują.

Z dziećmi o polityce już nie rozmawia. Nie chcą słuchać. Zupełnie ich to nie interesuje. Oglądają czasem jakieś polskie filmy, głównie komedie, ale trzymają się z daleka od programów publicystycznych czy wiadomości. Na wybory jednak nie chodzą.

- Gdybym mieszkała w Polsce, to pewnie bym głosowała – powiedziała kiedyś córka. - A skoro nie znam nawet ani jednego ministra, nie wiem nawet dokładnie, jak rzeczywiście się w Polsce żyje, to nie mam prawa decydować o tym, kto ma rządzić.

 

Piotr ma jedno marzenie

 

- Chciałbym, żebyśmy kiedyś wszyscy usiedli przy jednym stole – mówi. - Całą rodziną. Tak jak kiedyś, kiedy dzieciaki były jeszcze w Polsce. Byłoby to wspaniałe, zwłaszcza że to już jest taka większa rodzina – z wnukami.

Kilka dni temu, Piotr zadzwonił do swoich dzieci. Po kolei. Żeby tylko ich usłyszeć.

- Kiedy już się nagadałem, to nagle poczułem złość i żal – mówi. - Nie do nich. Pomyślałem, że to nie jest w porządku, że Polacy muszą wyjeżdżać z kraju. Że gdzieś indziej jest im lepiej. Nie wiem, do kogo mieć pretensje, ale ciężko jest żyć ze świadomością, że nie można zadzwonić do syna czy córki i powiedzieć „wiesz co, wpadnij wieczorem na kolację, mama zrobi naleśniki wnukom, a my sobie obejrzymy mecz”.

 

 

 

Tagi:

rodzina,  dzieci, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz